Wandal czy Wizjoner? Viollet-le-Duc. Architekt, który szokuje do dziś
Pożar Notre Dame z kwietnia tego roku przypomniał jedną z kontrowersji sprzed 150 lat: sposób, w jaki ta katedra została w XIX wieku odrestaurowana. Prace przy niej wykonywano pod nadzorem architekta Eugène’a Viollet-le-Duca. Jego podejście do katedry, bez żadnego szacunku dla oryginalnych zamysłów projektantów tej XIII-wiecznej katedry, budzi do dziś wiele emocji. Te emocje znów odżyją - gdy ruszy dyskusja o tym, jaki odtworzyć Notre Dame po kwietniowym pożarze
Napisać o nim „najbardziej kontrowersyjny architekt świata”, to nic nie napisać. Do dziś nie brakuje osób, które nazywają tego działającego w połowie XIX wieku twórcę „barbarzyńcą” czy „wandalem”, niszczącym najcenniejsze zabytki świata. W latach 60. ubiegłego wieku - mniej więcej sto lat po okresie jego prac - zaczęto odwracać niektóre z jego zamierzeń architektonicznych. Większość jednak można oglądać (podziwiać?) do dziś.
O kim mowa? O Eugène Viollet-le-Ducu, XIX-wiecznym francuskim architekcie. Znów zrobiło się o nim głośno przy okazji pożaru katedry Notre Dame - bo cały świat oglądał, jak ogień trawił bazylikę i jak przewracała się dostawiona przez niego właśnie neogotycka wieża. Przy okazji przypomniano sobie o stylu jego działania - z jaką swobodą podchodzić do historycznych, zwykle średniowiecznych murów, nie przejmując się specjalnie realiami epoki, za to puszczając mocno wodze fantazji i tworząc konstrukcje, które - w jego wizji - najlepiej pasowały do obiektu. Stąd właśnie tyle krytycznych komentarzy, tyle porównań do barbarzyńcy. Ale wiele osób go broni. „Bez wątpienia więcej uratował niż zniszczył” - uważa Christine Lancestremère, konserwatorka z paryskiego Muzeum Rodina.
„Kościół Marii Panny w Paryżu jest jeszcze niewątpliwie i dzisiaj budowlą majestatyczną i wspaniałą. Lecz mimo że katedra, starzejąc się, pozostała piękna, trudno nie westchnąć, trudno się nie oburzyć na widok niezliczonych uszkodzeń i niezliczonych ran, które czas i człowiek zadawali tej czcigodnej budowli, lekce sobie ważąc wspomnienie Karola Wielkiego, który położył jej pierwszy kamień, i Filipa Augusta, który położył jej kamień ostatni” - tak pisał Victor Hugo o katedrze w swoim opus magnum „Dzwonnik z Notre Dame”.
Akcja powieści rozgrywa się pod koniec XV w., choć Hugo kreślił te słowa w drugiej dekadzie XIX wieku. I pytanie, co miał na myśli, pisząc o „niezliczonych uszkodzeniach”. Wiadomo, że jego wpis nie dotyczył przeszłości widzianej z perspektywy Quasimodo - pierwszych poważnych zniszczeń katedry dokonali hugenoci kilkadziesiąt lat po tym, jak rozgrywała się akcja „Dzwonnika...”. Czyli Hugo antycypował? Ale co: wojny światowe, tegoroczny pożar? A może prace renowacyjne Viollet-le-Duca?
Wiele wskazuje na to, że jego komentarz był mocno współczesny. Powieść skończył pisać w 1831 r., a przecież w 1789 r. rozpoczęła się rewolucja francuska, która uruchomiła trwający kilkadziesiąt lat proces rozruchów, rokoszów, buntów i zwykłych ruchawek w Paryżu. Ucierpiała na tym też Notre Dame, w pewnym momencie zamieniona w „świątynię rozumu”. To poważnie odbiło się na niej. Stan katedry był tak poważny, że zdecydowano się m.in. rozebrać wieżę zbudowaną w 1250 r. - obawiano się, że runie i przebije dach. Została ona ostatecznie zdemontowana w 1792 r.
Swoją drogą dużą przezornością wykazali się ci, którzy nakazali ją zdjąć - co potwierdził pożar z tego roku. Wieża katedry, która runęła w kwietniu, rzeczywiście wybiła potężną dziurę w dachu Notre Dame. Później, po ugaszeniu pożaru, okazało się, że właśnie jej upadek wyrządził największe szkody w katedrze.
