W rybnickiej Odnowie zaczynają od nowa...
Niedawno dowiedziałam się, że umarła córka jednej koleżanki. A miała zaledwie 42 lata. Okazało się, że 1,5 roku temu wykryła sobie guza piersi. Ale nie poszła z tym do lekarza - bo kariera, praca, dzieci... Myślała, że ma czas. Nie zdążyła, wszędzie przerzuty. Gdyby poszła 1,5 roku temu i wycięliby jej tego guza, prawdopodobnie by żyła.
Czas odgrywa decydującą rolę. Im szybciej wykryje się raka, tym większe są szanse na wyleczenie. Kobiety muszą się badać - mówi Dorota Przybyła, szefowa Rybnickiego Stowarzyszenia Kobiet po Mastektomii “Odnowa”. Na początku października stowarzyszenie zrzeszające około 90 pań przede wszystkim z Rybnika i powiatu rybnickiego będzie obchodziło jubileusz 20-lecia istnienia. Dla wielu kobiet po mastektomii “Odnowa” była i jest miejscem, gdzie od nowa zaczynają cieszyć się życiem, odbudowują się psychicznie i fizycznie.
- W Polsce pierwszy klub kobiet po mastektomii powstał w 1987 r. w Warszawie, a na Śląsku, w Katowicach w 1993 r. powstał Klub Śląskich Amazonek, który prężnie działa do dzisiejszego dnia. W 1995 r. nasza koleżanka, amazonka otrzymała zgodę i założyła filię katowickiego klubu w Rybniku. Wtedy w Rybniku funkcjonował jeszcze szpital Juliusz - tam była onkologia. Sławny onkolog z tamtych czasów, doktor Kazimierz Nowak, pomagał pierwszej naszej przewodniczącej wyszukiwać amazonki. Jako lekarz miał możliwość kontaktowania się ze swoimi pacjentkami i namawiał je do wstąpienia w szeregi nowo powstałego klubu. Przewodnicząca reklamowała działalność w lokalnych mediach, zainteresowała tematyką rybnickie firmy i zdobyła sponsoring na działalność. I tak powstał nasz klub, który z czasem przekształcił się w Stowarzyszenie Odnowa. Pierwsze zebranie odbyło się na terenie szpitala Juliusz - wspomina Dorota Przybyła.
Wspomina, że w latach 90. ta choroba była tematem tabu. Dopiero zaczęło się upubliczniać informację na temat mastektomii. - Dopiero budziło się wśród kobiet świadomość, że mają się badać. Że to jest uleczalne, jeżeli wychwycone w pierwszym momencie. Powiem szczerze, te panie, które do nas przychodziły, dopiero w tym naszym wąskim gronie mogły na ten temat porozmawiać, gdzie indziej się bały. Sama się bałam - mówi pani Dorota.
- Ja trafiłam do klubu w 1998 r. i bałam się, czy sąsiedzi nie widzą, takie było nastawienie - wspomina. Jak wszystkie panie, które trafiły do klubu, bardzo ciężko przeżywała swoją chorobę.
- Kiedyś czytałam, że silny stres wyzwala chorobę. Ja przeszłam taki silny stres i po 7 latach sama doświadczyłam raka. Ja się nie badałam. Przy kąpieli zauważyłam małą fasolkę. Zaniepokoiłam się i poszłam do lekarza. Pierwsza biopsja bez komputera wyszła dobrze. Była euforia. Pojechałam na wczasy i tam była pani doktor, której się zwierzyłam - powiedziała mi - “niech pani nie wierzy”. “Proszę iść do innego lekarza zrobić pod komputerem”. W 1998 r. technika się posunęła do przodu i było to już możliwe. Wynik z biopsji pod komputerem wyszedł zły. Od wyniku do operacji był tydzień, to był tydzień wyjęty z życia. Tego nie da się opisać. Ten strach, to oczekiwanie - wspomina pani Dorota.
Od jej operacji minęło 18 lat, dziś jest już spokojniejsza, ale przez pierwsze 5 lat każdemu kolejnemu badaniu kontrolnemu towarzyszył niewyobrażalny strach. Wiesława Listewnik-Martinek, która w stowarzyszeniu “Odnowa” pełni rolę sekretarza, tłumaczy, że panie, które zachorują na raka piersi, borykają się nie tylko z chorobą onkologiczną, ale też ze zrujnowaną psychiką.
- Pamiętam, jak w telewizji usłyszałam, że trzeba raz w roku się badać, poszłam i dowiedziałam się, że coś jest nie tak. Tak to się zaczęło. Obcięto mi pierś, ale ja nie dostałam ani chemioterapii, ani radioterapii. Moja psychika bardzo ucierpiała, bo czytałam dalej o leczeniu tej choroby, że powinno się po każdej mastektomii zastosować chemioterapię albo radioterapię, jako zabezpieczenie przed przerzutami. A u mnie tego zabrakło. Była pomyłka. Ja byłam operowana w Rydułtowach. Po 3 miesiącach poszłam do kontroli - i wtedy okazało się, że mam raka złośliwego III stopnia w skali Blooma. Lekarz powiedział mi, że na chemioterapię i radioterapię jest za późno - “musztarda po obiedzie”. To było jak kolejny wyrok. Trauma. Do tej pory walczę z depresją - wspomina pani Wiesława. Dodaje, że dodatkowo została zwolniona z pracy, bo zamknięto zakład remontowo- budowlany w Rybniku. - Siedziałam w domu i przytłaczała mnie myśl, że nie jestem leczona tak, jak nakazują współczesne metody. Zaczęłam sama szukać, czytać literaturę, stosować zioła, dobrze się odżywiać. Co najważniejsze wstąpiłam do Stowarzyszenia “Odnowa”. Chciałam być z innymi paniami, które dotknęła podobna trauma, pomagać innym. Trzymam się dzięki koleżankom. W 1999 r. - 17 lat temu - jakby na nowo się narodziłam - mówi pani Wiesława.
Spotkania Amazonek dają paniom po mastektomii siłę do życia i uśmiechu na co dzień. - Ktoś powie - co może dać kobietom to, że się spotykają w grupie i piją kawę. Bardzo dużo. Wymieniają doświadczenia, na tych naszych spotkaniach zawsze jest pani psycho-onkolog, która pracuje z amazonkami, jakiś specjalista - dietetyk albo lekarz, a ostatnio nawet fryzjer pokazywał, jak dobierać peruki do twarzy - mówią panie. - Raz w miesiącu spotykamy się w szerszym gronie, co tydzień w czwartki w Relaksie mamy gimnastykę, co sobotę basen pod okiem rehabilitanta, są wycieczki, turnusy rehabilitacyjne.
6 października “Odnowa” będzie obchodziła 20 lat istnienia. Ma swoją siedzibę na ul. Białych (choć przydałaby się większa sala do spotkań). - Funkcjonujemy dzięki systematycznemu dofinansowaniu działalności z Urzędu Miasta, za co dziękujemy - mówią panie z Odnowy.