Waleczne serce. Historia Kuby, który nigdy sobie nie odpuścił [reportaż]

Czytaj dalej
Fot. Frank Augstein
Remigiusz Półtorak z Francji

Waleczne serce. Historia Kuby, który nigdy sobie nie odpuścił [reportaż]

Remigiusz Półtorak z Francji

Był kapitanem, ale został odrzucony. Obraził się, ale zacisnął zęby. Kuba Błaszczykowski za każdym razem powstaje jak Feniks z popiołów. Dzisiaj nikt już nie potrafi sobie wyobrazić kadry bez niego

Wydawało się, że czas Jakuba Błaszczykow-skiego w reprezentacji Polski powoli się kończy. Poważna kontuzja, potem wypożyczenie do Fiorentiny sprawiło, że nie mógł wrócić do dawnej formy i nie przypominał boiskowego wojownika, który zawsze dawał impuls do zwycięstwa.

Błaszczykowski wyciszył się, oddalił, nie rozmawiał z dziennikarzami. A z drugiej strony wyszła wtedy jego biografia, w której bardzo szczerze opowiadał Małgorzacie Domagalik o swoim traumatycznym dzieciństwie. „Bawię się klockami, jest uchylone okno, i nagle słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą: a masz, ty k...! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i jak ojciec odchodzi. (...)Wróciłem do niej i zacząłem ją dotykać. Taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany. Wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Wydaje mi się, że mama zmarła mi na rękach. Trzy ostatnie wdechy wzięła i już nic. Cisza”. Tak opisywał wydarzenia z 13 sierpnia 1996, gdy zginęła jego mama. Z ręki ojca. Błaszczykowski miał wówczas 11 lat, a osobą, która pomogła mu najbardziej był Jerzy Brzęczek, jego wujek, wówczas również piłkarz reprezentacji Polski. Ta książkowa spowiedź też jakby Błaszczykowskiemu pomogła, wrócił do kadry dojrzalszy i spokojniejszy. Dziś pokazuje, że nie powiedział ostatniego słowa.

Krótka scena mogłaby być symbolem. 51 minuta meczu z Ukrainą, Kuba Błaszczykowski zdobył właśnie zwycięskiego gola dla reprezentacji i jak zawsze w takich sytuacjach podniósł ręce ku niebu. Akurat w tym czasie, gdy Robert Lewandowski podszedł pogratulować i przyjaźnie złapać za kark. Ich spojrzenia się nie spotkały. Jeden moment, który idealnie uchwycił skomplikowane relacje między dwoma liderami kadry - byłym i obecnym - oraz błogą radość Kuby z powrotu na szczyt.

To był znowu taki Błaszczykowski, jakiego reprezentacja potrzebuje - skuteczny w kluczowych momentach i zachęcający do walki wtedy, gdy nie idzie. Bo przecież na stadionie w Marsylii pojawił się dopiero po przerwie, gdy trener Nawałka uznał, że oczekiwanie na dobrą akcję Piotra Zielińskiego staje się coraz bardziej nieznośne.

I jeszcze jedna znacząca scena. Kto pierwszy pospieszył z gratulacjami, z ławki rezerwowych? Łukasz Piszczek, najbardziej zaufany kolega Kuby z reprezentacji. Fabiański miał trochę za daleko…

- Mecz z Ukrainą po raz kolejny pokazał, że reprezentacja bez Kuby Błaszczykowskiego na prawej stronie trochę cierpi - mówi Marcin Żewłakow, były reprezentant Polski, dzisiaj ekspert TVP, który podkreśla, że taka waleczność jak w ostatnim spotkaniu, jest wpisana w DNA Błaszczykowskiego.

- Kuba to piłkarz, który zawsze, gdy przyjeżdżał na reprezentację - wcześniej jeszcze z opaską kapitana na ramieniu - wyróżniał się inicjatywą, potrafił przełamać impas na boisku, dać sygnał zespołowi, że nie składamy broni. Był do tego pierwszy i cieszę się, że tej cechy nie stracił - mówi Żewłakow.

Błaszczykowski wraca jednak z dalekiej podróży. W ostatnim dziesięcioleciu nie było w kadrze piłkarza, który przeszedłby z nią więcej wzlotów i upadków. Choć tych drugich było trochę więcej. Błaszczykowski miał jechać już na mundial w 2006 roku, ale przeszkodziła mu kontuzja pleców. Dwa lata później kolejny pech. Leo Beenhakker zabrał go do Austrii na Euro, ale na miejscu okazało się, że tym razem udo nie wytrzyma dużego obciążenia. Na zgrupowaniu pojawił się za Kubę Łukasz Piszczek. Te długie momenty rozczarowania były przerywane zaledwie krótkimi przebłyskami jak w meczu z Czechami w 2008 roku, który Kuba wygrał praktycznie sam, strzelając decydującego gola, a wcześniej asystując przy bramce Pawła Brożka.



