Wakacje z duchami. Wsie oraz miasta Pomorza i Kujaw, które zniknęły bez śladu
O Górze Świętego Wawrzyńca, przy której rolnicy często znajdowali stare garnki, a nawet wiekową biżuterię, ludzie powiadali, że w czasach wojen szwedzkich stała tam kaplica. Ziemia kryła tak jednak fundamenty budowli znacznie większej i starszej. W poszukiwaniu duchów miejscowości nie trzeba jednak sięgać do prahistorii.
Zaginione miasta, wsie pochłonięte przez żywioły, osady o których wspominają legendy… Gdzie takich duchów szukać? Na innych kontynentach? Nic z tych rzeczy, na Kujawach i Pomorzu ich nie brakuje! Na jakich mapach? Wcale nie aż takich starych, w naszym regionie wsie znikały nawet po II wojnie światowej.
„Koło wsi Olszewo las się kończy, coraz liczniejsze są zabudowania. Napotykamy pojedyncze głazy podwodne, później łatwe bystrza – czytamy w wydanym w 1955 roku przewodniku dla kajakarzy. - Rzeka zatacza duży łuk ku zachodowi, prąd staje się wolniejszy. Dopływamy do Koronowa i lądujemy przy młynie”.
W gruncie rzeczy były to ostatnie chwile Olszewa. Mieszkańcy wsi niebawem zostali wysiedleni, a ich domy zburzone. Drzewa i głazy mogły pozostać, bo pod tym względem władze nie były już tak restrykcyjne. Jesienią 1960 roku tam gdzie było Olszewo, szumiały już wody jeziora Olszewko, które do dziś jest częścią Zalewu Koronowskiego.
Plany budowy zapory powstały już przed wojną, ale gdy na początku lat 30. mieszkańcy Olszewa czytali w gazetach o tym, że drewniane pale wystające z jeziora w Biskupinie okazały się kluczem do jednej z największych sensacji w dziejach polskiej archeologii, pewnie nie spodziewali się, że ich osadę także kiedyś zaleje woda.
Co znalazł leśniczy sadząc drzewa nad Wisłą?
Czytając w 1936 roku gazety w suchych domowych zaciszach, zapewne trafili również na wiadomość o odkryciu kolejnego grodziska, tym razem w Kamieńcu koło Czarnowa. Na jego pozostałości zwrócił uwagę leśniczy Winkler, który sadził las na wysokich brzegach wiślanych naprzeciw Solca Kujawskiego. Poinformował o tym swojego przełożonego, ten zaś dał znać archeologom, a konkretnie Jackowi Delekcie, kierownikowi Działu Przedhistorycznego Muzeum Miejskiego w Toruniu. Mimo problemów z funduszami Delekcie udało się zorganizować badania. Jak się okazało, grodzisko w Kamieńcu, podobnie jak Biskupin, pochodziło z czasów kultury łużyckiej i ok. 500 lat przed naszą erą zostało zniszczone przez Scytów.
„Widać dziś jeszcze dokładnie dzieło zniszczenia. Napastnicy podpalili izbice, które runęły do wnętrza grodziska – relacjonował we wrześniu 1937 roku korespondent „Słowa Pomorskiego”. - Nagły i niespodziewany był napad wroga, gdyż mieszkańcy uciekli w popłochu, wśród znalezisk są naczynia, które zawierają zwęgloną kaszę jaglaną, pszenicę i bób”.
Pozostałości umocnień otaczających osadę można znaleźć do dziś. Cicho tu jednak i pusto. Położonego w lesie grodziska strzegą zapewne duchy jego mieszkańców oraz Jacka Delekty, który został aresztowany przez Niemców latem 1940 roku, jednym z pierwszych transportów trafił do KL Auschwitz i tam niebawem zginął.
Gdzie w czasach pierwszych Piastów była stolica regionu?
W godzinę duchów tłoczno i gwarno musi być także przy górze Świętego Wawrzyńca w Kałdusie. Położonym na bardzo wysokim brzegu Wisły grodziskiem badacze interesują się od XIX wieku. I chociaż badań tam było wiele i od dawna wiadomo, że to tu właśnie znajdowało się pierwsze Chełmno, najważniejszy gród regionu z czasów pierwszych Piastów, to prawdziwa bomba wybuchła w 1996 roku, kiedy to archeolodzy trafili na fundamenty romańskiego kościoła, podobnego do tego na Ostrowie Lednickim. Poza reliktami świątyni, której budowa nigdy nie została ukończona, badacze znaleźli również jedno z największych w tej części kraju cmentarzysk szkieletowych.
Co wykopali robotnicy podczas budowy wałów przeciwpowodziowych?
Grodzisk ci u nas w regionie dostatek, zejdziemy jednak z wyznaczonego przez nie szlaku, aby poszukać miast, które kiedyś zajmowały ważne miejsca na mapach, ale później z nich zniknęły, czasami bez śladu. No, prawie bez śladu.
W lipcu 1897 roku 550 robotników wspartych przez dwie lokomotywy i 16 koni pracowało przy budowie wału przeciwpowodziowego między Podgórzem i Małą Nieszawką. W rejonie ruin zamku dybowskiego robotnicy trafili na pełen szkieletów stary cmentarz, a później na coś jeszcze…
„Przy zniesieniu ziemi ziemi do tamy obok ruiny Dybowa natrafiono też na fundamenta, ulice pokryte brukiem, sklepy itd. - informowała „Gazeta Toruńska”. - Wynika z tego, że osada Podgórze leżała kiedyś tuż obok ruiny zamkowej, ale zniszczona przez powodzie wybudowała się na wyżynie”.
