Wampir z Bytowa był oskarżony o porwanie w Białymstoku 6-miesięcznej Marty, obnażenie i porzucenie
Od tego zarzut Leszek Pękalski został uniewinniony, podobnie jak od zabójstwa 16 innych osób. A w czasie śledztwa przyznał się i do porwania, i do tego, że ma na sumieniu aż 67 ofiar. Pobyt bestii za kratami miał się zakończyć za dwa lata. Teraz okazuje się, że może wyjść na wolność już 11 grudnia 2017 roku
Głośno było o seryjnym mordercy Mariuszu Trynkiewiczu, teraz głośno o kolejnym. Niedawno sąd w Słupsku o dwa lata skrócił karę więzienia „wampirowi z Bytowa”, jak okrzyknęły Leszka Pękalskiego media. A to oznacza, że jeszcze w tym roku mógłby on wyjść na wolność. Chyba, że sąd zastosuje wobec niego tzw. ustawę o bestiach.
Przypadek Leszka Pękalskiego to porażka polskiego wymiaru sprawiedliwości -często mówią to sami prawnicy, sędziowie czy prokuratorzy. Choć przypisuje mu się wiele potwornych zbrodni, to został skazany jedynie za gwałt (w 1992 roku) i za jedno morderstwo (w 1996 roku). Ale podczas śledztwa przyznawał się do 90 innych, potwornych zbrodni. Śledczym nie udało się udowodnić mu ich popełnienia i to pomimo tego że Pękalski znał takie szczegóły, które mógł znać tylko morderca. Co ciekawe, do dziś żadna z tych zbrodni nie została rozwiązana, nikogo innego nie oskarżono, ani nie skazano.
Tymczasem teraz uprawomocnił się wyrok słupskiego sądu, który stwarza możliwość, aby Pękalski wyszedł na wolność już w grudniu 2017 roku, a nie, jak pierwotnie sądzono, w roku 2019. Jak to możliwe? Okazało się, że zanim skazano go za zabójstwo 17-letniej Sylwii, siedział już 2 lata za gwałt. Sąd, a wynika to z przepisów kodeksu karnego, musiał więc połączyć oba wyroki i skazać go łącznie na 25 lat. I to właśnie daje mu możliwość skrócenia kary.
Mało jednak prawdopodobne, aby rzeczywiście Pękalski wyszedł na wolność. Już choćby z tego powodu, że sam dyrektor Aresztu Śledczego w Stargardzie Gdańskim, gdzie wampir z Bytowa odbywa karę, złożył wniosek o uznanie go przez sąd za człowieka szczególnie niebezpiecznego.
Dzięki tak zwanej ustawie o bestiach, zamiast na wolności, może znaleźć się w specjalnym ośrodku odosobnieniowym w Gostyninie. Sąd w Gdańsku ma się pochylić nad tym wnioskiem 30 marca.
- Skoro został skierowany wniosek do sądu o uznanie Pękalskiego za osobę stwarzającą zagrożenie, to musi mieć to swoje podstawy. Taki wniosek dotyczy przestępców, co do których można zastosować ustawę o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi i stwarzającymi zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób - mówi mecenas Beata Ponichtera. I dodaje: - Ustawa niewątpliwie stworzona została z myślą o takich przestępcach jak Mariusz Trynkiewicz czy Leszek Pękalski. Czyli zastosowanie ma, mówiąc w skrócie, do osób odbywających w systemie terapeutycznym karę pozbawienia wolności lub 25 lat pozbawienia wolności z zaburzeniach psychicznymi, którzy ze względu na te zaburzenia stwarzają co najmniej wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa przeciwko zdrowiu życiu lub wolności seksualnej.
