W poszukiwaniu tożsamości ofiary. Niektóre sprawy rozwiązano po latach
Takich spraw jest coraz więcej: po 20, 30 latach śledczym, najczęściej dzięki badaniom DNA, udaje się ustalić tożsamość ofiary. Czasami ważny jest jakiś szczegół: pierścionek znaleziony przy zwłokach, resztki ubrania, charakterystyczny but. Są jednak historie, których zakończenie wciąż nie zostało napisane.
To jedna z najbardziej zagadkowych spraw, jaką zajmuje się Interpol. Agencja razem z policją z Holandii, Niemiec i Belgii od maja pracuje nad ustaleniem tożsamości dwudziestu dwóch kobiet, których ciała znaleziono w tych krajach na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat. Większość ofiar zmarła z użyciem przemocy, niektóre z kobiet były przed śmiercią maltretowane lub głodzone.
- Doświadczenie pokazuje, że międzynarodowa współpraca policji może być bardzo przydatna - mówi Carina van Leeuwen, detektyw medycyny sądowej z amsterdamskiej policji, cytowana w komunikacie Interpolu. - W ciągu ostatnich dziesięciu lat w Amsterdamie zidentyfikowano czterdzieści jeden ze stu nieznanych zgonów. Okazało się, że tylko cztery osoby pochodziły z naszego kraju - wskazuje Van Leeuwen. I dodaje, że prawdopodobnie ciała kobiet zostały porzucone w Holandii, aby utrudnić śledztwo.
Najstarsza sprawa, którą zajmuje się Interpol w ramach akcji „Identify Me”, pochodzi z 1976 roku. Najświeższa - sprzed czterech lat. Najstarsza ofiara mogła mieć 55 lat, najmłodsza - nawet 13.
Według ustaleń śledczych, aż osiem spośród dwudziestu dwóch zamordowanych kobiet mogło pochodzić lub mieszkać w Europie Wschodniej, prawdopodobnie w Polsce. Ustalono to na podstawie nowoczesnych badań izotopowych. Badanie izotopowe, nazywane także scyntygrafią, polega na wprowadzeniu do organizmu środków chemicznych (zwanych radioizotopami), cyfrowej obserwacji ich rozpadu i graficznym jego przedstawieniu. Takim badaniem można wykryć, gdzie dana osoba żyła, gdzie spędziła dzieciństwo, a nawet, gdzie piła wodę w ostatnich miesiącach i latach przed śmiercią. Ale nie tylko badania wskazują na pochodzenie ofiar, także przedmioty przy nich znalezione, choćby złote kolczyki wyprodukowane w Charkowie.
Interpol opublikował zrekonstruowane zdjęcia zamordowanych kobiet i liczy na to, że ktoś rozpozna je w Polsce lub w innych państwach Europy Wschodniej.
Jedną z nich jest dziewczyna, której ciało znaleziono w 1976 roku na parkingu przy autostradzie A12 w Holandii. W chwili śmierci mogła mieć 13 lat. Była naga, przykryta gałęziami, przysypana ziemią. Ustalono, że przed śmiercią mieszkała w Niemczech, na południe od Kolonii lub Bonn, ale pochodziła lub mieszkała wcześniej w Polsce lub Ukrainie. Przez ostatnich 14 miesięcy życia była niedożywiona.
Polką mogła być także kobieta, której ciało wydobyto z kanału w holenderskim mieście Schiedam. We wtorek 12 października 2005 roku jeden z pracowników miejskich zauważył kołyszącą się na wodzie czerwoną walizkę marki Line. W środku były zwłoki zawinięte w białą kołdrę w różowe i niebieskie kwiatki. Śledczy ustalili wiek kobiety na od 16 do 22 lat. Miała na sobie niebieskie spodnie od dresu marki Gateway z czarnymi lampasami, w rozmiarze XL oraz czerwony t-shirt w rozmiarze S/M, na stopach żółto-czerwone skarpetki z kaczuszką.
