W tym czuć Łódź, czyli twórczość, umiłowanie turpizmu oraz zmiany
Z Łukaszem z Bałut o łódzkiej twórczości, umiłowaniu turpizmu oraz zmianach na gorsze i lepsze rozmawia Anna Skurska
Na Twoim Facebookowym profilu można przeczytać zdanie „Bałuty stają się pożywką dla żarłocznej bestii”. Czym jest bestia?
To jest fragment książki, którą pisałem o Bałutach i którą być może kiedyś skończę, bo w sumie mam taki zamiar. Był fragment o tym, że getto powraca. Chodzi o to, że kiedy na początku mieszkałem na Bałutach, to nie do końca rozumiałem kwestię tej całej martyrologii - kiedy gdzieś żyjesz, to po prostu chcesz żyć. Żyłem bardziej teraźniejszością, chociaż czułem kawałek tej historii, zresztą często okrutnej.
Nie analizowałeś jej?
Nie, bo też dałem sobie do tego prawo. Masz prawo specjalnie się nie zastanawiać, bo to jest twoje miejsce. Robiliśmy Festiwal Kultury Bałuckiej z Piotrkiem Połozem, wydaje mi się, że to był rok 2004, czas, kiedy zaorali nasze ulubione miejsce - dolinę rzeki Łódki - i zrobili tam Park Ocalałych. Dla nas to była realna strata. To miejsce teraz jest fajne i ja to zrozumiałem - park, do którego pójdą dzieci. Moja babcia też by tam poszła, gdyby żyła, natomiast Dolina Rzeki Łódki było miejscem, gdzie całe noce mogliśmy palić ogniska. Tak w środku miasta. Oczywiście pewne rzeczy przynoszą zmiany, które niekoniecznie są złe i wystarczy się na nie otworzyć. Ja się otworzyłem i dziś bardzo lubię Park Ocalałych, lubię współpracować z Centrum Dialogu. Współpracowałem z Centrum jako techniczny, zdarza się, że współpracuję z Centrum artystycznie. To mnie wzbogaca. Z czasem, kiedy tracę swój bunt a zyskuję więcej świadomości, to widzę, że rzeczywiście Park Ocalałych jest potrzebny. Jednak wtedy, kiedy robiliśmy Festiwal Kultury Bałuckiej, na Bałutach zaszły duże zmiany i ja też nagle otworzyłem oczy, żeby zacząć je rejestrować. Zaczęli wyburzać kamienice, zaczęły budować się apartamentowce jak Sun Tower i można sobie mówić, że to pasuje lub nie ale… Jest taka teoria palimpsestowości Bałut. Ja lubię drewniane budynki, stare kamienice, a to zanika. Myślę, że bestia to byłby… kapitalistyczny świat. Nie chcę się tutaj odnosić do żadnych idei polityczno-ekonomicznych, mam na myśli świat raczej bezduszny, ludzi z komórkami, ludzi niekontemplujących rzeczywistości.
Dokumentujesz życie Bałut za pomocą fotografii i filmu. Na Twoim profilu prawie każde zdjęcie opatrujesz słowami „To piękne!”. Co jest piękne? Co doceniasz jako fotograf i dokumentalista?
Czasem sam się zastanawiam. Mam poczucie wyjątkowości - nie tylko tej przestrzeni, ale w ogóle swojego życia. Wczoraj byłem na rowerze, czterdzieści minut jeżdżenia po Bałutach. Pojechałem „patrolować” tereny starego browaru na Sędziowskiej. Pisali mi ludzie na fanpage’u o jakiejś fabryczce na Prusa. Zobaczyłem, odświeżyłem sobie to wszystko. Jechałem i miałem to poczucie… wyjątkowości. Kiedy patrzę na rudery, to widzę znak czasu. Że to odchodzi. I zastanawiam się - może to odchodzenie też jest piękne? Choć oczywiście ja bym zachował pewne elementy, szczególnie drewniane domy, kamienice, elewacje, szyldy. Widzę czas, widzę historię. Czuję to piękno w pozornej brzydocie, ono mnie uderza. Są miejsca, które robią wrażenie, na przykład mozaika z kapsli, albo dzieła samorodnych talentów - jakaś pani zrobiła rzeźbę na elewacji swojej kamienicy. Wygląda jak bałucki Hasior! To takie małe rzeczy, ale zaczynasz się zastanawiać, jak żyją ci ludzie, co myślą.
