W snach wracam do Rosji. Felieton Marii Mazurek
Miewam coś, co nazywa się świadomym śnieniem. W trakcie snów zyskuję podejrzenie, a zaraz po tym - gdy spojrzę na swoją dłoń (w śnie zawsze będzie ona zdeformowana) - pewność, że nie jestem na jawie. Ten moment jest kluczowy, bo wraz z nim przychodzi świadomość, że skoro to sen, można w nim wszystko. Spotkać się z kimkolwiek się chce, żywym lub martwym, prawdziwym lub wymyślonym. Zrobić, o czym tylko się marzy albo przeciwnie, o czym nie marzy się wcale. Znaleźć się w dowolnym miejscu na Ziemi i poza nią.
Bardzo często wracam w tych snach nad Bajkał (a że mogę w nich wszystko, latać również, po prostu dolatuję tam siłą własnej wyobraźni). Dzikie jezioro na Syberii, najstarsze i najgłębsze na świecie, niepokojące nawet na zdjęciach satelitarnych Google Maps, stało się moją oazą bezpieczeństwa, przynajmniej oazą bezpieczeństwa mojej wyobraźni.
To właśnie tam, w azjatyckiej części Federacji Rosyjskiej - pięć tysięcy kilometrów na wschód od Moskwy i tysiąc na północ od Ułan Bator - spędziłam najlepsze wakacje w życiu. Na to „najlepsze” złożyła się baśniowa przyroda i niemal ezoteryczna aura unosząca się nad niespokojnymi wodami Bajkału. Ale przede wszystkim złożyli się na to ludzie.
Nigdzie na świecie nie zaznałam takiej życzliwości, gościnności i dobroci jak w Rosji. Od Rosjan.
Wędrując przez dziewicze, niedostępne od strony lądu lasy i góry, ludzi spotyka się rzadko. Ale jak już się spotyka, to czynnością dorozumianą jest przystanąć i napić się z nimi po kieliszku wódki lub kubku herbaty, co czasem odbywa się bez słów. Rosjanie, których tam widzieliśmy, nie mieli nic wspólnego z moskiewskimi oligarchami. Poubierani w ortalionowe dresy, porozstawiani ze starymi namiotami, jakich nie widziałam w Polsce od lat dziewięćdziesiątych, częstowali tym, co mieli. Plackiem, cukierkiem, kompotem.
Pamiętam ich twarze, wiele z tych twarzy, choć widziałam tych ludzi kilka lat temu i ledwo przez kilka chwil. W ostatnich dniach mam te twarze często przed oczami. Zastanawiam się, gdzie dzisiaj są ci ludzie. Co myślą. Czy się boją. Czy wstydzą się być Rosjanami. Czy rozumieją.
Piszę o tym, bo na fali zrozumiałej globalnej wściekłości na Kreml, łatwo w strachu, bezsilności i złości zgubić różnicę pomiędzy „morderczym narodem” a „narodem rządzonym przez mordercę”.
Ze wzruszeniem patrzę, jak cały zachodni świat stoi murem za Ukrainą. Na to, ile dziś w Europejczykach jest (oby nie na krótko) solidarności, odwagi, potrzeby sprawiedliwości. Zazwyczaj znieczulone na krzywdy innych społeczeństwa naciskają na rządy swoich państw i prywatne firmy, aby te wprowadzały na Rosję sankcje, większe i mniejsze. To dziś jedyna właściwa droga; nie ma wątpliwości, że państwo, które zaczęło tak okrutną wojnę, musi ponieść dotkliwe konsekwencje. Jednocześnie te konsekwencje będą ponosić - już ponoszą - również zwykli ludzie, nie inni od nas, nie bardziej źli, nie mniej zdolni do miłości i dobroci.
Mam nadzieję wrócić kiedyś do Rosji, która już nie będzie rządzona przez Putina ani innych zbrodniarzy jego pokroju. Mam nadzieję, że ci ludzie, których twarze widzę dziś przed oczami, doczekają pokojowych, stabilnych rządów, na które zasługują. Lepszej, normalnej Rosji.