Decydujące starcie rozpocznie się bardzo nietypowo, bo w sobotę o 10.00 naszego czasu. Wszystko za sprawą miejsca ostatniego przystanku spalinowej karawany, która zatrzymała się w Melbourne.
Układany tor na 50-tysięczniku w dzielnicy Docklands od dawna gotowy. Ładowarki usypały ciasny owal o „europejskiej” długości 346 metrów. Możemy się spodziewać wąskich prostych i technicznych łuków, a to woda na młyn dla lidera klasyfikacji generalnej Grega Hancocka. Amerykanin ma już 19 „oczek” przewagi nad drugim Tai’em Woffindenem i tylko cud może go pozbawić złota. To nie oznacza, że wszyscy położą się przed prowadzącym weteranem. Przeciwnie, kilku młodszych twardzieli ma kilka porachunków do wyrównania.
W kleszczach pochodzących z Australii Woffindena - 115 pkt. i Chrisa Holdera - 109 znalazł się Bartek Zmarzlik - 113. Nasz Orzeł jest trzeci, ale stać go zarówno na awans jak i na bolesną wpadkę oraz lądowanie poza pudłem. Pisanie teraz, że Zmarzlik płaci frycowe lub debiutuje nie ma sensu. Gorzowianin to już w pełni ukształtowany zawodowiec i dowiódł na przestrzeni całego sezonu, że geometria czy rodzaj nawierzchni nie robią na nim większego wrażenia. Jeśli trafi z ustawieniami już pierwszej serii to możemy się spodziewać... lepiej nie zapeszać. Trzymajmy mocno kciuki.
Piotr Pawlicki (91 pkt. i 6. miejsce) i Maciej Janowski (85 i 7.) na medale w tym roku się nie załapią. Drugi z naszych musi wziąć się za robotę jeśli planuje pozostanie w czołowej ósemce, która gwarantuje stałe miejsce w przyszłorocznej edycji cyklu. A tu konkurencja jak w walce o podium. Tuż za „Janosiem” czai się Fredrik Lindgren - 82, a zaraz za nim „wesoła grupa”: Niels Kristian Iversen, Matej Zagar i Antonio Lindbaeck - wszyscy po 79. Szczególnie stalowa część tej załogi dysponuje dużą mocą i na nich musi uważać Janowski.