W Rybniku żużel to niemal religia. W latach 50., 60., a także 70., gdy miejscowy żużlowy klub sportowy ROW święcił największe sukcesy, ulice miasta pustoszały. Ludzie całymi rodzinami, odświętnie ubrani, zmierzali na miejscowy stadion, by oklaskiwać swoich ulubieńców. Wyglenda, Woryna, Maj, Tkocz, Skupień, Pawliczek - to byli chłopcy, których każdy w Rybniku znał.
- Klub był całkiem inaczej zorganizowany niż dzisiaj. ROW Rybnik tworzyli chłopcy z tego miasta, z okolicznych wsi. To były wspaniałe czasy. Każdy był przywiązany do barw klubowych, o przejściu do innego miasta nie było nawet mowy - wspomina Andrzej Wyglenda.
Wielki mistrz jeździ na rowerze
Na swoim koncie ma cztery tytuły Mistrza Świata, tytuł Mistrza Europy i 13 tytułów Mistrza Polski. Do dzisiejszego dnia kibice poznają go, gdy na rowerze przemierza ulice Rybnika.
- Od 40 lat jestem w domu głównym zakupowym - śmieje się pan Andrzej. To chodząca legenda. Licencję żużlową zdobył w 1959 roku. - Po raz pierwszy z torem zetknąłem się w 1958 roku. Mój brat miał wówczas motocykl SHL, stary, który zresztą później od niego odkupiłem. Z jednym z sąsiadów pojechaliśmy tym motorem na stadion. To była późna jesień, na torze były wielkie kałuże i my tam, oczywiście nielegalnie, jeździliśmy. Normalnym, szosowym motocyklem. To był mój pierwszy kontakt z torem - wspomina pan Andrzej. - Zresztą w mojej rodzinie żużel był obecny zawsze. Ojciec był kibicem, zabierał mnie na mecze. Potem jak skończyłem 17 lat, zrobiłem prawo jazdy, sam zapisałem się do szkółki - dodaje.
Choć na swoim koncie ma wiele medali, w tym ten najsłynniejszy - Mistrzostwo Świata Par Klubowych - wywalczony na torze w Rybniku wraz z Jurkiem Szczakielem z Opola, to dziś z największym sentymentem wspomina Drużynowe Mistrzostwo Świata wywalczone na torze w Niemczech.
- Na trybunach stadionu zasiadło wielu Polaków. Czuliśmy się jak w domu. A po zwycięstwie? Były okrzyki po polsku, polski hymn, flagi. Popłakałem się - mówi były żużlowiec.
Wokół rybnickiego teamu już wówczas narastała legenda. Joachim Maj, Stanisław Tkocz byli bożyszczami nastolatków. - W naszej drużynie były wówczas dwie ekipy: ekipa Maja i ekipa Tkocza. Ja byłem u Tkocza. To od nich uczyliśmy się żużla, podpatrywaliśmy ich - mówi Andrzej Wyglenda.
W czasie meczów miasto pustoszało
W latach 60. i 70. w całym kraju Rybnik słynął tylko z żużla. - Kiedy ROW grał mecz na swoim stadionie, ulice miasta pustoszały. U nas w domu było tak, że wraz z ojcem szedłem najpierw rano do kościoła do Franciszkanów, potem obowiązkowo na lody bambino do pani Drabiniokowej. Potem szybko obiad i zaraz na stadion. Musieliśmy tam być jako pierwsi, bo mój tata był sekretarzem zawodów, a stryj pracował jako chronometrażysta, albo czasem jako sędzia - wspomina Adam Drewniok, muzyk zespołu Carrantuohill i wielki fan żużla. - Miałem dużo szczęścia, bo ze względu na zajęcie ojca dużo czasu spędzałem na stadionie. Czasem dostawałem od żużlowców okulary, w których jeździli podczas zawodów. Na podwórku dzięki temu byłem kimś. Każdy chłopiec na osiedlu jadąc na rowerze, był jak Wyglenda albo Woryna - dodaje muzyk.
Antoniego Worynę, który w Rybniku ma dziś nawet ulicę nazwaną na swoją część, w składzie swojej drużyn, chciał mieć przed laty, każdy polski trener. Na torze zawsze kulturalny, skupiony, profesjonalny i elegancki. Był pierwszym Polakiem, który wywalczył medal indywidualnych mistrzostw świata na żużlu. Łącznie wywalczył 2 brązowe medale w tym czempionacie, w tym jeden na słynnym stadionie Wembley w Londynie.
- Często wspominamy jego poczucie humoru - zdradziła nam podczas jednej z ostatnich rozmów Halina Woryna, wdowa po zmarłym żużlowcu. Dziś w jego ślady idzie wnuk Kacper. To wielka nadzieja żużla. W ubiegłym roku zaledwie 18-latek z Rybnika wywalczył tytuł wicemistrza Europy juniorów.
- Ja pracuję na swoje nazwisko. Mam nadzieję, że wkrótce nie będzie się mówiło tylko o Antonim, ale też o Kacprze Worynie - mówił nam wówczas młody żużlowiec z Rybnika.
Na komarkach, na Wembley
Przez dziesięciolecia na rybnickim torze wychowało się kilkudziesięciu znakomitych zawodników. Byli bracia Antoni i Eugeniusz Skupień, Mirek Korbel, Andrzej Tkocz, Jerzy Wilim. - W Niedobczycach, moich rodzinnych stronach żużlowców było wielu. Byli bracia Skupień, Rysiu Szymański, Piotr Brachmański. Oni wszyscy jeździli na swoich WSK-ach. Mieli tam w lesie taki swój tor, mówiliśmy na niego: Wembley. A ja i Gienek Skupień jeździliśmy za nimi na swoich komarkach i podpatrywaliśmy ich jak oni sobie radzą na tym torze - wspomina Adam Pawliczek, były zawodnik rybnickiego ROW-u. Gdyby nie groźna kontuzja sprzed kilku lat, pewnie do dziś nadal ścigałby się na torze. - Jestem na niemal każdym meczu. Rybnik zawsze kojarzył się z żużlem i mam nadzieję, że tak zostanie - podkreśla.