Walizki i rozpacz. Ucieczka i śmierć. Straszna wojna właśnie się zaczęła [zdjęcia]
Tylko jeden spośród czterech mężczyzn wydaje się być gotowy na śmierć. To ten w jasnym swetrze. Cały sobą zdaje się krzyczeć: „Strzelajcie!” Zakładnik w kurtce, prawdopodobnie 28-letni Franciszek Hanusiak, nie potrafi ukryć przerażenia. Ręce trzyma skrzyżowane na piersi. Tym gestem pyta: „Dlaczego ja? Przecież jestem niewinny!”. Poza kadrem stoją oprawcy.
Stary Rynek w Bydgoszczy, 9 września 1939 r. W szóstym dniu niemieckiej okupacji, w sercu miasta, rozgrywa się dramat dziesiątków zakładników. Giną za to, że „jakiś Polak miał strzelać do niemieckiego żołnierza”! To tylko pretekst. Posłużył do wykonania rozkazu Hitlera wydanego tuż przed atakiem na Polskę. Brzmiał: „(...)Bezlitośnie nieść śmierć mężczyznom, kobietom i dzieciom polskiego pochodzenia”.
Przejmująca fotografia urosła do rangi symbolu - w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku jest mocnym akcentem. Wprowadza zwiedzających w rozpoczynający się koszmar, który będzie trwał ponad pięć lat.
Zabijali Niemcy, nie naziści
Właściwie wojna już się zaczęła. Był atak na Wojskową Składnicę Tranzytową na Westerplatte; w poprzedniej sali słychać było strzały i odgłosy eksplozji.
Elementem muzealnej narracji jest nie tylko obraz, dźwięk i artefakty. Także architektura. Normalne dotąd pomieszczenia ulegają deformacji. Ściany przestają być proste i całe.
Jednak zasadnicza opowieść o II wojnie światowej zaczyna się od... walizek i zbrodni, od dramatu tysięcy cywilów, którzy uciekają przed Niemcami.
- Wojna 1939-1945 tym różniła się od pierwszej wojny światowej, że zginęło w niej więcej cywilów niż żołnierzy. I między innymi o tym właśnie opowiada nasza ekspozycja - podkreśla Aleksander Masłowski, p.o. rzecznika prasowego muzeum.
Przekaz, jaki w tej części wystawy otrzymują zwiedzający, jest bardzo czytelny. Zbrodnie na cywilach popełniali Niemcy, a nie naziści.
- Nie wszyscy zbrodniarze byli członkami NSDAP. Za tak liczne mordy na Polakach i Żydach na Pomorzu odpowiedzialne były również specjalne oddziały, w tym paramilitarne, które operowały na zapleczu wojska. Oddziały te składały się także z cywilów, członków mniejszości niemieckiej w Polsce, którzy od pierwszych godzin wojny brali udział w zbrodniach na Polakach - niejednokrotnie swoich sąsiadach - przypomina Masłowski.
Przejmująca fotografia z egzekucji, w której 9 września zginęło m.in. trzech braci Hanusiaków (Zygmunt, Zdzisław i Franciszek) to nie jedyny regionalny akcent, jaki znajdziemy w gdańskim muzeum. Jest ich więcej. Czy dlatego, że akurat pasowały do scenariusza? Nie! To wymiar i ranga lokalnych wydarzeń sprawiły, że nie mogły nie znaleźć się tam, gdzie rozpoczyna się opowieść o historii największego konfliktu XX wieku.
- W sali obok przedstawiona została historia tzw. „krwawej niedzieli”, czyli opowieść o rzekomych 60 tysiącach niemieckich ofiar polskich samosądów, która była wytworem goebbelsowskiej propagandy. Warto obejrzeć kilkuminutowy film przedstawiający, jak wyglądało to naprawdę - zachęca rzecznik.
Jego autorami są pracownicy muzeum: dr Tomasz Chinciński i dr Tomasz Rabant (w latach 2000 związani byli z delegaturą IPN w Bydgoszczy). - Sięgnęliśmy po niemieckie kroniki, zdjęcia i dokumenty - mówi o kulisach powstania obrazu dr Chinciński, w latach 2003-2007 sekretarz zespołu badawczego, który zajmował się wyjaśnieniem wydarzeń bydgoskich z 3 i 4 września 1939 r., autor wielu publikacji dotyczących niemieckiej dywersji, w tym książki pt. „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 roku”.