Gdy zawodnik Borussi przejął opaskę kapitańską pod koniec 2010 roku wydawało się, że może poprowadzić reprezentację do sukcesu na Euro w Polsce. Trójka z Dortmundu - wespół z Piszczkiem i Lewandowskim - była już wtedy znana w Europie i w wielu meczach sparingowych nie zawodziła. Nadzieje zamieniły się jednak w koszmar, a Błaszczykowski został zapamiętany nie jako bohater i strzelec gola w spotkaniu z Rosją, ale kapitan, który tuż po ostatnim przegranym meczu wylewa publicznie żale, bo zawodnicy nie dostali tyle biletów, ile chcieli. Staliśmy wtedy w strefie mieszanej i nie wierzyliśmy własnym oczom, jak kapitan reprezentacji nie potrafił zachować zimnej krwi w kluczowym momencie, choć przecież na boisku przyzwyczajał do tego nie raz.

Rozczarowanie było potężne, ale Kuba z pewnością nie przypuszczał, że to nie ostatni cios, który otrzyma w kadrze. Gdy w listopadzie 2013 roku drużynę narodową przejmował Adam Nawałka, zapowiedział, że kapitanem będzie zawodnik z największą liczbą meczów w reprezentacji. Czyli w praktyce Błaszczykowski. Po kilku miesiącach zmienił zdanie. Opaskę dostał Lewandowski.

To był najtrudniejszy okres dla Błaszczykowskiego. Nie odbierał telefonów nawet od selekcjonera, odciął się od mediów, długo nie udzielał żadnych wywiadów. Wszystko, co miał do powiedzenia zawarł w autobiografii napisanej wspólnie z Małgorzatą Domagalik.

Gdy już z powrotem zabrał głos, dalej przemawiała przez niego gorycz. - Muszę to wziąć na klatę, przeżyć i walczyć o swoje - mówił Błaszczykowski w jednym z wywiadów. Po wyleczeniu kontuzji Kuba wrócił, ale już w innej roli. Schowany w drugim szeregu, przyjął nowe warunki gry. Po swojemu, zadziornie. I taka postawa się spodobała, bo drużyna sama wyczuła od środka, że były kapitan może jej pomóc. Tak jak w meczu z Gruzją, gdy Lewandowski po jego podaniu strzelił kolejnego gola albo w spotkaniu z Gibraltarem - kiedy Grosicki rzucił spontanicznie, że Kuba powinien strzelać karnego. Stanął na wysokości zadania i docenił gest. Znów mógł poczuć się ważną częścią ekipy.

Wtedy przyszło kolejne nieszczęście. W minionym sezonie Błaszczykowski został wypożyczony do Fiorentiny. Gdy przyszły powołania na mecze listopadowe, kończące dobry rok Polaków, trener Paulo Sousa kręcił nosem. Nie chciał, żeby Polak jechał na spotkanie z Islandią. Kuba się jednak uparł. Nigdy nie ukrywał, że reprezentacja jest dla niego najważniejsza, a mecz w niej to jak spełnienie marzeń. Przyjechał, ale po 12 minutach musiał zejść z kontuzją. Dwa miesiące przerwy, złość w klubie, pożegnanie z miejscem w drużynie.

- Po kontuzji wszystko zmieniło się o 180 stopni - mówił. Ale nie żałował. Zacisnął zęby i znowu walczył o swoje. Specjalnie dla niego Nawałka poluzował nawet żelazne zasady, że w kadrze grają tylko zawodnicy, którzy mają na co dzień miejsce w klubie. Błaszczykowski w Fiorentinie go nie miał, ale w ważnym momencie znowu selekcjonera nie zawiódł. W marcowym sparingu z Serbią okazał się najlepszy na boisku, strzelił jedynego gola. Znowu wrócił.

- Nie wszystko było ostatnio na jego korzyść, ale jak widać nie umniejszyło to w żaden sposób sportowej wartości Kuby. Dlatego dzisiaj nie wyobrażam sobie reprezentacji bez niego - twierdzi Marcin Żewłakow. - Do tego, że o polskiej kadrze mówi się bardzo pozytywnie na Euro, dorzucił nawet nie cegiełkę, a cegłę.

Remigiusz Półtorak z Francji

Remigiusz Półtorak z Francji

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.