Filmując życie mieszkańców Bałut, przeprowadziłeś mały wywiad z panią idącą w procesji w święto Bożego Ciała, która mówi „Było pięknie, tylko wszędzie wisiało pełno majtów”. Co fascynuje Cię w pochodach, które dokumentujesz już od paru lat?
Filmy nagrywam dopiero od dwóch lat, natomiast fotografuję procesje od wielu. Była taka tradycja chodzenia. W latach mojej młodości babcia i dziadek zabierali mnie na procesje. To było naprawdę święto! Ludzie mogli wierzyć, mogli nie wierzyć, ale coś się działo, takie rzeczy były w cenie, jak na wsi. Nie każdy miał w domu telewizor. To się działo realnie, zawsze mocniej niż w telewizji. To nie był świat, w którym żyło się na Facebookach, w wyimaginowanym świecie. To była prawdziwa frajda doświadczenia czegoś niecodziennego, doświadczenia święta. Na filmie jest para alkoholików, takich „żulohipisów”, którzy mówią wprost „jesteśmy alkoholikami, ale kochamy Boga”. Bardzo dobrze patrzyło im z oczu, nie byli pijani. Sprzed wielu lat mam też zdjęcia pana, który po trzech tygodniach picia jest na granicy delirium tremens. Wychodzi i ledwo się trzyma na nogach, ale jest totalnie „odsztachnięty” w koszulę i jeansy. Mnie jest bardzo szkoda tego święta, bo dużo się zmieniło. Kiedyś na Boże Ciało były nawet krawężniki wybielone! W moim filmie pojawia się też pani Ania, która 10 lat temu sama robiła ołtarz, przy którym procesja przechodziła, ale się nie zatrzymywała. Jej ołtarz wyglądał jednak jak dzisiaj główny ołtarz - sięgał trzeciego piętra. To było realne piękno i ja uważam, że wszystko, co jednoczy ludzi, jest ok. Tylko nigdy nie będzie dobrze, jeśli będziemy na siebie naszczuci. To po prostu przyzwoitość, jeśli powiesz „to ja dzisiaj nie będę tych majtów suszyła. Oni tutaj mają procesję, niech sobie przejdą. Wywieszę je po południu”.
Razem z Piotrem Wojdynem i Radosławem Stępniem zrobiłeś Bałucki Kalendarz na rok 2017, który trafił nawet na tegoroczną aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jak został przyjęty przez bałucian?
A wiesz, jaka jest jego historia? Redman [Radosław Stępień] siedział ze swoją dziewczyną, Agatą, i kminili, co by tu zrobić. Agata robiła kiedyś kalendarze dla ZWiKu, powiedziała „A jak by zrobić bałucki kalendarz?”. Zadzwonili do Piotrka Wojdyna [ps. Fu3sko], który zadzwonił do mnie. Szybka akcja - robimy. Kiedy zwołaliśmy konferencję prasową, nie mieliśmy jeszcze nawet wydrukowanych kalendarzy i rozdaliśmy prasie próbki z drukarni. Okazało się, że ludzie się zainteresowali i że media się zainteresowały. I poszło to nasze wspólne „dziecko” w świat. Spotkałem się z pojedynczymi głosami krytyki, natomiast ogólnie rzecz biorąc, kalendarz został przyjęty bardzo dobrze.
Macie w planach następne edycje?
Tak, jak najbardziej. Już o tym myślimy. Na przykład ostatnio było tak, że nikt z nas nie miał zimowych zdjęć, albo nie miał ich w odpowiednim formacie, więc kiedy w styczniu spadł pierwszy śnieg, każdy z nas miał już na dysku przynajmniej kilka gigabajtów zimowych zdjęć.
Dostałeś od miasta stypendium artystyczne na film „Kilometry Łodzi”. Co chcesz w nim pokazać?