A takich wątpliwości, że Pękalski na wolności nadal mógłby gwałcić i zabijać nie ma chyba nikt, kto zetknął się z jego sprawą. Również sam, wspomniany już dyrektor Aresztu Śledczego w Stargardzie Szczecińskim. Takich wątpliwości nie ma też dziennikarka Magdalena Omilianowicz, która na podstawie 72 tomów sądowych akt, jak również rozmowy z Pękalskim, napisała jego fabularyzowaną historię, pt. „Bestia. Studium zła.”
- Potwór, zwyrodnialec, nekrofil, psychopata, sadysta - mówiła o nim rok temu w rozmowie z „Polską”. I nie były to opinie subiektywne, ale poparte wnioskami biegłych, którzy go badali.
- Świadomość tego, co on zrobił, była przerażająca. Siedziałam z nim przy małym stoliku i mimo obecności strażnika, bałam się. Nie patrzył mi w oczy, zresztą on nigdy nikomu nie patrzy w oczy, i w pewnym momencie zauważyłam, że intensywnie wpatruje się w długopis leżący na stoliku. Byłam młodą dziennikarką, a w pamięci świeżo miałam „Milczenie owiec” i tę słynną scenę z Hannibalem Lecterem. To być może spowodowało, że się wystraszyłam i zabrałam ten długopis - wspominała dziennikarka.
W patologii od urodzenia
Leszek Pękalski urodził się w patologicznej, pegeerowskiej rodzinie w gminie Borzytuchom 12 lutego 1966 roku. Jego matka Cecylia powiła wówczas bliźniaki - prócz Leszka, urodziła się też Joanna. Niezamężna, niewykształcona, uzależniona od alkoholu kobieta miała romans z żonatym mężczyzną.
Leszek, niechciany, bity przez matkę i babkę, od najmłodszych lat tułał się po domach dziecka. Przed aresztowaniem pomieszkiwał też u wujka alkoholika w Osiekach koło Bytowa. Ale sąsiedzi zapamiętali go przede wszystkim jako wątłego, upośledzonego chłopaka, który sporo podróżował. Wyjeżdżał na parę dni, albo znikał na parę miesięcy.
- Był po prostu niechciany. Do tego nie był akceptowany przez rówieśników, oni się od niego zawsze odsuwali, bo był brudny, nieatrakcyjny, nie lubił się myć, śmierdział. Ta rzeczywistość też go w jakiś sposób kształtowała. Właściwie nie miał nikogo, był od dziecka samotny. Dopiero wychowawczynie, zakonnice w domu dziecka, ta stara kobieta, u której potem mieszkał, były dla niego dobre i zainteresowały się jego sytuacją. Nikt mu nie pomógł w tej jego strasznej biedzie w dzieciństwie -wspominała Magdalena Omilianowicz.
Wszystkim, z którymi się zetknął, znane były jeszcze inne szczególne cechy Pękalskiego - był wręcz obsesyjnie zainteresowany seksem i jedzeniem. Otwarcie mówił, że chce kobiety, a kiedy mąż jego siostry bliźniaczki pokazał mu raz w gazecie zdjęcie lalki, z którą można uprawiać seks, zapalił się do jej kupna. Zbierał na nią pieniądze ze swojej niewielkiej renty, by w końcu przekazać całą sumę szwagrowi - ale ten pieniądze wziął, ale lalki Pękalskiemu nie kupił. Kto wie - zastanawiali się potem ci, którzy go znali - czy gdyby Pękalski miał jednak tę lalkę, to wiele kobiet nie zginęłoby w tak przerażających okolicznościach.
Pękalski wpadł w 1992 roku po tym, jak zgwałcił starszą kobietę, sąsiadkę z wioski. Rozpoznała go po głosie, mimo tego że ukrył twarz. Kobieta zresztą początkowo nie zamierzała zgłaszać tego policji, zrobiła to dopiero namówiona przez męża znajomej. - Było jeszcze jasno, wracałam wtedy od siostry. Na początku nie widziałam twarzy tego mężczyzny. Miał beret i golf naciągnięty na twarz. Zapamiętałam jego charakterystyczny chód. Cały czas trzęsły mu się też ręce. Spytałam, czego on ode mnie chce. Usłyszałam: „zabiję cię” - opowiadała pani Bernadetta w programie „Seryjni mordercy” w TVN. Przed śmiercią kobietę uratowało prawdopodobnie to, że się nie broniła.
