Wampir z Zagłębia i inni
„Jestem mordercą” to filmowa opowieść o Zdzisławie Marchwickim. Mężczyzna został stracony za zabójstwo 14 kobiet. Jego kontrowersyjna historia rozgrzała społeczną wyobraźnię do czerwoności. Nie była zresztą jedyna.
Ofiary słynnego Wampira z Zagłębia miały od 16 do 58 lat. Morderca śledził kobiety, zachodził je od tyłu i uderzał w głowę. Potem bił, aż zabił. Po zabójstwie bezcześcił ich ciała, rozbierał i dotykał. W ciągu pięciu lat zaatakował 21 razy. Tylko 7 kobiet przeżyło napaść.
O Zdzisławie Marchwickim, zwanym Wampirem z Zagłębia, powstają powieści, filmy, sztuki. W 1977 r. ukazała się książka Tadeusza Wielgolawskiego pt. „Na tropach zabójcy”, w 2009 r. „Róże cmentarne” Marka Krajewskiego i Mariusza Czubaja, powieść nawiązująca do jego sprawy. Pojawił się w Teatrze Telewizji („Wampir”) czy na wielkim ekranie („Anna i wampir”) . A w piątek właśnie do kin w całej Polsce wchodzi najnowsza produkcja Macieja Pieprzycy pt. „Jestem mordercą”. Fabularna opowieść oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. W postać Wampira z Zagłębia, w filmie nazwanego Wiesławem Kalickim, wciela się Arkadiusz Jakubik, aktor znany m.in. z filmów Wojciecha Smarzowskiego, jak „Dom zły” czy „Drogówka”.
Bohatera granego przez Jakubika śledzi specjalnie powołany milicyjny zespół. Milicyjny, bo film, podobnie jak same wydarzenia, rozgrywa się w latach 70. Złapany i osadzony Wampir z Zagłębia zatraca poczucie rzeczywistości. Mieszają się w nim emocje, strach, wściekłość, a zarazem osobliwa życiowa mądrość.
Bratanica Gierka, milion złotych nagrody i bilety na rozprawę
Sprawa mordercy była bardzo kontrowersyjna. Skazany na śmierć Marchwicki dla wielu ludzi z tamtych czasów pozostawał kozłem ofiarnym systemu. Człowiekiem niesłusznie skazanym za czyny, które popełnił ktoś inny.
Ciało pierwszej ofiary wampira znaleziono 7 listopada 1964 roku. Oględziny wykazały, że morderstwo mogło mieć podłoże seksualne. Do marca 1970 roku Marchwicki działał na terenie Zagłębia, siejąc strach i popłoch wśród okolicznych mieszkańców. Kobiety bały się wychodzić na ulicę, a zakłady pracy zaczęły wynajmować autobusy, by bezpiecznie przewozić pracownice. Sprawę gęsto opisywały media. A młode milicjantki przebierały się w filuterne stroje i próbowały złapać wampira w przygotowaną zasadzkę.
Wszystko na marne. Gdy jedną z ofiar przestępcy padła 18-letnia bratanica Edwarda Gierka, ówczesnego I sekretarza PZPR, za pomoc w ujęciu sprawcy wyznaczono 1 mln zł nagrody.
Powołano też specjalny zespół milicyjny, który wykorzystywał, jak na tamte czasy zaawansowane, techniki tropienia. Śledczy dostali zadanie, by za wszelką cenę znaleźć mordercę. Na podstawie zeznań kobiet, które przeżyły atak oraz ekspertyz biegłych ustalono, że sprawca musiał odpowiadać określonym cechom fizycznym i psychicznym. Sporządzono ich spis, który następnie porównano z materiałami na temat mężczyzn mieszkających na terenie działania Wampira. Marchwicki miał najwięcej cech wspólnych. Specjalny Zespół Anna (tak nazwano pion śledczych szukających Wampira, od imienia pierwszej z jego ofiar) postanowił aresztować mężczyznę w 1972 r.
Proces Marchwickiego rozpoczął się 2 lata po aresztowaniu. Rozprawa odbywała się w nietypowym miejscu, bo w klubie fabrycznym jednego z zakładów. Aby dostać się na salę, trzeba było mieć specjalną wejściówkę.
W trakcie procesu przesłuchana została m.in. żona Marchwickiego. Kobieta zeznała, że największą przyjemność sprawiało mężowi, gdy zadawał jej ból. Miał uprawiać z nią seks w trakcie ataków padaczki. W końcu odeszła od męża i wyjechała do kochanka. Właśnie w tym czasie nastąpiło najwięcej morderstw. Śledczy ustalili, że Wampir wcześniej swój sadystyczny popęd rozładowywał znęcając się nad żoną, a gdy jej zabrakło - szukał innych ofiar.
Ostatecznie, mimo że jego żona urodziła dwoje dzieci kochankowi, Wampir zgodził się, by do niego wróciła. Chciał na niej dalej uskuteczniać swoje zachcianki? Sam Marchwicki w śledztwie raz się przyznawał do morderstw, innym razem wszystkiemu zaprzeczał.
Filmowy bohater, Wiesław Kalicki, też pozostawał pełen wątpliwości. W pewnym momencie filmu wymownie pyta sam siebie: zabiłem czy nie zabiłem?