Ale wróćmy do XIX wieku. Po zniszczeniach spowodowanych rewolucją, ale przede wszystkim upływem czasu - a także pod wpływem książki Victora Hugo, która odniosła we Francji ogromny sukces - zdecydowano się przystąpić do remontu katedry. W 1845 r. parlament francuski przegłosował wyasygnowanie ogromnej sumy 265 mln franków na odnowienie konstrukcji. Pracę powierzono dwóm architektom: Jean-Baptiście Antoine’owi Lassusowi i Eugène Viollet-le-Ducowi. Ten pierwszy zmarł w 1857 r. i prace, które ostatecznie zakończyły się 31 maja 1864 r., wykonywał już samodzielnie jego partner.
Co takiego zmieniło się w katedrze w wyniku jej przebudowy? Przede wszystkim w 1860 r. pojawiła się nowa wieża. Miała niewiele wspólnego z oryginalną - była raczej swobodną interpretacją na temat gotyku, wymyśloną przez Viollet-le-Duca. Świetnie oddawała jego podejście do architektury, wszelkiego rodzaju renowacji, konserwacji. „Renowacja budynku nie polega na jego zachowaniu, odbudowie. To sposób na jego całkowite przywrócenie do użyteczności w sposób, który wcześniej nie istniał” - pisał architekt w „Słowniku francuskiej architektury od XI do XVI wieku”. „Najlepszy sposób na taką odbudowę to przyjąć pozycję pierwotnego architekta i zastanowić się, co by on zrobił, gdyby stanęły przed nim zadania, z którymi my musimy się zmierzyć” - kontynuował opis swoich koncepcji konserwatorskich.
W przypadku Notre Dame działał rzeczywiście z takim rozmachem, jakby projektował tę świątynię od fundamentów. Dostawił nie tylko strzelistą, zwieńczoną krzyżem (i kogutem) wieżę. Zdecydował się także dostawić na dachu katedry 12 posągów przypominających apostołów (święty Tomasz otrzymał przy tej okazji twarz architekta). Przy wejściu pokazały się rzeźby prezentujące trzech królów: Kacpra, Melchiora i Baltazara. Z kolei na charakterystycznych wieżach przy drzwiach wejściowych Notre Dame pojawiły się chimery - dziwne stwory, na wpół ludzie, na wpół zwierzęta, których zadaniem jest chronić Naszą Panią.
Te maszkarony to absolutnie autorskie dzieło Viollet-le-Duca, który w ten sposób wyobrażał sobie, że powinna wyglądać zbudowana w średniowieczu świątynia. Za co zresztą mocno obrywał - na przykład Auguste Rodin, rzeźbiarz tyle wybitny, co klasyczny, uznał jego prace za przykład bezguścia. Architekt tym się nie przejmował. Zlecone przez niego chimery wykonało 12 rzeźbiarzy francuskich. Łącznie powstało kilkaset maszkaronów, które gęsto obsadziły dach i balustrady Notre Dame, odtwarzając gęstą, duszną atmosferę średniowiecza. Dodatkowo z boku pojawiły się gargulce, których zadanie było bardzo praktyczne: miały odprowadzać z dachu katedry nadmiar deszczówki. I choć ówczesne autorytety kręciły nosami, paryżanie jego wizję zaakceptowali - do tego stopnia, że te gargulce trafiły na widokówki reklamujące Paryż.
Całe życie Viollet-le-Duca przypadło na bardzo burzliwy okres. Urodził się w Paryżu w 1814 r. - ostatnim roku panowania Napoleona Bonapartego. Już w 1830 r. budował barykady (dziś jego biografowie piszą, że to pierwsza konstrukcja, jaką ona zbudował) na ulicach swego rodzinnego miasta, które ogarnęła wtedy rewolucja lipcowa wymierzona w króla Karola X, próbującego restaurować absolutyzm we Francji. Gdy rewolucyjny szał minął, rodzina młodego Eugène’a namawiała go, by zaczął studia na paryskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ten jednak odmawiał. Twierdził, że z tej placówki wychodzą architekci „właściwie identyczni” - zamiast więc studiować w Akademii, jeździł po całej Francji, studiując średniowieczne budynki. Gdy miał 20 lat, ożenił się.
W 1836 r. razem z żoną wyruszył w podróż do Włoch, która - jak się potem okazało - całkowicie go odmieniła. Podczas 18-miesięcznej włóczęgi poznał większość średniowiecznych budowli, których Włosi mają najwięcej na świecie. Te wizyty ugruntowały jego przekonanie o tym, że udało mu się zrozumieć wyjątkowość średniowiecza, ówczesnej architektury. Odtąd poświęcił jej się w pełni.