Za ten gwałt sąd skazał Pękalskiego na dwa lata więzienia w zawieszeniu w 1992 roku. Jego osobę skojarzyła sekretarka z prokuratury, w związku z głośnym morderstwem 17-letniej Sylwii, ekspedientki z pobliskiego Darskowa. Sylwia zginęła tydzień wcześniej w lesie, przy szosie koło Bytowa. Obnażone i zbezczeszczone ciało dziewczyny odnaleźli jej rodzice.
Pękalski przyznał, że poznał Sylwię w sklepie, w którym odbywała praktykę. Ulitowała się nad nim, kiedy poprosił ją o jedzenie. Po zamknięciu sklepu, razem z przyjaciółką pojechała do lasu, gdzie czekał Pękalski i dała mu chleb i pasztetową, a on opowiedział jej swoją łzawą historię. Na drugi dzień, znów się pojawiła na polanie z jedzeniem. Wtedy zapytał, czy zostanie jego żoną. Zaczęła się śmiać. Pękalski zaczął ją dusić, potem dobił kijem. Nieżywą dziewczynę wykorzystał seksualnie. - Gdyby zgodziła mi się oddać, to bym jej nie zabił - opowiadał później śledczym i dziennikarzom.
Od 14 lutego 1984 roku do 7 listopada 1985 roku życie straciło wiele dziewcząt w całej Polsce. Wszystkie zostały zabite w podobny sposób - zaatakowane od tyłu, okaleczone, a po śmierci zgwałcone.
Pękalski po zatrzymaniu sam zaczął opowiadać o swoich zbrodniach. W sumie przyznał się do 90. Śledczy weryfikowali te opowieści, ale potem sąd dopatrzył się wiele błędów w śledztwie. Okazało się, na przykład, że wskazywał morderstwa, jakie zdarzyły się w tym samym czasie, ale w różnych krańcach Polski. Do dziś nie wiadomo, skąd o nich wiedział. Ale, wożony na wizje lokalne wskazywał też szczegóły, o jakich nikt, prócz mordercy nie mógł wiedzieć.
Makatka z żubrem
Ostatecznie w akcie oskarżenia znalazło się 17 morderstw, dwa gwałty, a także uprowadzenie 6-miesięcznego dziecka w Białymstoku. Doszło do niego 6 lutego 1990 roku. Było zimno, padał śnieg. Pękalski przyjechał do Białegostoku po raz pierwszy. Pokręcił się po mieście, zjadł coś w barze. Był na bazarze przy ul. Bema.
- Kiedy szedł w stronę ulicy Wesołej mimo zimna poczuł, że ma erekcję. Musi coś zrobić, bo go zaraz rozerwie. Musi, po prostu musi. Jego uwagę przykuł wózek pod sklepem warzywnym. Może dzieckiem się pobawi? Podbiegł do wózka, odblokował hamulec i prawie biegiem oddalił się spod sklepu. Skręcił w jedną uliczkę, potem w drugą. Szybciej, szybciej... Dyszał ciężko ze zmęczenia, strachu podniecenia. Wyjął dziecko z wózka i włożył do torby. Zmieściła się, bo była taka malutka. Zasunął zamek, zostawił wózek i prawie biegiem ruszył w kierunku ulicy Angielskiej. Tam zauważył stary budynek. Zimą rzadko kto do niego zaglądał. Tu sobie z dzieckiem pobędzie. Rozpiął zamek, wyjął niemowlę ze śpiworka, zdjął śpioszki. Malutka taka, ale dziewczynka. Miał dużo szczęścia. Położył Martę na gołej posadzce i patrzył. Taka ładna, mała. Napawał się widokiem rozebranej dziewczynki. I śmiał się. Nie mógł przestać się śmiać. Znowu mu się udało - tak opisała tamte chwile w swoje książce Magdalena Omilianowicz.