8 lipca 1975 r. sąd skazał Marchwickiego na karę śmierci. Wyrok wykonano. Dopiero w latach 90. zaczęto spekulować, że przed sądem stanął niewinny człowiek. Że Marchwicki miał paść ofiarą służb PRL, które przez wiele lat nie potrafiły odnaleźć zabójcy.
Podobnych, choć może nie aż tak drastycznych, seryjnych morderców było w kolejnych latach wielu. Także na Lubelszczyźnie.
Ofiary spod Hrubieszowa, atak siekierą i proces z mediami
Mariusza S. okrzyknięto Wampirem ze Stefankowic. W tej małej miejscowości pod Hrubieszowem dochodziło do wielu tragicznych zabójstw. Pierwszą zbrodnię Mariusz S. popełnił w 1994 roku. Miał wtedy zaledwie 18 lat. Ofiarą była 63-letnia mieszkanka Stefankowic. Mężczyzna zgwałcił ją, zamordował, a ciało wrzucił do studni.
Rok później z płonącego domu w pobliskich Kułakowicach wyniesiono 80-latkę. Obrażenia okazały się zbyt rozległe i kobiety nie udało się uratować. Sekcja zwłok wykazała, że przed śmiercią została brutalnie zgwałcona. Następnej zbrodni Wampir ze Stefankowic dopuścił się w 1996 roku. Tym razem zgwałcił i zabił 36-letnią mieszkankę Hrubieszowa.
Ostatnia, czwarta zbrodnia miała miejsce w Stefankowicach - ofiarą gwałtu i morderstwa padła 67-latka. Odnalezienie sprawcy okazało się nad wyraz trudne. Aresztowano nawet dwóch mężczyzn niemających - jak się okazało dopiero po wielu miesiącach - nic wspólnego z bestialskimi mordami. W końcu zatrzymano Mariusza S. Był on wówczas szanowanym żołnierzem w Jednostkach Nadwiślańskich MSWiA w Sanoku.
Początkowo S. do wszystkiego się przyznał. Później stwierdził jednak, że jest niewinny. W tych tłumaczeniach podobny był do Wampira z Zagłębia. W jego wyjaśnienia jednak mało kto wierzył. Na pewno nie uwierzyły rodziny ofiar. Podczas jednej z rozpraw ojciec najmłodszej zamordowanej kobiety rzucił się na Mariusza S. z siekierą. Próbował wbić mu ją w plecy. Dzięki czujności policjantów incydent zakończył się dla S. jedynie lekkimi ranami.
- Podczas wizji lokalnych w miejscach morderstw zachowywał się jak na szkolnej wycieczce. Uśmiechał się, żartował - opowiadali podczas procesu przerażeni policjanci. Jego proces trwał dwa lata. W tym czasie sąd wysłuchał aż 20 biegłych z zakresu psychiatrii, psychologii i seksuologii. Jeden z nich, znany i ceniony seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz nie miał wątpliwości, że Mariusz S. jest poczytalny. W trakcie procesu okazało się też, że oskarżony udusił kilka krów, na których wyżywał się seksualnie.
Ostatecznie Sąd Okręgowy w Zamościu Wampira ze Stefankowic skazał na dożywocie oraz na dziesięć lat pozbawienia praw publicznych. Po kilku latach Mariusz S. postanowił wytoczyć działa sądowe przeciwko mediom za to, że nazwano go „wampirem”. Seryjny zabójca w 2010 r. przegrał proces z Radiem Lublin.
Mężczyzna poczuł się urażony tym określeniem, bo - jak dowodził - przecież nie pił krwi swoich ofiar. Dlatego domagał się przeprosin i 500 tys. zł odszkodowania. Gdyby wygrał, otworzyłoby mu to drogę do procesów przeciwko innym redakcjom.
Sąd rozpatrując sprawę, sięgnął do słownika języka polskiego. Znalazł tam, że wampir to nie tylko określenie kogoś, kto pije krew. Tak można nazwać również seryjnego zabójcę z zaburzeniami psychicznymi, który dopuszcza się morderstw o podłożu seksualnym.
Zabójstwo kobiety w ciąży i rozprawa niebawem
Kolejnym wampirem z Lubelszczyzny jest nazywany Kazimierz N. z Karczmisk. 73-latek odpowiada za wydarzenia, które rozegrały się w małej miejscowości pod Opolem Lubelskim. 21-letnia Monika K. została zamordowana 6 października 2011 roku. Jej ciało znaleziono na leśnej drodze w Karczmiskach. Kazimierz N. został zatrzymany tydzień po zabójstwie. Mężczyzna mieszkał w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono zwłoki.
Według śledczych, mężczyzna wykorzystał to, że kobieta była tak bardzo pijana, że nie mogła się bronić (miała 4 promile alkoholu). Mieszkaniec Karczmisk miał zgwałcić będącą w 26. tygodniu ciąży kobietę, zatykając przy tym jej usta i nos dłonią. Monika K. się udusiła.
Kazimierz N. cieszył się złą opinią we wsi. Gdy wypił, kobiety przed nim uciekały. 73-latek, ojciec ósemki dzieci, był bowiem wcześniej już karany za przestępstwa seksualne. Mężczyzna został już raz skazany za zabójstwo Moniki K. na 15 lat więzienia. Jednak odwołał się od tej decyzji, a Sąd Apelacyjny kazał sprawę rozpatrzyć ponownie.
Proces Kazimierza N. wciąż toczy się przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Kolejna rozprawa mieszkańca Karczmisk odbędzie się już 21 listopada.