To, co przez niemiecką propagandę zostało nazwane „Bromberger Blutsontag” w rzeczywistości było walką polskich żołnierzy i cywilów z niemieckimi dywersantami, którzy dali o sobie znać 3 i 4 września. Ustalona przez zespół historyków lista ofiar, na której są także polscy mieszkańcy miasta, mówi o ponad 360 zabitych.
Po dramatycznej historii Bydgoszczy zwiedzający poznają losy innych miast, które stały się symbolem grozy pierwszych godzin wojny. Jest zbombardowany rankiem 1 września Wieluń, Lublin i Warszawa.
Jak podkreśla Masłowski w „wojennych muzeach” jest pokusa, by skupiać narrację na wojsku, broni, kampaniach i bitwach.
- W naszym muzeum wojsko, broń, bitwy i kampanie są oczywiście obecne, ale spora część wystawy głównej poświęcona jest wojennym losom ludności cywilnej. Niestety, nie zawsze są one ukazane w sposób umożliwiający zwiedzającym zorientowanie się, kto był ofiarą, a kto cierpiał w konsekwencji przynależności do narodu-agresora - zaznacza.
Różne oblicza okupacji
Od 17 września walczyliśmy w dwoma agresorami: III Rzeszą Niemiecką i ZSRS. Konsekwencje sojuszu dwóch tyranów - Hitlera i Stalina - widzimy w postaci symbolicznej granicy, którą tworzy podświetlana linia. Po tej samej stronie (tereny wcielone do Rzeszy) znajdujemy m.in. Grudziądz, Bydgoszcz, Toruń.
Zaczyna się długa „noc okupacji”. Jak żyją Polacy? Odpowiedź przynosi sala obrazująca jakże odmienną sytuację w okupowanych krajach Europy.
- Dla nas to są straszne doświadczenia, ale inne były oblicza okupacji np. we Francji, Belgii czy Jugosławii. Dla wielu to może być zaskoczenie, że Norweżki mogły zawierać związek małżeński z Niemcami, a na podróżowanie po Holandii nie było potrzebne pozwolenie. Jednak czy przeciętny zwiedzający (zwłaszcza pochodzący z zagranicy) zauważy tu i zrozumie różnicę między niemiecką okupacją na zachodzie Europy, a koszmarem okupacji w Polsce. Nie jestem przekonany - mówi Aleksander Masłowski.
Niemiecka lista narodowościowa (DVL) to też nasza okupacyjna specyfika. Wśród oryginalnych dokumentów wypatrzyliśmy dowody osobiste (auswaisy) trzech osób wpisanych na DVL: bydgoszczanki Walerii Szczepańskiej oraz Konstantyna i Henryka Olszewskich z Grudziądza (ojciec i syn).
- W tej sali można również posłuchać relacji nieżyjącego już Kazimierza Badziąga, który walczył w Wehrmachcie. Fakt, że udało nam się dokonać nagrania jest sukcesem, bo ci, którzy służyli w niemieckim wojsku nie chcą o tym opowiadać - mówi dr Chinciński. Wraz z dr. Rabantem jest kuratorem także tej części ekspozycji.
Wykończyli. Nie było innego sposobu!
Wchodzimy do jednej z najbardziej przejmujących sekcji wystawy głównej, do której prowadzi ogromny, przestrzenny napis: „Terror”. Tu również natrafiamy na regionalną historię - jest Dolina Śmierci w Fordonie, Paterek koło Nakła i Mniszek niedaleko Świecia. To miejsca zbiorowych mordów popełnionych na przedstawicielach polskiej inteligencji i duchowieństwie jesienią 1939 r.przez Selbstschutz (ale nie tylko).
Przyjęta przez autorów wystawy konwencja nawiązuje do gotowych list z nazwiskami przyszłych ofiar. Nie kto inny a Heinrich Himmler mówił wiosną 1940 r.: „Musieliśmy najpierw zlikwidować kierowniczą warstwę nieprzyjaciela - byli to ludzie ze Związku Zachodniego, z jednostek pomocniczych, z grona polskiej inteligencji. Tych musieliśmy wykończyć i nie było innego sposobu”.
