W powietrzu każdego ranka można zobaczyć kilkadziesiąt balonów
Ktoś, kto myśli, że jeśli przyleciał do Turcji samolotem, to wie, co to znaczy latać, koniecznie powinien spróbować podróży balonem.
O świcie nad Doliną Gołębi w Kapadocji unosi się 60 balonów. Każdy ma w koszu 20 osób. Miejsc jest zwykle mniej niż chętnych.
Startowaliśmy z hotelu w miejscowości Goreme około godz. 3 nad ranem. We wrześniu o tej porze było zupełnie ciemno. Na miejscu zbiórki widać było tylko reflektory podjeżdżających samochodów.
Nagle, gdzieś z boku, pojawił się wielki płomień. Okazało się, że to dysze, za pomocą których napełnia się gorącym powietrzem balony. Powoli z mroku, wraz ze zbliżającym się świtem, zaczynały wyłaniać się wielkie powłoki balonów.
W koszu razem z pilotem było nas dwadzieścia osób. Pilotem był emerytowany wojskowy, który - jak twierdził - w czasie służby latał myśliwcem. Pasażerowie, którzy na miejsce startu przyjechali w zorganizowanych grupach, wsiadali do koszy w dowolnej kolejności. Miało to swoje zalety - zachwyt widokami wyrażany był w różnych językach. W naszym koszu podróżowały osoby mówiące po francusku, niemiecku i angielsku. Co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Moment, gdy siła ciężkości zostaje przezwyciężona i cały statek wykonuje ruch ku górze. Ale widok Kapadocji w pierwszych promieniach słońca i balonów ocierających się o skały, to też wspomnienia, które zachowam na dłużej.