W Wielki Post warto pojednać się też z przyrodą [WYWIAD]
Rozmowa z ojcem Stanisławem Jaromim z Radomska, ekologiem i filozofem, przewodniczącym Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu.
Modli się ojciec czasem, żeby ludzie się opamiętali i zaczęli dbać o przyrodę?
Codziennie! Przecież Pan Bóg dał nam wspaniały, piękny, różnorodny świat i chce, abyśmy, korzystając z jego gościnności i wszystkich dóbr, przekazali go w nie gorszym stanie następnym generacjom. Nasza cywilizacja oprócz licznych osiągnięć niestety generuje też wiele zniszczeń. Jako chrześcijanie powinniśmy być odpowiedzialni za dobra wspólne, zauważyć potrzeby i problemy innych, także te ekologiczne. Są tacy, co podejmują ten wysiłek, wielu niestety nie.
Chrześcijanie go podejmują?
Coraz częściej tak. Widzimy konsekwencje naszych stylów życia. Zauważamy, jak zanieczyszczenie powietrza wynika z energetyki węglowej, używania aut, czy spalania w domowych piecach śmieci. Zastanawiamy się nad konsekwencjami konsumpcyjnych trendów, dostrzegamy, iż oferowane nam produkty to nie zawsze jest to, czego potrzebujemy. Chrześcijanin ma przykazania i zasady moralne. Ma też dynamicznie rozwijającą się teologię stworzenia, etykę i duchowość ekologiczną, które mocno dialogują z tezami współczesnej ekologii globalnej.
Czyli można powiedzieć, że Wielki Post jest ekologiczny?
Pośrednio tak. Orędziem postu jest pojednanie: z Bogiem, z bliźnim i z samym sobą oraz z przyrodą i całym stworzeniem. Powraca stara biblijna idea pojednania ze wszystkimi mieszkańcami Ziemi, nie tylko z ludźmi. Wygląda, że owe cztery relacje coraz częściej pojawiają się w rachunku sumienia. A tej czwartej, czyli relacji z przyrodą, papież Franciszek poświęca swe orędzie na tegoroczny Wielki Post, zachęcając katolików do nawrócenia, odrzucenia egoizmu i nierozsądnych stylów życia oraz odkrywania Bożego planu dla nas i całego świata.
A czy wiedza o konsekwencjach niszczenia środowiska zmieniła naukę Kościoła? Czy kiedyś zanieczyszczanie go nie było grzechem, a teraz jest?
Jeszcze niedawno uważano, że do rzeki, lasu czy powietrza można wyrzucić wszystko, a przyroda jakoś to przerobi. A dziś wiemy, że sobie nie radzi, a konsekwencje ponosimy wszyscy. Kiedyś na temat ekologii nie było wiedzy i refleksji ani w społeczeństwie, ani w polityce czy Kościele. I w kapitalizmie, i w socjalizmie dymiące kominy były synonimem sukcesu i rozwoju. Dziś rugujemy je z naszej przestrzeni. Jeśli przeanalizujemy historyczne propozycje rachunków sumienia, to zobaczymy, że pytań o ochronę środowiska kiedyś w nich nie było. A od 30-40 lat się pojawiają. Pojawia się też refleksja na grzechami społecznymi, a nawet ekologicznymi.
Czyli świadomość Kościoła zmienia się wraz ze świadomością społeczeństwa?
Tak. Uświadomiliśmy sobie, że żyjemy w sytuacji kryzysu ekologicznego. Ta refleksja w świecie pojawiła się pod koniec lat 60., tworzyli ją także ludzie Kościoła akcentując kwestie etyczne. Pojawiła się też perspektywa „fides et ratio”, czyli dialogu nauki i wiary. Staramy się i w tych tematach poważnie traktować dane nauki i inspirować się nimi w tworzeniu chrześcijańskiej etyki ekologicznej.
Z ekologicznych zaniedbań powinniśmy się spowiadać?