W sali słychać charakterystyczny stukot maszyny do pisania. To znak, że powstają kolejne listy śmierci. Maszyn jest kilka. Nad każdą wisi szokujący liczebnością wykaz ofiar i tabliczki z nazwami miejsc kaźni.
- Nazwiska nie odpowiadają miejscu, w którym ci ludzie zginęli. To musi być zmienione i będzie - zapowiadał w maju dr Karol Nawrocki, dyrektor Muzeum II Światowej (zastąpił na tym stanowisku prof. Pawła Machcewicza).
W Dolinie Śmierci życie straciła 29 -letnia Halina Bloch z Bydgoszczy. Jej zdjęcie znajduje się w sali opowiadającej o masowych zbrodniach. Gdyby nie tragiczny kontekst można by powiedzieć, że jej fotografia jest ozdobą ekspozycji.
- Halinka została aresztowana w połowie października 1939 roku. Przez dwa tygodnie przebywała w koszarach 15. pal, które były największym obozem internowania w Bydgoszczy - mówiła nam dekadę temu Stefania Michowicz, z d. Bloch, siostra Haliny.
Ostatni raz widziała ją 31 października, w samochodzie, którym wywożono więźniów do siedziby gestapo. Obok niej siedziała koleżanka Józefa Herdin. Kobieta nosiła ortopedyczny but, który znaleziono podczas ekshumacji prowadzonych w Fordonie w 1947 r. Więc Halina Bloch musiała też tam zginąć, ale jej szczątków nie odnaleziono.
Cichociemna i kryptolog
Mimo ogromnej skali represji Polacy nie poddali się. „Opór” - tak brzmi tytuł kolejnego rozdziału okupacyjnej narracji, w którym zwiedzający poznają coś, co nie bez powodu nazywane jest fenomenem na skalę Europy i świata. Mowa o Polskim Państwie Podziemnym.
O tym, że działalność cywilnych i wojskowych struktur prowadzona była w warunkach wielkiej konspiracji, w podziemiu, świadczą charakterystyczne dla piwnic instalacje.
Właśnie tu spotkamy wielką Polkę, toruniankę, gen. Elżbietę Zawacką, ps. „Zo”, jedyną kobietę cichociemną, kurierkę Komendy Głównej Armii Krajowej do premiera i naczelnego wodza w Londynie, uczestniczkę powstania warszawskiego, więźniarkę okresu stalinowskiego.
W innej części ekspozycyjnego labiryntu dowiadujemy się, że w grudniu 1932 r. Marian Rejewski złamał kod niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma (by to usłyszeć, musimy obejrzeć film). Autor równania, które wygrało wojnę (tak o Rejewskim mówi amerykański historyk David Kahn) oraz jego utalentowani matematycznie i kryptologicznie koledzy - Henryk Zygalski i Jerzy Różycki uratowali kilka milionów istnień ludzkich.
Enigmie, utajnianiu niemieckich depesz, polskim matematykom, a także brytyjskiemu kryptologowi Alanowi Turingowi została poświęcona oddzielna sala. Jej aranżacja to prawdziwy majstersztyk. Wyłożone specjalnym tworzywem ściany pełne są zaszyfrowanych treści w charakterystycznym czteroliterowym układzie. Zapis z utajnionego na jawny pojawia się w zależności od kąta patrzenia.
Na ekranie non stop wyświetlany jest film prezentujący głównych aktorów wielkiej tajemnicy Enigmy. Lektor mówi o każdym z polskich kryptologów (o Turingu również), o indywidualnym wkładzie w rozwiązanie Enigmy. Na ekranie pojawiają się też podobizny matematyków.
Jest także oryginalny egzemplarz Enigmy (dar z Norwegii). Szkoda, że w opisie maszyny zabrakło choćby wzmianki o tym, że została złamana przez polskich kryptologów siedem lat przed wybuchem wojny.
Regionalne akcenty to wybrane dla Państwa „rodzynki” z gdańskiej wystawy, którą w całości trzeba koniecznie zobaczyć.