Po powrocie do Francji znalazł zatrudnienie we właśnie co powołanej Komisji Historycznych Pomników Francji, na której czele stanął mediewista Prosper Mérimée. Ten powierzył młodemu architektowi pierwsze zadanie: rekonstrukcję kościoła w Vézelay (230 km na południowy wschód od Paryża). XII-wieczna bazylika pod wezwaniem św. Marii Magdaleny znajdowała się wtedy w opłakanym stanie, groziło jej zawalenie. Prace przy bazylice Viollet-le--Duc rozpoczął w 1840 roku; trwały aż 19 lat. W ich trakcie architekt odtworzył właściwie całe wejście doświątyni, przypory, sklepienie kościoła, chór. A że wiele z tych elementów nie było w oryginalnej konstrukcji?
Le-Duc od początku uważał, że nie musi się czuć związany oryginalnym wyglądem kościoła. Zależało mu na tym, żeby pasował on do jego własnej, autorskiej wizji architektury średniowiecznej i trzymając się tego klucza, dokonywał rekonstrukcji. A że XII-wieczni architekci nie przewidzieli, że ich kościół będzie ładniej wyglądał z przyporami? Viollet-Le--Duc nie miał żadnych oporów przed tym, żeby ich dzieło „poprawić” i przypory dobudować. Dziś bazylika Vézelay znajduje się na liście dziedzictwa historycznego UNESCO (od 1979 r.).
Nic dziwnego, że swoboda artystyczna, z jaką Viollet-Le-Duc podchodził do kolejnych obiektów, budziła mnóstwo emocji. Ale warto pamiętać, że w połowie XIX wieku nie było absolutnie żadnych standardów dotyczących renowacji zabytków. To nie była sytuacja, jaka miała miejsce choćby w Warszawie po II wojnie światowej, kiedy z pietyzmem, napodstawie obrazów Canaletta, odtwarzano każdy detal zrujnowanej starówki. Sto lat wcześniej o konserwacji zabytków nikt nie myślał. Stare kościoły, zamki i pałace po prostu stały albo waliły się w gruzy, jeśli ząb czasu naruszył je nazbyt dotkliwie.
Komisja, w której zatrudnienie znalazł architekt, była nowością. Ona wyrosła z fascynacji w XIX wieku średniowieczem. Ta epoka zyskała na popularności po książkach Hugo, Waltera Scotta, Johna Ruskina czy wcześniej lorda Byrona. Zaczęto nagle interesować się dziedzictwem z tamtej epoki, a gdy odkryto, w jak fatalnym stanie się znajduje, zaczęto je ratować. Tyle że wtedy nikt nie wiedział do końca, w jaki sposób za to się zabrać. Aż pojawił się Viollet-Le--Duc, który dostrzegł w tym projekcie możliwość realizacji własnych wizji.
I możliwość tę w pełni wykorzystał. Niemal od podstaw zbudował Carcassone. Dziś to miasteczko uchodzi za właściwie „wzorowo zachowane” miasto epoki średniowiecza; mało kto wie, że duża jego część to autorska wizja Viollet-le-Duca. Podobnie jak odtworzone przez niego kościoły: Sainte-Chapelle w Paryżu, bazylika Saint-Denis, katedra w Clermont--Ferrand czy zamek w Pierrefonds- by wymienić tylko obiekty najbardziej znane.
Jego projekty ciągle budzą mieszane uczucia. W latach 70. XX wieku gruntownie przebudowano katedrę Saint-Sernin w Tuluzie - tylko po to, żeby pozbyć się wszystkiego, co dobudował do niej ten architekt i pokazać ten imponujący, pochodzący z XI wieku kościół w jego oryginalnej formie.
Ale ten ruch to wyjątek. Zdecydowana większość miejscowości uznała, że projekty Viollet-Le-Duca warto zachować. Jego samego uważa się za ojca chrzestnego secesji - do inspiracji jego pracami przyznają się m.in. Hector Guimard, Frank Lloyd Wright czy słynny barceloński architekt Antoni Gaudi. Spokojnie do tej listy można dopisać autorów scenografii w „Grze o tron”.
A Francję i świat czeka kolejna dyskusja o spuściźnie po Viollet-Le--Duc-u - przy okazji pożaru Notre Dame. Czy należy odtworzyć to, co stworzył? Czy może raczej należy znaleźć nowego, XXI-wiecznego Viollet-Le-Duca, który po raz kolejny twórczo zreinterpretuje tę katedrę? Dyskusja na ten temat może się okazać bardziej zajmująca niż się wydaje. Bo Viollet-Le-Duc ciągle budzi skrajne emocje.