Później jeszcze robotnicy znaleźli broń sprzed kilkuset lat praz srebrne monety. Nie zobaczyli jednak pozostałości lokowanego w XVI wieku Podgórza, ale stanęli na bruku średniowiecznej Nieszawy. Miasto to powstało w 1425 roku. Zostało założone przez Władysława Jagiełłę, miało stać się przeciwwagą dla krzyżackiego wtedy Torunia. Rozwijało się bardzo szybko i konkurentem się stało poważnym. Podczas wojny w 1431 roku komtur toruński miasto spalił, ale ono szybko się odrodziło i znów było cierniem w oku toruńskich kupców. Sytuacja uległa zmianie, gdy w roku 1454 w Toruniu wybuchło antykrzyżackie powstanie, które doprowadziło do wybuchu wojny trzynastoletniej. Torunianie pierwsi chwycili za broń, a na dodatek wyłożyli na wojnę z Zakonem ogromne pieniądze. Postawili jednak warunki, zażądali od króla m.in. likwidacji Nieszawy. Kazimierz Jagiellończyk się do tego dostosował. Przeniósł Nieszawę na obecne miejsce, zaś miasto sąsiadujące z zamkiem dybowskim kazał zrównać z ziemią. Wcześniej jednak zdążył tam podpisać dokument, który stał się kamieniem milowym polskiej demokracji - Statury Nieszawskie.
Ruiny zamku zachowały się do dziś. Pamiątką po zburzonym mieście przez kilka wieków był również gotycki kościół św. Mikołaja, którego pozostałości widać jeszcze na ilustracjach z XVIII wieku. Pozostałości średniowiecznej Nieszawy, a co za tym idzie również jej dokładnej lokalizacji, archeolodzy szukali jednak długo. Udało się to dopiero na przełomie XX i XXI stulecia, z czym zresztą wiąże się ciekawa historia dotycząca krzyżackiego napadu w 1431 roku.
Z zamkowych murów nikt nie dostrzegł zbliżającego się niebezpieczeństwa. Mieszkańcy znajdującego się u stóp warowni miasta do końca nie byli jego świadomi. Tuż przed atakiem gospodyni domu stojącego niedaleko brzegu Wisły zeszła do piwnicy, na stole postawiła garnek, a na nim zawinięty w szmatkę odciekający ser. Czy przeżyła atak nie wiadomo. Dom w każdym razie pod koniec sierpnia 1431 roku spłonął, a wejście do piwnicy zostało podczas pożaru zasypane. Przez ponad 500 lat nikt tam nie zaglądał, dopiero pod koniec XX wieku piwnicę odkopali archeolodzy z ekipy Lidii Grzeszkiewicz-Kotlewskiej. Znaleźli m.in. garnek przykryty tkaniną, na której zapewne odciekał ser.
Dekadę później na poszukiwania wyruszyli archeolodzy-geofizycy. Korzystając ze wskazówek poprzedników, uzbrojeni w różne urządzenia elektroniczne, przebadali metr po metrze pole, pod którym znajdują się brukowane ulice, kwartały zburzonych do fundamentów domów, rynek – pozostałości całkiem sporego średniowiecznego miasta.
Gdzie jest Wyspa Złoczyńców?
Wędrujących miast rzecz jasna mamy w regionie więcej. Na ogół jednak zmieniały one lokalizację z powodu wylewów Wisły, a nie zawirowań politycznych. Wśród nich warto na pewno wspomnieć Świecie, które na obecne miejsce zostało przeniesione w połowie XIX wieku. Pamiątką po dawnym mieście są dziś głównie mury obronne i fara. Świątynia pojawia się w jednym z odcinków serialu „Czterej pancerni i pies”. Spacer Marusi i Janka po położonym na uboczu kościele, o mało nie zakończył się tragicznie. Na koniec wracamy do duchów wsi, albo też wsi duchów. Bardzo ciekawym przykładem takiej osady jest Włęcz na ziemi dobrzyńskiej.
- Przed wojną wieś składała się z ponad 50 gospodarstw. Mieszkało w nich ponad 200 osób, była murowana szkoła, dom modlitwy, kaplica, młyn – wylicza regionalistka Anna Zglińska.
Wieś żyła całkiem dostatnio m.in. dostarczając żywność do położonego po drugiej stronie Wisły Ciechocinka. Gospodarstwa znajdowały się nawet na Zielonej Kępie, czyli wyspie, która posłużyła Zbigniewowi Nienackiemu za pierwowzór Wyspy Złoczyńców.
Dziś we Włęczu zostało raptem kilka domów. O tym, że kiedyś było ich znacznie więcej przypominają głównie pozostałości sadów i fundamenty tu i tam wyłaniające się z krzaków. W sumie jednak można powiedzieć, że to całkiem sporo, bo np. wsie Popioły czy Pieczenia zniknęły bez śladu. Obie pochłonął toruński poligon. Pierwsza miała przed wojną ponad 200, druga ponad 400 mieszkańców. W Pieczeni podczas zaborów było przejście graniczne między Prusami i Rosją. Znajdowało się na trakcie warszawskim, czyli jednej z najstarszych i najważniejszych dróg w tej części kraju.
- Od lat 70. XIX wieku przejście graniczne w Pieczeni zostało uznane za główny punkt graniczny, przez który zamierzano kierować drogową wymianę handlową, pobudziło to znacznie rozwój ekonomiczny tego obszaru – mówi dr hab. Tomasz Krzemiński z Instytut Historii im. Tadeusza Manteuffla Polskiej Akademii Nauk.
W Pieczeni szczególnie gwarno było w dni targowe, zakupy robiły tu między innymi gospodynie z Torunia. Dziś po wsi, karczmie i posterunkach granicznych nie ma już śladu. Tylko graniczna kiedyś rzeczka Tążyna płynie sobie jakby nigdy nic.