W Rybniku jazz kochali jeszcze przed Beatlesami
W czasach, gdy w Stanach Zjednoczonych rozpoczynała się złota era rock'n rolla i kariera Elvisa Presleya, w Brazylii najlepiej na świecie w piłkę kopał Pele, a w Europie powstał Układ Warszawski, w rybnickich, legendarnych kawiarniach i domach kultury, słychać było... jazz.
Ten gatunek muzyki rozumiany był w kraju, gdzie królował socrealizm, a słuchało się wyłącznie Marii Koterbskiej czy zespołu Mazowsze, początkowo tylko przez nielicznych. Ale właśnie w Rybniku już na początku lat 50-tych powstawały pierwsze zespoły specjalizujące się w standardach jazzowych. Mało kto pewnie wie, że Rybnik dziś uznawany za zagłębie kabaretowe, przed laty wychowywał całe rzesze niezwykłych, jazzowych wirtuozów.
Oddech wolności
- Młodym ludziom jazz kojarzył się z Ameryką, która była wówczas symbolem wolności, dobrobytu. To na ludzi działało. Muzyka jazzowa była symbolem dążenia do wolności. W efekcie boom na jazz zrobił się ogromny. Potem powtórzył się dopiero za czasów Beatlesów - mówi Czesław Gawlik, znakomity jazzowy muzyk z Rybnika i twórca pierwszych formacji grających ten rodzaj muzyki w Rybniku.
Pierwsze, jazzowe dźwięki w naszym mieście w latach 50-tych można było usłyszeć w legendarnym Domu Kultury „Ryfama”, przy ulicy Młyńskiej. To właśnie tam swoją działalność rozpoczął pierwszy kwintet rytmiczny, który sięgał po zasłyszane zazwyczaj w radiu standardy jazzowe.
- Muzyka docierała wówczas do Polski głównie do dużych, akademickich miast. My słuchaliśmy jej w radiu i zaczęliśmy grać. Nasz pierwszy zespół powstał we wrześniu 1954 roku, a już w październiku graliśmy pierwszy koncert. Muzyka pachniała Ameryką, wolnością, demokracją i stąd takie zainteresowanie – mówi Czesław Gawlik. On był liderem pierwszego, jazzowego kwintetu w Rybniku. Był najbardziej doświadczonym muzykiem, pozostali nie mieli nawet skończonych 20 lat.
Awantura o jazz
W 1955 roku o zespole zrobiło się głośno w całej Polsce. Stało się tak za sprawą artykułu „Awantura o jazz”, który ukazał się w czasopiśmie „Dookoła Świata”. Opisano w nim zdarzenie, które miało miejsce podczas koncertu w jednym z zakładów przemysłowych w Rybniku. Występujący wówczas na scenie zespół Czesława Gawlika wykonał jeden z utworów w stylu boogie-woogie, co dyrektora rybnickiego zakładu niemal przyprawiło o zawał serca. Co więcej rozsierdzony dyrektor zdecydował się koncert przerwać. Nie umknęło to uwadze przedstawicieli ogólnopolskich mediów, którzy wówczas na koncercie byli, którzy całą sprawę opisali, a dyrektora nagrodzili „Orderem Ponuraka”. Sprawa otarła się nawet o powiatowe struktury Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale na szczęście z racji ogólnopolskiej wrzawy nikt nie wpadł na pomysł, by zespół rozwiązać. – Z władzą były ciągłe problemy. Chyba aż do roku 1956 zabraniano przecież muzyki wrogiej ideowo. Potem jednak przyszedł taki moment, kiedy władza zrozumiała, że jazzu zabraniać już nie da rady. W radiu i telewizji nic nie leciało, a rządzący doszli chyba do wniosku, że muzykę trzeba zaakceptować, ale jej pilnować i mieć pod stałą kontrolą – wspomina z uśmiechem Gawlik.
