Życie na koszt państwa jest jak wizyta w restauracji. Na początku jest fajnie. Ale na końcu przychodzi kelner z rachunkiem, od którego dostajemy zgagi. Politycy też rozdają, mówiąc, że nam się należy, że za darmo, a to 500 zł, wcześniejsza emerytura, przywileje, dopłaty itd. Po czym wystawiają nam rachunek. Za wodę i ścieki płacimy najwięcej w Europie, a płacić będziemy jeszcze więcej. Od przyszłego roku podrożeje ona od 15 do 40 groszy za metr sześcienny. Niby niewiele, ale to początek cenowego domina. Zapłacimy więcej za wszystko, do produkcji czego woda jest potrzebna. Rząd wprowadza bowiem dodatkową daninę za wodę od tych, którzy z niej korzystają, coś w rodzaju opłaty środowiskowej. Płacić będą producenci napojów, rolnicy, hodowcy ryb, elektrownie, przemysł spożywczy, huty itd.
Pieniądze mają trafić do instytucji Wody Polskie, która ma zadbać o inwestycje przeciwpowodziowe. Te mogą jednak zostać zawieszone, bo rząd potrzebuje pieniędzy na spełnienie obietnic, a w kasie pusto. Stawki mają być jednymi z najwyższych w Europie. Polskie firmy, by nie stracić klientów, mogą przenieść produkcję do Czech, Słowacji czy Niemiec, gdzie jest taniej, a na tym straci budżet. Rząd, szukając pieniędzy, kombinuje, by przy okazji wprowadzić podatek od deszczu, który płacić mają gminy. Te przerzucą go na nas. Płacić będziemy od powierzchni dachu i utwardzonego podwórza, podjazdu, z którego woda spływa do miejskiej kanalizacji. Gminne spółki wodociągowe, przynoszące milionowe zyski, to łakomy kąsek, więc PiS chce, by przejęły je Wody Polskie. Byłyby pieniądze i posady do rozdania.
Tak samo jak woda, niezbędny jest prąd. Tani nie jest, a będzie droższy, podobnie jak wszystko, co wytwarzane z jego udziałem. Najpierw rząd nakazał spółkom energetycznym przejąć przynoszące straty kopalnie i je utrzymać. Co kosztowało kilkadziesiąt miliardów złotych. Potem podwyższył im kapitał, taka księgowa sztuczka, by zapłaciły podatek - kolejne miliardy. Od lipca do rachunku dorzucono nam opłatę za rozwój odnawialnych źródeł energii. Tyle że ich budowa w wyniku ustawy, jaką przepchał PiS, jest nieopłacalna, a jej producenci liczą dni do ogłoszenia bankructwa. W przyszłym roku na rachunku za prąd pojawi się kolejna pozycja - opłata za rynek mocy. Daniną tą mamy sfinansować budowę elektrowni węglowych, bo kredytować ich nie chcą banki, gdyż jest to inwestycja nieopłacalna. Rząd wspomina także o jednolitym podatku, zamiast PIT, ZUS i składek na NFZ. Nie po to, by ułatwić nam życie, ale byśmy więcej płacili. Ma być też podatek pielęgnacyjny, z którego finansowana byłaby opieka nad starszymi osobami.
Zapowiada się drogi rok. Gdy dostajemy coś od państwa, warto pamiętać, że jeżeli daje ono dziesięć złotych, zwykle odbiera setkę. Różnica to koszty dystrybucji tej dychy. Bo nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady, są tylko rachunki do zapłacenia.