Warszawa ma swoje Powiśle, a Katowice mają Galop. Miejsce nie tylko na koncerty [WIDEO]
W stolicy wśród młodych ludzi wciąż modny jest słynny „okrąglak” czyli knajpa Warszawa Powiśle, a w Katowicach rodzi się nowa moda. Na Galop.
To lokal który powstał w dawnym Domu Służewca, otwartym przy ulicy Kościuszki latach 30. Wtedy ten modernistyczny budynek, pełnił rolę kas, w których obstawiano wyniki gonitw na warszawskim torze wyścigów konnych Służewiec. Następnie lokal zamienił się w bar. Jednak nie na długo. Nie cieszył się najlepszą opinią, a po jego zamknięciu, budynek zaczął popadać w ruinę.
Daniel Hozumbek, który razem z Robertem Orszulakiem prowadzi katowicką firmę, produkującą napoje Yerbata i John Lemon wspomina, że już kilka lat temu zaczęli „chorować” na ten obiekt. Zresztą kilka lat temu zorganizowali tutaj jedną imprezę. – Kiedy dowiedzieliśmy się, że ten budynek ma iść do rozbiórki i w tym miejscu miał być zrobiony parking żwirowy, to lampka w głowie się włączyła. I zaczęło się – dodaje Daniel.
Razem z Robertem „zajawili się” tym miejscem w podobnym czasie. – Ja jestem rodowitym katowiczaninem, mój wspólnik mieszka w Chorzowie - mówi.
Lokalny patriota
Doświadczenie w organizacji imprez już mieli. W ubiegłym roku w Parku Śląskim w Chorzowie stworzyli Kontenery Cooltury, tworząc przestrzeń, w której można było nie tylko odpocząć, ale i przez całe lato uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych.
- Z Johnem Lemonem zrobiliśmy bardzo dużo imprez, w różnych miejscach. Dużo projektów wskoczyło. Mamy też na koncie festiwal kulinarny – uśmiecha się Daniel. – Poza tym ja jestem ogromnym lokalnym patriotą i lubię kiedy w moim mieście coś się dzieje. Na tym też mi zależało, kiedy zaczęliśmy myśleć o Galopie. Nie chodziło o to, aby zrobić na nim niesamowity biznes. Bardziej zależało mi na tym, by uratować to miejsce i fajnie to się zadziało, na dobrym artystycznym poziomie – dodaje.
Daniel Hozumbek sam jest muzykiem. Szybko wylicza, że „bawi się” w to już od ponad dwudziestu lat. – Pierwszy zespół pojawił się, gdy miałem 17 lat. Teraz mam prawie 40. Przewinąłem się przez naście zespołów, w chwili obecnej jest to grupa Roboty Na Wysokości. To są elementy free jazzu, trochę alternatywy. Bardzo trudne klimaty do przyswojenia. I ja tu śpiewam– opowiada.
Lokal czeka jeszcze remont
Przejmując Galop, zarówno Daniel jak i Robert postanowili nie zmieniać jego nazwy.
Nie chcieli odcinać się od jego historii. – Ogólny plan był taki, by na sezon letni zrobić tak zwaną „imprezownię”. By w każdym tygodniu coś się działo. Wiązało się to oczywiście z ogromnym budżetem – mówi Hozumbek.
Wśród gości znalazł się m.in. Artur Rojek, który wystąpił jako didżej, czy Tomek Makowiecki. Zaplanowano też Kino Letnie vol.1 w ramach cyklu Wszyscy Jesteśmy Fotografami.
Przez cały okres jesienno-zimowy w Galopie nie będą odbywały się już tak duże wydarzenia. – Bardziej postawimy na stand-upy, w weekendy będzie przygrywał didżej – opowiada.
Chociaż odrestaurowanie lokalu już pochłonęło sporo pieniędzy to Galop czekać będzie jeszcze remont. Plan jest taki, aby począwszy od grudnia zacząć remontować, m.in. wyburzona ma być jedna ściana. Dużo jest do zrobienia, także w kwestii komunikacyjnej. By ludzie wiedzieli gdzie mogą zaparkować jadąc do Galopu, jak się wydostać z lokalu.