Pomogła ambasada USA
Pierwszy, rybnicki zespół jazzowy przetrwał dwa lata. Potem zawiązano kolejny, powstał na bazie pierwszej formacji. W miesiąc po zawiązaniu się, formacja grała już pierwszy koncert. – W 1957 roku ukazała się kronika dźwiękowa zawierająca zapis z festiwalu jazzowego w Sopocie. To był pierwszy, materialny dowód na to, że jazz w ogóle istnieje. I to właśnie wydarzenie zainspirowało nas do grania – wspomina znany, rybnicki muzyk. - Amerykańskie płyty były w tych czasach tylko w komisach. Powiedzmy sobie szczerze… ich poziom był różny, a zresztą drogie były jak cholera. Nawiązałem kontakt z amerykańską ambasadą. Oni przekazywali nam płyty, materiały promocyjne – dodaje. Pierwsze utwory, które powstawały w rybnickich, zadymionych salach klubowych, były bardzo proste. Ich granie nie wymagało wielkich umiejętności, talentu, kunsztu, a jedynie tego wewnętrznego żaru, który każdy muzyk musi mieć w sobie.
Bazą dla młodych muzyków był Dom Kultury „Ryfama”. W mieszczącym się w piwnicach klubie „Bombaj” po prostu trzeba było bywać. – Notorycznie był tam nadkomplet publiczności. Zdobycie wolnego stolika graniczyło z cudem. Byłem nastolatkiem w czasach największej świetności klubu. Wymykałem się z domu, żeby posłuchać tam muzyki, czy żeby popatrzeć na znanych pisarzy, którzy tam bywali przy okazji Dni Literatury. Zawsze przekraczając próg lokalu, czułem się o kilka lat starszy. A jazz? Towarzyszył nam zawsze. To było jak łyk świeżego powietrza – wspomina Eugeniusz Gajda, rybniczanin, którego kilka dni temu spotkaliśmy na giełdzie winylowych płyt w Rybniku. To właśnie dla młodych ludzi, studentów grali najczęściej rybniccy muzycy. Dla nich swingujące rytmy były jak jedyna możliwość wyjrzenia nieco za „żelazną kurtynę”.
Na jednym mikrofonie
W 1959 roku powstał Rybnicki Klub Jazzowy. Początkowo posiadał status filii Śląskiego Klubu Jazzowego w Gliwicach, a od 1962 roku był samodzielnym stowarzyszeniem. W klubie zrzeszonych było ok. 30 osób. Działalność klubu obejmowała organizację koncertów, jam session oraz prelekcje. To dzięki niemu w Rybniku występowały czołowe postacie polskiego nurtu jazzowego: Andrzej Trzaskowski, Zbigniew Namysłowski, Wojciech Karolak, Michał Urbaniak. Grywali z rybnickim zespołem, który został doceniony i coraz częściej gościł na scenach w całym kraju. – Nie było wielkiej różnicy czy graliśmy w sali Bombaju, czy na Stadionie Śląskim. Występowaliśmy na jednym mikrofonie, przeznaczonym tylko dla wokalistki, na Torwarze, Stadionie Narodowym, na Placu Defilad w Warszawie. I wszystko grało, wszystko było słuchać – śmieje się Czesław Gawlik. Jazzowy klub przestał działać dopiero w 1964 roku. Zainteresowanie muzyką jazzową wśród młodej publiczności zmalało. – Zmieniła się moda. Młodzi zakochali się w czwórce z Liverpoolu. Zresztą to zainteresowanie zmienia się cały czas – mówi Gawlik.
I choć w kolejnych latach zainteresowanie tym gatunkiem muzyki zmieniało się, to w Rybniku, muzyka ta miała zawsze wielu fanów. Co roku wielu melomanów bawi się między innymi podczas Silesian Jazz Meeting w Rybniku, a na jam session mieszkańcy wciąż kołyszą się do improwizowanych, swingowych rytmów… Takich jakie w latach 50-tych brzmiały w Bombaju.