Na czarno-białym zdjęciu, wygenerowanym cyfrowo przez artystów kryminalistycznych, widać młodą, ciemnooką dziewczynę o okrągłej twarzy i włosach spiętych w niedbały kucyk. Kobieta miała zaniedbane zęby, prawdopodobnie nigdy nie była u dentysty. Według śledczych, dzieciństwo spędziła prawdopodobnie we wschodnich Niemczech, Polsce lub Rosji, a jako nastolatka przeprowadziła się do zachodniej Europy.
„Kobieta z bransoletką była palaczką. Świadczą o tym ślady po nikotynie na palcach jej prawej dłoni (lewej nigdy nie znaleziono). Ponadto obgryzała paznokcie. Fragmenty jej ciała znalazł w potoku przepływającym przez osiedle Uilenstede w holenderskim Amstelveen przechodzień. Sprawca ukrył je w plastikowych workach. Kobieta miała od 20 do 35 lat, była dość wysoka, miała pieprzyki: na plecach, nad prawą i pod lewą piersią i na prawym pośladku. Nie miała ubrań, znaleziono przy niej za to charakterystyczną bransoletę: grubą, w kolorze złotym, z diamencikami przy zapięciu. Śledczy mają nadzieję, że ktoś rozpozna tę biżuterię. „Ofiara miała też charakterystyczną bliznę po szczepionce, co pozwala nam podejrzewać, że pochodziła właśnie z Polski” - mówi DW Martin de Wit z holenderskiej policji” - donosi Deutsche Welle.
Kobieta w szarej męskiej koszuli, dżinsach i męskim beżowym płaszczu, znaleziona przez leśniczych w rezerwacie przyrody Spandauer Forst nieopodal Berlina w listopadzie 1988 roku miała przy sobie zegarek elektroniczny marki Juta. Takie zegarki były produkowane w Niemczech, ale cieszyły się ogromną popularnością w Polsce. Tym, co zwróciło uwagę śledczych, była wydrapana na deklu zegarka data 22.9.82. To mógł być jakiś ważny dla ofiary dzień, ale śledczy sprawdzają też inny ślad: podobno w Polsce i innych krajach regionu popularne było zaznaczanie w taki sposób przez zegarmistrzów daty naprawy zegarka.
„Kobieta ze sztucznymi paznokciami w chwili śmierci miała od 14 do 24 lat. Była drobna (162 cm wzrostu), ale bardzo wysportowana. Miała blond albo jasnobrązowe włosy do ramion, przekłute uszy i zadbane zęby. Na ciele dwie blizny po operacji: jedną 10-centymetrową na prawym przedramieniu i drugą - u dołu brzucha. Miała sztuczne paznokcie, a na palcach wskazujących zachował się wzorek kwiatka - biało-niebieskiego z drobnymi diamencikami” - informuje Deutsche Welle. Jej ciało znaleziono w ostatni dzień maja 2009 roku w kanale w belgijskim mieście Vise. Obciążono je dwoma pięciokilogramowymi ciężarkami marki Alex, jakich używa się na siłowni. Śledczy uważają, że ofiara dzieciństwo spędziła we wschodniej Europie, być może w Polsce.
- Gdzieś na świecie muszą być krewni ofiar, może niektórzy z nich od lat czekają na wiadomości. Myślimy, że jest bardzo realna szansa, że część z badanych przez nas spraw powiązana jest z Polską lub innymi krajami regionu. Niektóre mają bardzo wyraźny związek z tym krajem. Dlatego też chcemy dotrzeć do ludzi w Polsce, może ktoś z nich tęskni, nie wie, co się stało z jego siostrą, matką, przyjaciółką? - mówi Deutsche Welle pomysłodawca i lider operacji Martin de Wit z holenderskiej policji.
Do opinii publicznej trafiły szczegóły każdej z dwudziestu dwóch spraw, które zostały upublicznione na specjalnej stronie. Zamieszczono na niej m.in. rekonstrukcje twarzy kobiet, filmy lub zdjęcia przedmiotów, takich jak biżuteria lub ubrania, które zostały odkryte w miejscach znalezienia zwłok. Ujawniono także takie cechy ofiar, jak wiek, kolor włosów czy oczu. Tylko w ciągu pierwszego tygodnia śledczy otrzymali ponad dwieście zgłoszeń od osób, które rozpoznały któryś z przedmiotów znalezionych przy ofiarach. Zaczęły padać konkretne nazwiska. Wszystkie z tych wskazówek trzeba jednak dokładnie zweryfikować, nie obędzie się bez badań DNA.
