Dziecięca fascynacja przerodziła się w gorące i długotrwałe uczucie do opery i operetki, w ogóle, a bydgoskiej sceny muzycznej w szczególności.
Dokładnie nie pamięta, ale to był chyba 1938 r. Poszedł z rodzicami na „Królewnę śnieżkę” do Teatru Miejskiego. - Może wówczas zaczęła się moja fascynacja - zastanawia się bydgoszczanin Wacław Szmelter.
Kiedy w 1956 r. Studio Operowe rozpoczęło działalność, miało w panu Wacławie pewnego widza. - W latach 60., w gmachu Teatru Polskiego przy Alejach Mickiewicza, sztuki były wystawiane we wszystkie dni tygodnia, z wyjątkiem poniedziałków. W ten jeden wolny dzień dawano przedstawienia operowe i operetki. Niewielkich rozmiarów scena bardzo ograniczała choreografów, ale nawet w tak trudnych warunkach radzili sobie doskonale - wspomina.
Pytany w 2006 r., ile przedstawień obejrzał, mówił wprost: - Nie liczyłem. Przez pół wieku trochę by się zebrało.
Wiem, że w ciągu ostatnich sześciu lat zobaczyłem nieco ponad 60 spektakli.
W przedstawieniach fascynuje go nie tylko warstwa muzyczna. - Wydaje się być najważniejsza, ale libretto też się liczy. Bardzo melodyjny jest „Straszny dwór”, podobnie jak „Traviata” Verdiego. Choć to tragedia, to muzyka jest piękna. W zasadzie nie potrafię powiedzieć, że jakieś sztuki nie lubię. Chyba nie ma takich, albo ja zwyczajnie ich nie widziałem. Piękna jest pieśń wyzwolenia w „Nabucco” - przyznaje.
Poznał wielu artystów. Za zainteresowanie sztuką, którą uprawiają, dziękował im, dedykując wpis w specjalnym albumie operowym, który sam zrobił. Znalazły się w nim zdjęcia nowego gmachu, jest licząca pół wieku historia bydgoskiej sceny, fotografie artystów, którzy już odeszli i członków zespołu Opery Nova.
Kiedy kilka dni temu pytałam pana Wacława o kontakty z bydgoską sceną muzyczną, szczerze przyznał, że coraz rzadziej bywa w Operze Nova. To, jednak, co widział, czego słuchał, jest w nim.