Wajda - człowiek filmu [wideo]
Śmierć Andrzeja Wajdy to czarny dzień polskiego kina. Zmarły w niedzielę reżyser miał 90 lat. Był symbolem polskiej sztuki filmowej, a jego filmy wciąż prowokują rodaków do dyskusji.
Pozostawił po sobie tak długą listę znaczących filmów o polskiej rzeczywistości, że spory na ich temat toczyć będziemy jeszcze długie lata. Ostatnim dziełem, jakie po nim odziedziczyliśmy, są „Powidoki”, które oficjalną premierę miały we wrześniu. Film o legendarnym łódzkim malarzu Władysławie Strzemińskim, w którego wcielił się Bogusław Linda, do kin trafi na początku 2017 roku. Powalczy też o Oscara jako reprezentant polskiej kinematografii.
To nie przypadek. Wajda był przecież współtwórcą polskiej szkoły filmowej, artystą obecnym w narodowej kulturze przez dziesiątki lat. Był również laureatem licznych nagród, żeby wymienić tylko Złotą Palmę w Cannes za „Człowieka z żelaza” (1981) czy Oscara za całokształt twórczości (2000). Aż cztery jego filmy były nominowane do Oscara, co w historii polskiego kina jest faktem bez precedensu. Ale mówienie o Wajdzie tylko jako o filmowcu jest błędem: angażował się w działalność polityczną, był członkiem komitetu doradczego Solidarności, a w 1989 r. Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. W latach 1989-91 był senatorem.
Wideo: Wybitny polski reżyser miał 90 lat
źródło: TVN24/x-news
Może właśnie dlatego jego filmy wykraczają poza materię ściśle fabularną. Historycy filmu od lat wielokrotnie zwracali uwagę, że twórczość Wajdy była w zasadzie jego autorskim komentarzem polskiej historii. Olga Katafiasz uznała Andrzeja Wajdę za „jednego z najwybitniejszych autorów kina” ze względu na spójność wypowiedzi w jego dorobku. Z kolei Janina Falkowska podsumowała jego twórczość jako homogeniczną, składającą się przede wszystkim z filmów historycznych oraz komedii. Zauważyła też, że spośród wschodnioeuropejskich twórców Andrzej Wajda był najczęściej atakowanym reżyserem, a jego filmy niejednokrotnie wzbudzały w kraju burzliwe dyskusje. „Historia Polski przegląda się w jego filmach. To jest historia strachu, nadziei, wiary, upadku wielu polskich pokoleń” - wyjątkowo trafnie podsumował jego filmowe zmagania pisarz Janusz Głowacki.
Nie ma więc żadnej przesady w twierdzeniu, że filmowa działalność Wajdy nawiązywała do polskiego symbolizmu i romantyzmu, a także że była próbą rozrachunku z mitami polskiej świadomości narodowej. On sam pewnie skrzywiłby się na ową „romantyczność” jego filmów, ale wystarczy sięgnąć do pierwocin jego twórczości. Pomijając flirt z socrealizmem (m. in. współpraca przy „Piątce z ulicy Barskiej”), jego pełnometrażowym debiutem fabularnym było „Pokolenie” na podstawie powieści Bohdana Czeszki. Film traktował o młodych aktywistach Gwardii Ludowej, którzy konspirują w czasie wojny z typowo polską wiarą w zwycięstwo. Międzynarodowy sukces Andrzej Wajda odniósł zaś po premierze „Kanału”, drugiego ogniwa swoistej trylogii wojennej, wyprodukowanego w ważnym dla historii Polski 1956 r. i powstałego na podstawie opowiadania Jerzego Stefana Stawińskiego. Tematem tego dzieła była agonia powstania warszawskiego i żołnierzy AK.
Podsumowaniem romantycznego okresu w karierze Wajdy był „Popiół i diament” z 1958 r., na kanwie powieści Jerzego Andrzejewskiego. Reżyser głównym bohaterem filmu uczynił byłego żołnierza AK Macieja Chełmickiego, granego przez Zbigniewa Cybulskiego. „Przy akompaniamencie tang i fokstrotów bohater filmu, Maciek Chełmicki, szuka odpowiedzi, jak żyć dalej - jak zrzucić dławiący bagaż przeszłości, rozwiązuje odwieczny dylemat żołnierza. Słuchać czy myśleć. A jednak Maciek zabije... Woli zabić człowieka, nawet wbrew sobie, niż oddać broń; postąpi jak przedstawiciel tego pokolenia, które liczy tylko na siebie i na pistolet dobrze ukryty, pewny i nie chybiący. Kocham tych nieustępliwych chłopców, rozumiem ich. Chcę moim skromnym filmem odkryć przed widzem kinowym ten skomplikowany i trudny świat pokolenia, do którego i ja sam należę” - mówił po latach w wywiadzie.