Techniki kryminalistyczne w ostatnich latach mocno się rozwinęły, przełomem były na pewno badania DNA, dzisiaj na zabójcę czy gwałciciela, ale i na ofiarę można trafić przez członków jego rodziny, których próbki znajdują się w ogólnokrajowych bazach danych.
Nie dalej, jak kilka miesięcy temu głośno było o najstarszej nierozwiązanej sprawie w Filadelfii w USA, chodziło o słynną historię „chłopca z pudełka”. Ciało malca zostało znalezione w kartonowym pudełku 25 lutego 1957 roku. Było nagie, owinięte w koc, pokryte siniakami i ranami. Śledczy nie mieli wątpliwości, że dziecko musiało być maltretowane, a potem pobite na śmierć.
Plakaty ze zdjęciem chłopca rozwieszono w całej Filadelfii, cisza. Nikt nie znal tego dziecka, nikt go nie szukał.
Chłopca pochowano na miejscowym cmentarzu. Na nagrobku wygrawerowano napis: „Nieznane dziecko Ameryki”. Ludzie odwiedzali ten grób, kładli na nim kwiaty i zabawki.
Policja sprawdzała dziesiątki tropów. Przeprowadzano ekshumację 4-latka, by pobrać jego DNA, ale zagadka „chłopca z pudełka” pozostawała nierozwiązana. Dochodzenia jednak nigdy nie zawieszono. Wreszcie po sześćdziesięciu pięciu latach na podstawie badań DNA udało się ustalić tożsamość chłopca. To Joseph Augustus Zarelli, urodzony 13 stycznia w 1953 roku.
- Nie jest już chłopcem z pudełka. Ma imię - oświadczył William Fleisher z grupy dochodzeniowej.
Wiadomo, że oboje rodzice Josepha zmarli, żyje natomiast jego rodzeństwo. Rodzina 4-latka mieszka w zachodniej Filadelfii. Policjanci mają nadzieję, że teraz śledztwo ruszy do przodu. Wiadomość o tożsamości malca została podana do wiadomości publicznej, może więc zgłosi się ktoś, kto wie coś o sprawie, coś słyszał, zauważył. Trzeba ustalić, kto zabił to dziecko.
Badania DNA pomogły w sprawie innego malca - Szymona z Będzina. 19 marca 2010 roku nieopodal Cieszyna dwaj przechodzący w pobliżu stawu chłopcy, zauważyli zwłoki dziecka. Sprawa od początku była zagadkowa, zaangażował się w nią cały śląski garnizon, powołano także specjalną grupę operacyjną. Jednak oprócz zwłok chłopca - nie było żadnego śladu. Zdjęcie malca wielokrotnie publikowały bodaj wszystkie gazety w kraju, stacje telewizyjne i portale internetowe. Plakaty z wizerunkiem bezimiennego jasnowłosego chłopca wisiały w przychodniach, na sklepowych szybach, słupach ogłoszeniowych, przystankach, w innych miejscach, w które chodzą rodzice z dziećmi. Wskazywano na słowiańskie rysy chłopca. Zastanawiano się, czy nie jest obywatelem Ukrainy, Rosji, Białorusi, Austrii. Podejrzewano, że może być dzieckiem bułgarskiej prostytutki. Policjanci chodzili od domu do domu, sprawdzali wszystkie rodziny w województwie, które miały dziecko w wieku zmarłego chłopca. Nic. O tym, że chłopczyk z Cieszyna to tak naprawdę Szymon z Będzina dowiedzieliśmy się dwa lata po tym, jak odnaleziono jego ciało. Zdecydował o tym splot różnych zdarzeń. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie zadzwoniła kobieta, która stwierdziła, że od dawna nie widziała syna sąsiadów, a jego matka nie potrafiła wytłumaczyć, co się z nim dzieje. Jeszcze kilka dni przed zatrzymaniem Beata Ch. i Jarosław R., rodzice Szymonka, odebrali telefony i umówili się z pracownikiem socjalnym na wywiad środowiskowy. Później zniknęli. O zaginięciu pary policję powiadomiła Zenobia R., matka Jarosława R. To ona dostarczyła śledczym z Komendy Powiatowej Policji w Będzinie fotografię chłopca. Ale zrobiła to dopiero dwa lata po tym, jak malec nie żył. Jego rodzice pokazywali jej zdjęcia innego chłopca twierdząc, że to Szymon. Mówili też, że synek przebywa u dziadka. Policjanci od razu zauważyli podobieństwo chłopca z fotografii do dziecka, którego ciało znaleziono dwa lata wcześniej w cieszyńskim stawie. Badania DNA potwierdziły przypuszczenia śledczych. Jednak zatrzymani Beata Ch. i Jarosław R. nie przyznawali się do zabójstwa, potwierdzili jedynie, że chłopiec z Cieszyna to ich syn i że miał na imię Szymon. Jeszcze przed procesem wyszło na jaw, że chłopczyk był bity przez rodziców. Umierał w męczarniach przez trzy dni. Miał gorączkę, biegunkę, zaburzenia oddawania moczu, wymiotował. Raport i zeznania biegłych lekarzy, którzy przygotowali opinię dla katowickiego sądu, były wstrząsające. Zmiany na ciele chłopca mogły świadczyć o „zespole dziecka maltretowanego”. Szymon cały czas płakał z powodu bólu brzucha, a jeśli przestawał płakać, to dlatego, że tracił przytomność. Jak wykazała sekcja zwłok, jelito cienkie Szymona było uszkodzone w dwóch miejscach: w jednym było dziurawe, a w drugim - naderwane. Biegli lekarze, których przez dwie rozprawy przesłuchiwał katowicki sąd, nie mieli wątpliwości, że te uszkodzenia powstały na skutek urazu z zewnątrz, a nie z powodu choroby, co zdawali się sugerować obrońcy rodziców oskarżonych o śmierć dziecka. Badania histopatologiczne nie wskazywały na żadną chorobę. Przedziurawione jelito wywołało zapalenie otrzewnej. Rodzice nie poszli jednak do lekarza, choć szpital był 400 metrów od ich domu. Podobno z powodu licznych sińców na ciele chłopca. Patrzyli na jego agonię. Szymek zmarł w domu, prawdopodobnie w czasie snu, 22 lutego 2010 roku. Tego samego dnia wieczorem rodzice zawieźli jego ciało do Cieszyna i porzucili w stawie.
Tyle tylko że dzisiaj trudniej ukryć morderstwo i tożsamość ofiary. Pomagają nie tylko badania DNA, dzisiaj można zrekonstruować twarz na podstawie czaszki, co pokazuje sprawa dwudziestu dwóch kobiet prowadzona przez Interpol. Do głównych metod rekonstrukcji przyżyciowego wyglądu na podstawie czaszki właśnie zalicza się metody: rysunkową, plastyczną i komputerową. Najwięcej trudności stwarza odtworzenie okolic oczu, nosa, ust i ucha, bo te obszary twarzy charakteryzują się bardzo dużą indywidualnością, ale często udaje się stworzyć niemal idealny obraz ofiary.
Na początku tego roku policjanci z zespołu badającego tzw. cold cases, czyli niewyjaśnione sprawy sprzed lat, ustalili tożsamość kobiety, której ciało w 1995 roku znaleziono wewnątrz lodówki.
- W ciągu 27 lat funkcjonariusze, którzy obecnie są już na emeryturze, a następnie także nasz zespół zajmujący się rozwiązywaniem „cold cases”, pracowali, by ustalić tożsamość ofiary. I to, kto jest sprawcą morderstwa - przekazał 23 lutego Pat Withrow, szeryf kalifornijskiego hrabstwa San Joaquin.
W trakcie spotkania z dziennikarzami policja poinformowała, że ofiara została zidentyfikowana jako Amanda Lynn Schumann Deza. W momencie śmierci kobieta miała 29 lat. Była matką trojga dzieci, z mężem pozostawała w separacji.
