Wanda Traczyk-Stawska: "Razem ze mną w powstaniu warszawskim walczył Opolanin Wilhelm"
Wanda Traczyk-Stawska miała 17 lat, gdy wybuchło powstanie warszawskie. Była łącznikiem - strzelcem w Oddziałach Osłonowych Wojskowych Zakładów Wydawniczych. Po powstaniu trafiła do Lamsdorf oraz innych obozów niemieckich. Stoi na czele Społecznego Komitetu ds. Cmentarza Powstańców Warszawy
Należy pani do tych osób, które poszły się bić w powstaniu warszawskim w bardzo młodym wieku. Była pani nie tylko ochlapana krwią rannych kolegów. Trzeba było samemu strzelać i zabijać…
To jest najtrudniejsze w wojnie. Jak się strzela do nieprzyjaciela z dużej odległości i widać jak pada, to jest nawet radość, że nam już nie zagraża. Ale jak się staje z nim oko w oko i patrzy na siebie nawzajem, bardzo trudno jest strzelić. Przeżyłam tragedię, po której jestem pacyfistką i nienawidzę wojny. Ale o tym nie będę dzisiaj mówić. To jest za trudny temat. Chciałabym opowiedzieć o czymś innym, co może się okazać szczególnie ciekawe dla Czytelników „Nowej Trybuny Opolskiej”.
Zamieniam się w słuch…
- Nasz oddział w czasie powstania był do dyspozycji generała „Montera”. Mieliśmy bardzo dobre uzbrojenie, bo w naszym oddziale od początku do końca powstania składane były z części wyprodukowanych przed powstaniem „Błyskawice” (pistolety maszynowe produkowane w Polsce konspiracyjnie podczas okupacji niemieckiej - przyp. red.). Naszym dowódcą był porucznik Stefan Berent, który w konspiracji zajmował się koordynacją produkcji „Błyskawic”. W pierwszych dniach powstania, trzeciego albo czwartego sierpnia zaatakowaliśmy zażarcie i wzięliśmy do niewoli 18 żandarmów niemieckich, którzy jechali Marszałkowską w pojeździe, który nazywano „wanną”. Okazało się, że jeden z żołnierzy po niemiecku mówi do żandarmów, żeby się poddali, a potem po polsku do nas, że oni się poddają. Prowadziliśmy ich na przesłuchanie do dowództwa na plac Dąbrowskiego. Zrobiliśmy im zbiórkę. I wtedy jeden z nich wystąpił i po polsku, a właściwie po śląsku zameldował, że jest żołnierzem od generała Bortnowskiego w stopniu plutonowego i prosi o rozmowę z dowódcą.
Kim był?
Okazało się, że nazywa się Wilhelm Janek, został zmobilizowany - jak tłumaczył siłą - do żandarmerii niemieckiej i był kierowcą tej „wanny”, nie miał broni. Zameldował, że chce do nas dołączyć i być powstańcem. Mówił, że jest spod Opola i z zawodu jest cieślą.
Zaufaliście mu?
Nie od razu. Przydzielono go do nas, żebyśmy go obserwowali. Ja dostałam za zadanie, żeby go pilnować, był w oddziale tragarzem, nosił amunicję, granaty itd. Gdyby uciekał, miałam go zastrzelić.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień