W wysokich górach bardzo cienka jest granica między rozsądnym ryzykiem a głupotą
Paweł Michalski, absolwent Politechniki Łódzkiej oraz adiunkt na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu, w kwietniu wyrusza na Dhaulagiri. To jego drugie podejście. - Mam z tą góra pewne porachunki - mówi łodzianin, który jest członkiem Kadry Narodowej Polskiego Związku Alpinizmu we wspinaczce wysokogórskiej oraz Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego.
W kwietniu br. rozpoczyna pan kolejną wyprawę, tym razem na Dhaulagiri. W 2013 roku do szczytu zabrakło 67 metrów. Wycofanie się w takiej odległości od wierzchołka to porażka czy jednak przebłysk zdrowego rozsądku w warunkach, w których ludzki organizm powoli umiera?
Z „Białą Górą” mam pewne rachunki do wyrównania. 67 metrów to tak mało, a jednak tak wiele. Zmieniająca się pogoda i późna godzina uniemożliwiły mi wejście na szczyt. Decyzja była trudna. Wielomiesięczne przygotowania fizyczne, koszty i rozłąka z rodziną poszły na marne. Decyzji nie żałuję, prawdopodobnie wszedłbym na szczyt, ale mógłbym już nie wrócić. A góra zawsze tam będzie.
Właśnie dobiegła końca zimowa narodowa wyprawa na K2, w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy. Czy zdobycie zimą „Góry Gór” leży w granicach ludzkich możliwości?
Tak, ale zależy to od wielu czynników. Przede wszystkim karty rozdaje natura. Istotne są dłuższe okna pogodowe, których częstotliwość zależy od danego sezonu. Równie ważnym elementem jest zgrany, wytrenowany i doświadczony zespół. Ostatnim, ale nie mniej ważnym aspektem są finanse. Koszty ekspedycji zimowej są ogromne. Mam na myśli opłaty za pozwolenie wejścia na szczyt (permit), logistykę dotarcia do podnóża góry, tragarzy oraz ubezpieczenie.
Wspomniał pan o zgranym zespole. Jak zbudować dobrą relację między członkami wyprawy podczas wielotygodniowej ekstremalnej ekspedycji?
Należy pamiętać, że w górach, na wysokości, następuje intensyfikacja odczuć. Dotyczy to zarówno doznań fizycznych, jak i sfery psychologicznej. Lekki ból głowy na nizinach odczuwa się w górach niczym uderzenia młota pneumatycznego. Niewielka irytacja zachowaniem partnera wspinaczkowego może przerodzić się w konflikt. Istotny jest optymalny dobór zespołu. Wspólne wspinaczki, zgrupowania i imprezy towarzyskie sprzyjają budowaniu bliskich relacji. Ważne jest, aby w zespole znalazły się osoby o wrodzonym poczuciu humoru.
A konflikty…?
Konflikty podczas wyprawy są codziennością. Ich skala zależy od specyfiki charakteru uczestników. A rozwiązanie… leży w gestii lidera. To on jest szefem odpowiedzialnym za całą ekspedycję, zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i podtrzymania motywacji do zdobycia szczytu. Pamiętajmy, że w górach bardzo ważny jest aspekt psychologiczny. Wspinacze narażeni są na różnego rodzaju ryzyko i stres. W bazie, gdzie spędzają mnóstwo czasu, stosunki interpersonalne muszą być co najmniej poprawne.
Pomimo nowoczesnej technologii, najlepszych materiałów oraz dużych nakładów finansowych „czynnik ludzki” odgrywa w górach decydującą rolę?
Czynnik ludzki jest kluczowy. Technologia pomaga w komunikacji i koordynacji wypraw wysokogórskich. Nowoczesne rozwiązania w obszarze sprzętowym (sprzęt wspinaczkowy, odzież, namioty) są nie do przecenienia, ale decyzje zawsze podejmuje człowiek.
Wielokrotnie na antenach telewizyjnych występował pan w charakterze komentatora narodowej zimowej wyprawy na K2. Czy niesubordynacja jednego członka ekspedycji zdecydowała o niepowodzeniu całej wyprawy?
Członkowie ekipy zawsze powinni ze sobą współpracować, tzn. wspólnie ustalać działania na poszczególnych etapach ekspedycji, a lider dzięki doświadczeniu i wiedzy koordynować całość. Współpraca tam wysoko opiera się na celu. Jeżeli grupa ma wspólny cel, każdy wie, jakim jest trybikiem, wie, co ma robić. Członkowie grupy mogą mieć jednak ukryte cele indywidualne i ważne jest, aby potrafili zrezygnować z nich na rzecz grupy. Jeśli uda się to ustalić dużo wcześniej, to pojawia się szansa powodzenia wyprawy.
Himalaizm to sport ekstremalny. Co pana motywuje?
Są dwa aspekty motywacji. Na całym etapie realizacji ekspedycji w warunkach ekstremalnych organizm odmawia posłuszeństwa. Oprócz krótkich chwil odpoczynku w bazie u podnóża góry, himalaiści zmagają się nieustannie fizycznie i mentalnie z otoczeniem (trudność drogi wspinaczkowej, szczeliny lodowe, warunki atmosferyczne) i zagrożeniami - brak tlenu powodujący chorobę wysokościową, lawiny, odmrożenia i inne. Do pokonania tych przeciwności i przekonania siebie do z pozoru przegranej walki potrzebna jest motywacja indywidualna i zespołowa. Motywacja budowana jest od momentu powzięcia decyzji o organizacji ekspedycji. Podejście motywacyjne potrzebne jest podczas wyczerpujących treningów wiele miesięcy przed wyjazdem, aby po osiągnięciu „masy krytycznej”, już w czasie wyprawy, być tym „turbo doładowaniem”, kiedy organizm mówi - dość ! Na ostatnim etapie wspinaczki - podczas ataku szczytowego, kiedy organizm umiera, jedyne co pcha wspinacza do góry, to motywacja, dzięki której jesteśmy w stanie zablokować instynkt samozachowawczy nakazujący nam natychmiastową ucieczkę.
Należy jednak pamiętać, że jest cienka granica między rozsądnym ryzykiem a głupotą. Jeżeli nasza motywacja będzie zbyt mocna, może prowadzić do podjęcia decyzji, które są niebezpieczne dla życia i zdrowia. Przykładem jest tzw. summit fever - wielu wspinaczy zginęło, bo nie potrafili odpuścić, wydawało im się, że szczyt jest w zasięgu ręki i brnęli dalej, nie mając już siły na zejście. Za słaba motywacja powoduje, że każde, nawet małe grożące nam niebezpieczeństwo wykorzystamy, aby się wycofać.
Tak naprawdę w górach wysokich liczy się nie tylko wejście na szczyt, osiągnięcie celu, ale czerpanie radości z przebywania w górach.
Pozyskiwanie środków na wyprawy to prawdopodobnie najtrudniejsze zadanie, przed jakim stają himalaiści na nizinach?
Czasami żartuję wśród znajomych, że szukanie sponsorów zajmuje mi tyle samo czasu co treningi przygotowawcze do wyprawy. Himalaizm nie jest sportem medialnym. Nie ma bezpośredniej rywalizacji zawodników, nie odbywa się na stadionie.
Jednak znajduje pan sponsorów?
Trudno przekonać potencjalnych sponsorów do sfinansowania wyprawy, ponieważ zdobycie szczytu nie ma bezpośredniego przełożenia na wyniki finansowe firmy czy korporacji. W Polsce niedoceniany jest efekt wizerunkowy postrzegania firmy przez klientów. Na szczęście jednostki samorządu terytorialnego dostrzegają potencjał drzemiący w promocji przez himalaizm i sport w ogóle. Ja od dwóch lat współpracuję z władzami województwa łódzkiego i Łodzi.
Jak według pana rysuje się przyszłość polskiego himalaizmu?
Trudno. Niestety niewiele jest osób w Polsce, które tak jak ja, regularnie, co roku, wyjeżdżają w góry wysokie. Wydaje mi się, że wynika to częściowo z lenistwa - łatwiej i szybciej jest podjechać pod ściany skałkowe, zrobić parę dróg, a noc spędzić we własnym łóżku, niż pokonywać pół świata, znosić zimno, izolację i narażać się na różnego rodzaju ryzyko. Inny aspekt, to duże koszty, które łączą się z ekspedycją wysokogórską oraz czas, który trzeba poświęcić. Szkoda, bo jest jeszcze wiele do zrobienia w górach najwyższych, choć wszystkie ośmiotysięczniki zostały już zdobyte. Każdego sezonu są kolejne wejścia, ale najczęściej tymi samymi drogami. Moim celem w najbliższych sezonach jest poprowadzenie nowych dróg na ośmiotysięcznikach. Byłby to kolejny etap w moim rozwoju górskim.