Daniel wspomina wrażenie, kiedy po raz pierwszy zobaczył ten lokal. – To było całe zdewastowane. Pojawił się jakiś grzyb, wrażenie nie było zbyt dobre. Ktoś to miał przez 10 lat i doprowadził do złego stanu. To miejsce było bardziej speluną dla pijaków z ogródków. Miasto nawet o tym nie wiedziało - wspomina Hozumbek.
Problem był też z właścicielem. Bo już kilka lat temu, gdy panowie organizowali tu pierwszą imprezę, nie mogli się dowiedzieć kto tak naprawdę za to miejsce odpowiada. Właścicielem okazało się miasto. – Kiedy dowiedziałem się już kto tym zarządza, to zaraz zaczęliśmy starania - zdradza Daniel. - Z tego co wiem to cały czas się ktoś tą przestrzenią interesuje - dodaje.
Potencjał tego miejsca wyczuła podobno między innymi czołówka gastronomii katowickiej.
Nie tylko muzyka
Galop w tej postaci funkcjonuje dopiero od lipca. Przewinęło się już przez niego wiele osób, jedni z ciekawości, inni głównie z powodu atmosfery i oryginalnego miejsca. Daniel Hozumbek nie ukrywa jednak, że dalej jest ciężko. Ludzie potraktowali Galop trochę jako odskocznię od najbardziej imprezowej ulicy w Katowicach, czyli Mariackiej. W trakcie weekendów imprezowiczów tu raczej nie brakuje, tym bardziej, że wstęp na imprezy w Galopie mają za darmo.
– Pracujemy nad tym, żeby jeszcze więcej ludzi było w trakcie tygodnia. Będą tutaj wernisaże, artyści z Katowic. Pojawią się też młodzi artyści, bo wiadomo, że zawsze mają najtrudniej. Nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie mogą się prezentować, nie mają się jak przebić. A ja chciałbym, żeby wokół tego zaczęło się coś kręcić i pokazać młodych, zdolnych ludzi z fajnymi inicjatywami - wylicza Hozumbek.
– Chcę ożywić to miejsce różnymi dziedzinami sztuk. Niekoniecznie tylko samą muzyką - dodaje.
Przyznaje, że obserwuje to co się dzieje w Katowicach. Sam zresztą zainicjował kilka rzeczy. Pierwsza była Porcelanowa, gdzie panowie mają siedzibę firmy John Lemon. Udzielał się także z teatrem w Walcowni Cynku w Katowicach-Szopienicach. – To jest normalna sprawa, że pojawia się zainteresowanie budynkami, z którymi można coś zrobić. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach łatwiej coś rozwalić, by na przykład postawić nowy biurowiec, stację benzynową czy centrum handlowe. Ja jestem jednak za tym, żeby takie rzeczy ratować. W jakikolwiek sposób - podkreśla.
Z Galopem łączy ich umowa dzierżawy na pięć lat, z możliwością dalszego przedłużenia. Decydujący dla tego miejsca może być następny sezon. Ten był swego rodzaju „przetarciem”. – W tym roku otworzyło się też kilka innych fajnych miejsc, typu Sztauwajery na terenie Doliny Trzech Stawów - mówi Daniel.
Za powodzenie Galopu kciuki trzyma także także pan Janusz. Bezdomny mężczyzna, który zamieszkuje tu od dwudziestu lat. Pracował kiedyś w kolekturze biletów i czuje się z tym miejscem związany. Pomaga w Galopie przy pracach porządkowych.
– Jestem tutaj od 1996 roku. I tylu barmanów tu przeżyłem, że w głowie się nie mieści. Były czasy, kiedy przez to miejsce przewijało się kupę ludzi. Bo dawniej piwo było dużo tańsze i muzyka taka zwyczajna. Ale czuję sentyment do tego miejsca. W pierwszej kasie pieniądze wypłacałem. A było w sumie sześć kas. Przychodzili m.in. górnicy i grubo grali - wspomina pan Janusz.