Dwa dni później, kiedy Leszek dojeżdżał już do Bytowa, wioząc siostrze prezent - makatkę z żubrem - zwłoki dziecka znalazł przypadkowy przechodzień.
- 6,5-miesięczna Marta zmarła z powodu wychłodzenia organizmu. Doszło do rozległego zapalenia płuc. Nie ma dowodów na gwałt. Na zwłokach dziecka nie zabezpieczono nasienia, nie stwierdzono obrażeń organów płciowych, jednak obnażenie zwłok może wskazywać na czyny lubieżne - przytacza dziennikarka akta sprawy. Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań, sprawcy nie znaleziono.
Kilka lat później podczas jednego z przesłuchań Pękalski przyznał, że był w Białymstoku w czasie, kiedy doszło do porwania i porzucenia dziecka. Podczas wizji lokalnej pokazywał, jak było. Jakimi ulicami uciekał z wózkiem, gdzie go porzucił, gdzie zaniósł dziecko.
- Miał szczęście, że ludzie nie wiedzieli, że wizja się odbywa, bo by go pewnie zlinczowali - wspominał dziennikarce były komendant policji w Białymstoku, który prowadził śledztwo w sprawie uprowadzenia dziecka. - Wiem, że potem Pękalski odwołał swoje zeznania, bo w areszcie powiedzieli mu, że nawet więźniowie nie lubią dzieciobójców i pedofilów. Wyparł się tej zbrodni i już nie chciał o niej rozmawiać, ale ja jestem pewny, że to był on.
Tego samego zdania jest prokurator Mieczysław Buksa, który prowadził sprawę wampira z Bytowa. - Za każdym razem mówiłem podejrzanemu: „Przekonaj mnie Leszek, że to ty robiłeś, że to ty zabiłeś, ale pamiętaj masz też prawo nie mówić nic - wspominał prokurator w książce Magdaleny Omilianowicz. - I on mówił bardzo chętnie. Jedynie o półrocznym dziecku znalezionym w Białymstoku, które zostało uprowadzone, nie chciał mówić. Bał się, że za to może dostać karę śmierci. A z zeznań świadków wynikało, że Pękalski był tam widziany. Świadkowie opisywali go bardzo dokładnie, rysopis się zgadzał, mówili, że był zaniedbany, że miał charakterystyczny kaczy chód.
Wyrok był szokiem
Sędzia odczytywał akt oskarżenia przez pięć bitych godzin. Ale Pękalski przed sądem wycofał się ze wszystkich złożonych wcześniej zeznań. Nawet z zapisków, jakie prowadził w areszcie, opisując swoje zbrodnie. Jak ten: „Byłem w mieście B. Zobaczyłem tam kobietę i spodobała mi się. Podszedłem do niej i zaproponowałem żebyśmy się poruchali. Nie chciała to uderzyłem ją kijem w głowę i potem nie żyła już ona, a ja się na niej zaspakajałem”.
Sąd miał wiele zastrzeżeń do śledztwa, wykazał też wiele błędów w czasie jego prowadzenia. Dlatego skazał Pękalskiego jedynie za zabójstwo, które można mu było udowodnić bez wątpliwości - zabicie 17-letniej Sylwii. Wyrok - 25 lat więzienia to była wtedy maksymalna kara, jaką Pękalski mógł dostać, bo obowiązywało moratorium na karę śmierci, a w kodeksie karnym nie było kary dożywocia.
