Rozmowa z dr. Marcinem Kędzierskim, analitykiem Klubu Jagiellońskiego o tym kto kogo wybierze w USA.
Gdyby miał pan postawić pieniądze na jednego z kandydatów w amerykańskich wyborach...
- ...to nie byłbym w stanie zrobić tego w oparciu o racjonalną kalkulację. To, że 1/4 partii republikańskiej wycofała swoje poparcie dla Trumpa, niekoniecznie musi oznaczać jego osłabienie. Elektorat w USA jest dziś podzielony według nowych linii. To będą pierwsze wybory od niepamiętnych czasów, gdy tradycyjne elektoraty będą głosowały w kontrze do swoich kandydatów. Część demokratów może oddać głos na Trumpa, a umiarkowani republikanie - na Clinton. Zawsze było tak, że w 40 stanach sytuacja była mniej więcej jasna, a gra toczyła się o 10 stanów, które kandydaci próbowali przeciągnąć na swoją stronę. Teraz ten układ wcale nie jest oczywisty. Do wyborów pozostał jeszcze miesiąc i może wydarzyć się bardzo wiele.
Ale czas będzie grał raczej przeciwko Trumpowi, który ma przeciwko sobie ogromny sztab Clinton, który zapewne trzyma zapasie nowe haki?
Niekoniecznie. Bardzo ciekawy jest wątek religijny, który zawsze jest mocno eksploatowany w amerykańskich wyborach. Mocno odwoływał się do niego nawet Obama, który nie był przecież szczególnie zaangażowany religijnie. W wyborach 2012 roku większość katolików amerykańskich głosowała nie na kandydata republikanów, ale na Obamę. Trump wypada dziś w tym temacie lepiej, niż popełniająca grube niezręczności Clinton. O ile miesiąc temu raczej nie ulegało wątpliwości, że Clinton wygra te wybory w cuglach, dziś nie jest to już wcale pewne.
Dr Kędzierski: - Paradoksalnie znaczna część imigrantów może poprzeć Donalda Trumpa.
W ostatniej fazie wyborów Trump gra mocno kartą sprzeciwu wobec establiszmentu. To paradoks, jeśli zważymy, że chodzi o miliardera.
Trump uznał, że bardziej opłaca mu się przeciągnąć na swoją stronę zwolenników Bernie Sandersa, niż republikanów ze środowiska Tea Party. Pozostaje pytanie, czy to się Trumpowi rzeczywiście opłaci. Nie chodzi wyłącznie o prosty układ sił, ale o to, która część elektoratu zdecyduje się pójść do urn.
Sytuacja zmieniła się również z perspektywy Polonii amerykańskiej. W poprzednich wyborach zwykle jeden kandydat bardziej zabiegał o głosy polskich emigrantów. Teraz nasi z Chicago mają twardy orzech do zgryzienia.
Rzeczywiście, Clinton niespecjalnie jest tą grupa zainteresowana, z kolei Trump oparł swoją kampanię na retoryce antyimigracyjnej. Nie oznacza to jednak, że Trump nie uzyskał poparcia imigrantów. W interesie imigrantów, którzy już są w Stanach, jest organiczenie dalszego napływu. Co ciekawe, również polityka zagraniczna nie jest tym, co pomaga dokonać wyboru Polonii, bo zarówno Clinton (która uchodzi za “jastrzębia”), jak i Trump będą wycofywali USA z tak aktywnej polityki międzynarodowej jak dziś. Tego oczekuje większość amerykańskich wyborców.
Stany Zjednoczone mają zbyt wiele otwartych frontów, żeby się z nich szybko wycofać.
Oczywiście, rządzenie Stanami Zjednoczonymi przypomina rejs ogromnym lotniskowcem, którym nie da się dokonywać szybkich zwrotów, ale na dłuższą metę bardziej izolacyjna polityka USA jest nieunikniona. Dla Polski oznacza to poważny problem, bo perspektywa sprowadzenia do Polski 4 tys. żołnierzy robi się mglista.
Głownym frontem konfrontacji pomiędzy Ameryką i Rosją jest dziś w Syria i Morze Południowochińskie. Europa spada na drugi plan. Rosja poprzez nonszalancką dyplomację licytuje dziś silniej niż pozwalają jej na to karty, co musi powodować napięcia. W dłuższej perspektywie jednak Amerykanie nie mogą sobie pozwolić na konflikt z Rosją, bo potrzebują jej do konfrontacji z Chinami. Przymierze Rosji z Chinami oznaczałoby dla USA kompletną klęskę w wymiarze geopolitycznym.