Jej ciało w marcu 1995 roku zostało odnalezione w lodówce porzuconej w kanale irygacyjnym w miejscowości Stockton w Kalifornii. Zwłoki znajdowały się w stanie rozkładu. Wówczas nie udało się ustalić tożsamości ofiary, a śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Przełom nastąpił dopiero po niemal trzech dekadach, gdy sprawą zajął się utworzony przez Biuro Szeryfa Hrabstwa San Joaquin zespół badający nierozwiązane zagadki kryminalne sprzed lat. Jak doszło do przełomu? Otóż specjaliści od analizy DNA z laboratorium Othram z Teksasu, z którym współpracowali śledczy, stworzyli tropy genetyczne prowadzące do kobiet mogących być spokrewnionymi z ofiarą. Analiza dostarczonych przez nie próbek materiału genetycznego wykazała, że zwłoki należały do Dezy.
Choć tożsamość zamordowanej kobiety została ustalona, nadal nie wiadomo, kto odpowiada za tę zbrodnię.
- Brakuje nam kilku elementów dotyczących lat poprzedzających zniknięcie i śmierć Dezy. Mamy nadzieję, że ktoś rozpozna Amandę i się z nami skontaktuje - mówiła Linda Jimenez z zespołu badającego sprawę sprzed 27 lat.
Kobieta po raz ostatni widziana była w kompleksie apartamentów w mieście Napa. Towarzyszył jej niezidentyfikowany mężczyzna, którego ofiara miała poznać w centrum rehabilitacyjnym.
Dzięki badaniom DNA udało się zidentyfikować inną kobietę, którą w 1978 roku znaleziono martwą w stanie Massachusetts. Patricia Ann Tucker, wówczas 28-letnia, przez dziesięciolecia była znana jako „Granby Girl” od nazwy miasteczka, w którym znaleziono jej ciało. Kobieta została zastrzelona i pochowana w bezimiennym grobie. Sekcja zwłok wykazała, że ofiara miała od 19 do 27 lat. Jej tożsamość przez lata pozostawała tajemnicą.
Około dwóch lat temu śledczy uzyskali profil DNA zamordowanej. To pozwoliło odnaleźć kobietę mieszkającą w Maryland, która prawdopodobnie była z nią spokrewniona. Krewna powiedziała policji, że jej ciotka zaginęła w latach 70. i podała dane dwóch synów kobiety. Jeden z nich, Matthew Dale potwierdził, że ofiara to jego matka, Patricia Tucker, która zaginęła w 1978 roku. Porównanie DNA mężczyzny z DNA kobiety dało 100 proc. zgodności w teście rodzic-dziecko.
„Przynajmniej teraz, po latach, mam kilka odpowiedzi. To dużo do przetworzenia, ale mam nadzieję, że zamknięcie jest już blisko” - napisał w oświadczeniu syn kobiety Matthew Dale.
- To postępy w kryminalistyce, a w szczególności w kryminalistycznej genealogii genetycznej, dostarczyły nadziei na identyfikację ofiary - powiedział pierwszy zastępca prokuratora okręgowego Northwestern Steven Gagne.
Śledztwo wciąż jednak trwa.
- Nie zakończy się, dopóki nie znajdziemy jej zabójcy - powiedział zastępca prokuratora Steven Gagne.
Zamordowana przed śmiercią była żoną Geralda Colemana, który nigdy nie zgłosił jej zaginięcia. Był skazany pod zarzutem gwałtu i napaści, zmarł w więzieniu w 1996 roku i, jak twierdzi policja, mógł być „osobą zainteresowaną” morderstwem swojej żony.
- Nie mamy jeszcze formalnie prawdopodobnego powodu, by oskarżyć kogokolwiek o morderstwo Patricii - zaznaczył Steven Gagne. - Mamy nadzieję, że dzisiejsza konferencja prasowa przyniesie dodatkowe tropy, które pomogą posunąć śledztwo dalej i ostatecznie zidentyfikować mordercę - dodał.
Kryminalistyka wciąż się rozwija, dlatego dzisiaj, nawet po latach, udaje się ustalić tożsamość ofiary. Czasami ważny jest jakiś szczegół: pierścionek znaleziony przy zwłokach, resztki ubrania, charakterystyczny but. Są jednak historie, których zakończenie wciąż nie zostało jeszcze napisane. Jedną z nich jest historia dwudziestu dwóch kobiet, nad którą wciąż pracuje Interpol.