Ale i tak o tym wyroku mówili wszyscy. Był szokiem. Również dla biegłych sądowych, którzy byli przekonani, że Pękalski popełnił wiele zbrodni. W tym na przykład zabójstwa trzech kobiet w Toruniu, które nigdy nie zostały wyjaśnione, a sprawy zostały już przedawnione. Albo sprawa śmierci 13-letniej Małgosi, której ciało, obnażone, pobite znaleziono w lesie, na odcinku Papowo- Wałcz-Człopa, 250 metrów od przystanku autobusowego. Dziewczynka też została zgwałcona. Jej ojciec do dziś nie ma wątpliwości, że to Pękalski ją zabił. Wielu sąsiadów słyszało, jak odgrażał się, że będzie śmierć za śmierć, że za to, co ten bydlak zrobił jego córce, że porąbie go na kawałki.
Pękalski tego, co zrobił nie nazywał zbrodnią, ani morderstwem. Jak pisała Magdalena Omilianowicz, mówił: „Miałem zdarzenie” albo „Zagrażałem”; „Wpuściła mnie bo nie wiedziała, że zaraz dojdzie do paniki”; „Zaspakajałem się na niej”; „Chciałem gdzieś na kimś wyruchać się”.
- W ocenie społeczeństwa Pękalski i tak jawi się jako gwałciciel, zabójca oraz seryjny morderca - wskazuje prawniczka Beata Ponichtera.
W areszcie przebywa od 17 lutego 1992 roku, na oddziale terapeutycznym. Już nie chce spotykać się z dziennikarzami, choć na początku robił to niezwykle chętnie. Lekarz z oddziału, na którym przebywa Pękalski mówił Magdalenie Omilianowicz, że on nigdy nie przestanie zabijać. Dlatego powinien być do końca życia izolowany.
Psychiatra dr. Zdzisław Bociąg twierdzi, że Pękalski to zboczeniec nekrofil, czyli człowiek, którego pociąg seksualny skierowany jest na zwłoki. Dodatkowo czerpie przyjemność z zadawania śmierci.
Zdaniem Magdaleny Omilianowicz, dla Pękalskiego najważniejsze było zawsze zaspokojenie dwóch potrzeb: jedzenia i seksu. Swoje ofiary - pisała - atakował zwykle, kiedy był syty.
W 2014 roku, przy okazji wyjścia na wolność zabójcy dzieci Mariusza Trynkiewicza pojawił się problem, co robić z takimi bestiami. Stąd też wprowadzono specjalną ustawę, która nakłada szereg obowiązków na oddziały terapeutyczne. Zobowiązuje dane oddziały, na których przebywają szczególnie groźne osoby, do sporządzenia z najwyższą starannością specjalistycznej opinii.
- Ustawa umożliwia izolację takiego sprawcy z zaburzeniami psychicznymi jak Leszek Pękalski i jego dalsze leczenie. Izolacja ma charakter prewencyjny i terapeutyczny, choć ustawodawca z pewnością w dużej mierze kierował się tym by odseparować od społeczeństwa takiego przestępcę stwarzającego zagrożenie. Nie oznacza to jednak że taka osoba, po odbyciu kary pozbawienia wolności z pewnością popełni przestępstwo. W tym sęk, że dalszą izolację i leczenie na podstawie ustawy można stosować, gdy istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa, a jest to pojęcie nieostre, niedookreślone i w zakresie tego czy izolować danego przestępcę czy nie głowić się będzie sąd - mówi mecenas Beata Ponichtera.
- Uważam, że Pękalski na wolności może być człowiekiem niebezpiecznym. Raz z powodu jego uwarunkowań psychicznych i fizjologicznych, a dwa - po 27 latach więzienia on będzie bardzo nieporadny na wolności. Znowu będzie głodny, bez dachu nad głową, nikt go nie przyjmie do pracy. Dla niego najprostszą rzeczą będzie popełnienie morderstwa, żeby wrócić tam, gdzie jest mu dobrze - prognozowała rok temu Magdalena Omilianowicz.