Nie trzeba było być miłośnikiem kina, żeby uczestniczyć w ogólnonarodowych dysputach o filmach Wajdy. Tak było, kiedy w 1960 r. nakręcił „Niewinnych czarodziei”, rzecz o pierwszym powojennym pokoleniu Polaków chcących wieść normalne życie, „Popioły” (1965), gorzki rozrachunek z marzeniami naszych przodków o wolnej ojczyźnie, czy „Wszystko na sprzedaż” (1968), rzecz o sensie i bezsensie życia w PRL. A potem były kolejne znaczące filmy: „Brzezina” (1970), autorska konfrontacja z prozą Jarosława Iwaszkiewicza, „Wesele” (1972), typowo Wajdowskie odczytanie arcydzieła Wyspiańskiego, czy ekspresjonistyczna „Ziemia obiecana” (1974-1975) na podstawie Reymonta. Co ciekawe, dziś to właśnie ten film uważany jest przez wielu wielbicieli Wajdy za najlepszy w jego dorobku.
Kolejnym etapem w karierze reżysera były jego filmy tzw. polityczne. W 1976 r. powstał „Człowiek z marmuru”, oparty na zapomnianym scenariuszu Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Bohaterką jest młoda studentka reżyserii, która odkrywa mroczną prawdę o zapomnianym przodowniku pracy. W historii polskiego kina „Człowiek z marmuru” stał się manifestem kina moralnego niepokoju. Pięć lat później Wajda zrealizował jego ciąg dalszy - „Człowieka z żelaza”. W filmie wystąpili m.in. Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz, a zapis strajku polskich stoczniowców zaowocował Złotą Palmą w Cannes. „W »Człowieku z marmuru« reżyser dokonywał rozrachunku z czasami stalinizmu, a w »Człowieku z żelaza« stworzył nowy mit solidarnościowy - symboliczne zjednoczenie narodu polskiego przeciwko komunizmowi” - pisał Tadeusz Sobolewski w 2011 r. w tekście „Świat według Andrzeja Wajdy”.
Po przełomie ustrojowym w 1992 r. Wajda powrócił do rozrachunków z czasami wojny, realizując film „Pierścionek z orłem w koronie” o ostatnich dniach powstania warszawskiego. W roku 1998 dostaliśmy „Pana Tadeusza”, cztery lata później „Zemstę”, czyli pełne rozmachu ekranizacje narodowej klasyki literackiej. W 2007 r. reżyser pokazał „Katyń”, który przełamywał istniejące dotąd w polskiej kinematografii milczenie w sprawie tej ukrywanej przez komunistów zbrodni. Wajda chciał w ten sposób - jak mówił - „uczcić pamięć ojca, jeńca obozu w Starobielsku, zamordowanego w Charkowie”. Nakręcona za 15 milionów złotych produkcja traktowała o losach polskich oficerów pojmanych przez Sowietów oraz ich rodzin, nie pomijając jednak represji stosowanych przez hitlerowców na zachodzie Polski.
Wyjątkowo gorące spory rodaków wywołał zaś jego „Wałęsa. Człowiek z nadziei” z 2013 r. „Przypominam dzieje Lecha Wałęsy, bo to jest bohater naszych czasów, a nagle wokół niego zebrali się politycy, którzy chcą na tym coś zarobić i próbują stworzyć pozory, że ten przywódca robotników był w jakimś sensie użyty przez kogoś. (...) To jest fantastyczne, że pojawił się taki bohater, który przywrócił Polsce wolność i doprowadził do zrealizowania swoich celów bez rozlewu krwi” - wyjaśniał „Gazecie Wyborczej” powód powstania tej filmowej apologii jej twórca. Nie przewidział, że po ujawnieniu dokumentów z archiwum Czesława Kiszczaka film straci wiele z przedstawionej na ekranie historycznej jednoznaczności.
Wspomnijmy jeszcze na koniec o Andrzeju Wajdzie - reżyserze teatralnym. Przez lata bowiem Wajda wystawiał sztuki w teatrach gdańskich, warszawskich, krakowskich oraz za granicą. Pierwszym zrealizowanym przez niego spektaklem teatralnym był „Kapelusz pełen deszczu” na podstawie sztuki Michaela Gazzo (1959). Ale do historii polskiego teatru przeszły też jego „Biesy” Fiodora Dostojewskiego (1971) z udziałem Wojciecha Pszoniaka i Jana Nowickiego, „Emigranci” na motywach Sławomira Mrożka (1976), oraz „Rozmowy z katem”, będące adaptacją książki Kazimierza Moczarskiego (1977). Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego Wajda dokonał niezwykle oryginalnej adaptacji „Hamleta” (1981), wykorzystując plenery dziedzińca wawelskiego i obsadzając w roli głównej Jerzego Stuhra.
Autor: Lucjan Strzyga