Spowiadamy się z grzechów, a grzech to świadome i dobrowolne czynienie zła. Jeśli wrzucam do pieca plastiki z niewiedzy, to trudno nazwać to grzechem (najwyżej głupotą). Ale jeśli wiem, że są one toksyczne i dalej to robię, trując siebie i innych, to popełniam grzech. Ludzie coraz częściej spowiadają się z zanieczyszczania przyrody oraz z okrucieństwa wobec zwierząt i ludzi.
Czy ekologia i walka o prawa zwierząt pasują do chrześcijaństwa? Kojarzą się raczej z lewicowością niż z chrześcijańskim, konserwatywnym światopoglądem...
Jest lewicowy ruch ekologiczny i jest ruch chrześcijański. Ale ochrona przyrody w znaczeniu troski o najcenniejsze ekosystemy jest dużo starsza niż lewicowy ruch ekologiczny. W Polsce w okresie międzywojennym Jan Gwalbert Pawlikowski i Władysław Szafer zakładali rezerwaty przyrody z „miłości przyrody ojczystej”. Ich myślenie było bardzo tradycyjne, konserwatywne, a inspiracje do działania często chrześcijańskie. Takich jest wielu przyrodników i dziś. Bo Pismo Święte, a zwłaszcza Księga Psalmów są pełne uwielbienia dla Bożego stworzenia.
Chrześcijanin może być wegetarianinem, weganinem?
Ani jedzenie mięsa, ani odmawianie go sobie nie są grzechem. Ale widzimy dziś, że agrobiznes produkujący tanie mięso niszczy świat. Jest niezwykle wodochłonny, energochłonny, zmienia klimat. A produkt końcowy często jest dla nas toksyczny. Mamy alternatywę w postaci produktów z gospodarstw tradycyjnych, ale jest ona coraz mniejsza.
W takim razie chrześcijanin powinien wybierać np. jajka od kur z wolnego wybiegu?
Jeśli może i stać go na to, zdecydowanie powinien tak robić. Niestety nie zawsze jest to możliwe z powodu ubóstwa czy braku wiedzy.
A co sądzi ksiądz o dzisiejszej modzie na wegetarianizm?
Znam kilkanaście osób, które zostały wegetarianami, bo jako chrześcijanie uzmysłowiły sobie, że jedząc mięso pośrednio zadają ból i cierpienie zwierzętom. Bardzo szanuję takie osoby. Do wegetarianizmu można dojść z różnych powodów: zdrowotnych, dietetycznych, wiary w reinkarnację, ale też chrześcijaństwa. Przecież tradycyjny, chrześcijański post to właśnie niejedzenie mięsa, i wystawnych potraw.
Dlaczego akurat mięso trafiło na celownik Kościoła jako wróg postu? Można ograniczać słodycze, alkohol...
Kiedyś mięso było symbolem zamożności, wystawności. Odmawiając sobie mięsa, rezygnujemy z tej wystawności. Post poprzedzony tłustym czwartkiem i ostatkami często był bardzo radykalny, na Wschodzie nawet potraw odzwierzęcych się nie jadło: zatem nie tylko mięsa, ale też sera czy mleka. Ale ma pani rację, w ramach postu warto zmierzyć się ze wszystkimi naszymi nałogami.
A ojciec je mięso?
Jestem na zbiorowym żywieniu klasztornym, więc jem to, co wszyscy. Zasadą św. Franciszka jest, by jeść to, co dają i nie grymasić. Ale i w klasztorze, i poza nim staram się ograniczać mięso. Gdy sam zamawiam sobie posiłek, to jest on bezmięsny. Warto wiedzieć, że jeszcze do XVIII wieku wiele zakonów mniszych nie jadło mięsa. Na przykład cystersi jedli tylko ryby, zakładając koło swoich klasztorów stawy rybne. W czasie Oświecenia wiele z tych tradycji zanikło. Jeszcze wyłącznie jarskie menu mają kameduli. Dziś na pewno relacja do zwierząt i nadmiernego spożycia mięsa to temat, który mamy w kościelnych wspólnotach do przerobienia.
