W sobotę Jerzy Szczakiel znów wsiądzie na motor!
Rozmowa z Jerzym Szczakielem, żużlowym mistrzem świata z 1973 roku.
W niedzielę minie dokładnie 45 lat od pana historycznego sukcesu, zdobycia tytułu indywidualnego mistrza świata na żużlu. Będzie pan świętował?
W sobotę będę na Stadionie Śląskim na meczu Polska - Reszta Świata. Oczywiście to już nie jest ten sam stadion, ale dla mnie zawsze będzie się kojarzył z tamtym finałem mistrzostw świata.
Pamięta pan zawody na Stadionie Śląskim
we wrześniu 1973 roku?
Wszystkie swoje turnieje pamiętam doskonale, ale ten szczególnie. To były wyjątkowe zawody, wcześniej zdałem maturę, a tuż przed mistrzostwami zmarła mi mama. Nie byłem nawet pewny czy wystartuję.
Ostatecznie znalazł się pan w składzie, ale nie należał pan do faworytów.
A gdzie tam do faworytów, byli inni znakomici zawodnicy - Duńczyk Ole Olsen, Szwed Anders Michanek, Anglik Peter Collins i Nowozelandczyk Ivan Mauger. Byli też nasi - Zenon Plech, Paweł Waloszek, Edward Jancarz i Jan Mucha. W piątek na treningu myślałem tylko o jednym, żeby nie było ostatniego miejsca, żeby nie dać plamy. Przyglądałem się innym, podpatrywałem ich zachowanie.
Co pan myślał stając pod taśmą do dodatkowego wyścigu o złoto?
Że Ivan Mauger to mistrz startów i że muszę go przechytrzyć. Udało mi się wyczuć moment zwalniania zamka maszyny startowej, ruszyłem i już nic mnie nie obchodziło. Jechałem swoją ścieżką do mety, nawet nie widziałem upadku Maugera.
Po zawodach Mauger, wielki rywal i znakomity żużlowiec, pogratulował panu zwycięstwa?
Bezpośrednio po zawodach nie, ale potem spotkaliśmy się w restauracji. Siedział z żoną obok mnie. Ja byłem z narzeczoną, ożeniłem się dopiero trzy lata później. Wtedy gratulował mi wygranej i dobrego startu. Pokazał wielką klasę.
Sprawił pan wielką radość polskim kibicom.
Atmosfera była wspaniała i to nie tylko na zawodach. Na samym treningu na trybunach siedziało 30 tysięcy kibiców. Kiedy wszedłem na tor, ciarki mnie przeszły. Po zawodach stadion wiwatował, ludzie krzyczeli „Eda mistrzem, Eda mistrzem!”.
Startował pan jeszcze później na Stadionie Śląskim?
Tak, kilka razy. Były nawet medale, ale nie smakowały już tak jak tamten.
Jako mistrz świata na żużlu został pan zaproszony na wielką galę FIM do Madrytu.
O tym też można opowiadać godzinami. Byliśmy traktowani jak prawdziwe gwiazdy. Obwozili nas luksusowymi samochodami, mieszkaliśmy w eleganckim hotelu Castelano. Oprócz medali dostaliśmy także pieniądze, kupiłem sobie w Madrycie zegarek.
Podobno podczas ceremonii z udziałem wszystkich mistrzów świata w motoryzacji poznał pan Nikiego Laudę?
Tak, staliśmy obok siebie. Austriak okazał się bardzo wesołym człowiekiem, przez cały czas żartował. Nie znałem niemieckiego, ale jakoś się dogadaliśmy (śmiech).
W sobotę wszystkie wspomnienia wrócą?
Mogę ujawnić, że specjalnie dla kibiców, chociaż będę w garniturze, to zrobię rundkę honorową na motocyklu.