Ja takie filmy zrobiłem w zeszłym roku. Był wówczas grant, który można było dostać z Europejskiej Stolicy Kultury. W ramach ESK było coś w rodzaju pawilonu łódzkiego. Miałem przyjemność wystąpić tam w potrójnej roli. Zdobyłem grant na filmy, nazywały się „Oj, przez dzielnice Łodzi gnam”, inspirowane w jakiś sposób filmem Zbigniewa Rybczyńskiego pod tytułem „Oj, nie mogę się zatrzymać”. Zrobiłem to po swojemu, dużo prościej i kładąc akcenty na inne rzeczy. Zrobiłem pięć filmów z pięciu dzielnic. Powracając do potrójnej roli to miał tam koncert Elektryczny Węgorz, z którym gram, i grał też zespół Łukasza z Bałut. No i zrobiłem właśnie filmy, a teraz chciałbym to rozwijać. „Kilometry Łodzi” to są filmowe spacery. Dałem sobie dużo miejsca na eksperymentowanie - jeszcze nie wiem, czy będzie jakaś narracja, jakie będzie udźwiękowienie, czy będą podłożone konkretne historie. Daję sobie czas. Na pewno mają być udokumentowane miejsca, które będą się zmieniać. Odwiedziłem np. „Abramkę”, bo będzie rewitalizowana. Te trasy będzie można po wielu latach powtórzyć i pokazać, co się zmieniło.
Patrząc z perspektywy artysty - czy Łódź jest miejscem, które sprzyja twórczości?
Z jednej strony jest to miejsce, które mnie fascynowało. Mam to poczucie tożsamości - nie na darmo w końcu nazywam siebie Łukaszem z Bałut. Jest wielu artystów, którzy tu przyjechali i którym tu jest po prostu dobrze. Najpierw to było tak, że wszystko robiłem samemu. Kiedy tworzyliśmy Festiwal Kultury Bałuckiej, to też własnym sumptem. I to było bardzo realne, bo na imprezy ludzie rzeczywiście chodzili, a nie odznaczali na Facebooku, albo wpadali, żeby zrobić sobie fotkę. Celebrowaliśmy to. Wydaje mi się, że 10 lat temu, żeby być artystą, trzeba było mieć chociaż charyzmę, a teraz każdy może nim być przez Facebooka. W Łodzi wyrosłem i to było dobre miasto do tworzenia. Kiedyś Łódź była naprawdę energetyczna! Wydaje mi się, że ta energia w jakiś sposób się rozproszyła. Zaczęła się hipsterka, okazało się, że wiele rzeczy zrobiliśmy za wcześnie. Ciężko się odnaleźć, zrobiło się bardzo dużo artystów. Nie traktuję ich jako konkurencję, po prostu robię swoje. Widzę, że mam charyzmę i że ludzie za mną pójdą. Ale na pewno Łódź jest mocna. Widać to, kiedy łódzcy artyści dają koncerty, gra np. Bielas [Bielas i Marynarze] albo 19 Wiosen. W tym czuć Łódź.
Bałuty to dzielnica, w której nie ma budynków z ładnie odrestaurowanej, czerwonej cegły, to nie dzielnica nowoczesnych apartamentowców czy zamkniętych enklaw. Gdzie ty byś sytuował Bałuty i czego byś im życzył?
Mimo wszystko ja jestem obserwatorem i dużo łatwiej jest mi coś krytykować niż tworzyć tę ideę, więc nie do końca potrafię powiedzieć. Na pewno życzyłbym jakiegoś zrównoważonego rozwoju - żeby coraz więcej budynków miało dopływ ciepłej wody, kanalizację, instalację gazową, centralne ogrzewanie, natomiast z drugiej strony, żeby zachowała się kwintesencja bałuckości - ich turpizm. Myślałem o takiej idei, która prawdopodobnie jest nie do zrobienia. O idei rezerwatu - fragmentu, który zostanie właśnie taki. Szkoda mi komórek drewnianych, które padają. To ma swój urok. Szkoda mi ogródków działkowych przy Dworcu Północnym, które też kiedyś padły.
Odnoszę się także do słów Twojej piosenki, odśpiewanej na stulecie dołączenia Bałut do Łodzi. Zaśpiewałeś „co łodzianin może zrobić dla Bałut, by cieszyły nas wszystkich jeszcze bardziej i wciąż pozostawały Bałutami?”.
Chyba życzyłbym ludziom świadomości. Może nie samym Bałutom, tylko ich mieszkańcom - świadomości unikalności tej przestrzeni. Żeby umieli patrzeć na Bałuty, jak by należało patrzeć na człowieka. To nie jest idealne, ale to jest łódzkie, to jest nasze.