Ojciec pracuje w Radomsku. Jak reagują ludzie w małym mieście na kwestie ekologiczne? Widać różnice w stosunku do metropolii?
Widać. Wcześniej mieszkałem w Krakowie, który jest stolicą polskich ekologów. Tam te kwestie są podejmowane już od czasu walki z hutą Skawina na początku lat 80. Radomsko to miasto przemysłowe, dotknięte restrukturyzacją. Ale właściwe argumenty docierają i tutaj do ludzi i widać zmiany świadomości. Ludzie domagają się przestrzeni zielonych, były protesty przeciwko polityce transportowej i tranzytowi na drogach krajowych przecinających miasto, pojawił się Radomszczański Alarm Smogowy. Widzę, że władze próbują na to reagować, #podejmują wiele działań, ale zaniedbania w takich miastach jak Radomsko są kolosalne.
To wszystko sprawy lokalne. A jak Kościół traktuje kwestie globalne?
Mamy papieża, który jest z globalnego Południa. Chce, byśmy byli wrażliwsi na pochodzące stamtąd głosy, żebyśmy usłyszeli jęk ubogich i płacz Matki Ziemi. Mówi o tym ważny dokument stworzony przez Franciszka: encyklika Laudato si’. Kłopot w tym, że na Północy nie przejmujemy się perspektywą ludzi Południa. Często mają oni potrzebne nam zasoby naturalne: ropę, węgiel, rzadkie minerały. Oni sami i ich środowisko są eksploatowani, a jednocześnie nie mają z tego korzyści. Jest w tym jakieś pęknięcie, niesprawiedliwość.
Wykorzystujemy Południe i jest nam z tym dobrze?
Niestety. Jesteśmy zachęcani, by co dwa lata zmienić komórkę, co kilka lat telewizor, komputer, pralkę, lodówkę itd. Wymieniamy je, a odpady #lądują na wysypisku pod Zgierzem, ale większość w ubogich krajach Afryki. Ale jak rozmawiać o ubóstwie w świecie, gdzie 800 milionom ludzi grozi śmierć głodowa, 2 miliardy cierpią na niedożywienie, choć produkujemy żywność, która może wyżywić 12 mld ludzi. Przy tym półtora miliarda walczy z otyłością, a 1/3 wyprodukowanej żywności marnuje się, co oznacza, że ok. 1,3 miliarda ton jedzenia ląduje w koszu. W Polsce ponad 2 mln osób żyje w skrajnym ubóstwie, wiele osób może sobie pozwolić na pełnowartościowy posiłek, a prawie 40 proc. konsumentów przyznaje się do marnowania żywności. A dla chrześcijanina marnotrawienie żywności to grzech wołający o pomstę do nieba. Pojawia się pytanie: czy godzimy się na taki świat, pełen marnotrawstwa, niesprawiedliwości i wyzysku?
Co należy zrobić, żeby ekologicznie przeżyć Wielki Post?
To dobry czas, aby przemyśleć sobie swoje miejsce w globalnym świecie w imię odpowiedzialności i solidarności. A moje rady: po pierwsze porządny post, który leczy duszę i ciało, najlepiej przez te 40 dni nie jeść mięsa (choć można pomijać niedziele); po drugie - przeczytać encyklikę Laudato si’ i przyswoić sobie współczesne myślenie Kościoła w tym temacie. Dalej mamy wiosnę, więc więcej czasu spędzić z najbliższymi wśród dzikiej przyrody. Takie dobrze przeżyte wyprawy leczą nas i nasze relacje z najbliższymi, a przy okazji warto w swojej okolicy odkrywać piękne, niezniszczone zakątki przyrody. I dziękować Panu Bogu za piękny, wspaniały świat, który (mimo szkód, jakie mu wyrządzamy) tak wiele ma nam do zaoferowania, oraz starać się, aby dalej był gościnny dla nas i dla wszystkich stworzeń.