Warta Poznań – Gracjan Jaroch: Kluby muszą rozmawiać z zawodnikami, bo wszyscy na tym tracą
Warta Poznań przerwę spowodowaną pandemią koronawirusa spędza na miejscu wicelidera Fortuna 1 Ligi. Porozmawialiśmy z napastnikiem Zielonych, Gracjanem Jarochem o sytuacji przy Drodze Dębińskiej i przetrwaniu tego ciężkiego czasu, możliwym transferze zimą i pierwszych meczach w 2020 roku.
Gracjanie, jak wygląda obecnie twój dzień? Co robisz, gdzie jesteś ?
Obecnie przebywam w swoim rodzinnym Przemyślu wraz z najbliższymi i nadrabiam zaległości związane z rzadkim pobytem w domu. Codziennie trenuję, bo dostaliśmy od Warty rozpiski i dodatkowo ćwiczę w ogródku, w którym mogę się poruszać i wyjść na świeże powietrze. Staram się podtrzymywać formę, ale nie ma co tego porównywać z pracą na boisku.
Masz jakieś przypuszczenia, kiedy wrócicie do grania?
Każdy się nad tym zastanawia. Osobiście uważam, że w czerwcu spróbujemy dokończyć sezon. Mam wrażenie, że szybciej nie wznowimy grania.
Policzyłem sobie, żeby dograć sezon w Fortuna 1 Lidze do końca w terminie do 30 czerwca, musielibyście wystartować
najpóźniej w połowie maja. Do tego trzeba liczyć czas na chociażby minimalny okres przygotowawczy z drużyną.
Zdaje sobie sprawę z tego, że jest to ogromna machina. Kluby mają swoje zobowiązania, ale nie zapominajmy, jak może się to odbić na zawodnikach. Granie co trzy dni będzie bardzo dużą eksploatacją organizmu po takiej przerwie. Teoretycznie jesteśmy teraz w treningu i w mojej opinii pracujemy dość mocno. Nie są to lekkie podtrzymujące biegi, tylko praca na wysokiej intensywności.
Nie można zapominać, że piłka nożna jest sportem zespołowym i polega na kopaniu futbolówki, a tego na pewno będzie brakować.
To prawda, ale mam to szczęście, że jest wspomniany ogródek i młodszy brat do pomocy. Wspólnie możemy się pobawić piłką, ale nadal jest to tylko zabawa i nie ma tu miejsca na bardziej wymagające ćwiczenia. To warunki do piłki ogrodowej (śmiech).
To porozmawiajmy trochę o piłce. Rok 2019 zakończyłeś strzeleniem gola z Wigrami, a rok 2020 zacząłeś od bramki z Radomiakiem. W twoim przypadku chyba tym bardziej szkoda tej przerwy, bo był to Twój najlepszy okres w karierze.
Wielka szkoda, ale też głównie przez pryzmat drużyny. Osobiście rok zacząłem dobrze, podobnie jak i cały zespół. Miałem jeszcze większy apetyt na bramki i zdobycze punktowe. Można żałować, ale jak patrzy się na skalę problemu, to teraz nie myśli się o tym tak mocno.
Czytaj też: W Poznaniu grają w piłkę bez nóg. Amp futbol daje napęd do życia. Ograniczenia są tylko w głowie!
Wróćmy jeszcze do zimy, kiedy twoje wyczyny w pierwszej lidze nie przeszły bez echa. Byłeś pierwszym piłkarzem z Warty, o którym wypłynęło najwięcej plotek dotyczących transferu. Media łączyły cię z Górnikiem Zabrze czy Wisłą Płock. Były konkrety?
Muszę przyznać, że pojawiło się sporo plotek na temat transferu. Na początku też czytałem te doniesienia na Twitterze. Nie ukrywam, że były rozmowy, ale nie były to mocne konkrety. Z jednym klubem były bliższe, a z drugim bardziej sondowanie i zapytania. Dobrze się czuję w klubie i w mieście. Musiałbym czuć ten transfer i dostać naprawdę dobrą ofertę, żeby odejść. Wtedy
może bym podjął inną decyzję, ale w tamtym okresie transferowym byłem mocno nastawiony na to, że zostanę w Warcie. Od pierwszego treningu w styczniu, w Poznaniu byłem skoncentrowany na naszym pierwszym meczu z Radomiakiem. Nie miałem parcia, żeby odchodzić z Warty.
Czyli przekonał cię projekt i uznałeś, że łatwiej będzie wejść z klubem do ekstraklasy niż przechodzić do wyższej ligi w środku sezonu? Dodatkowo dostałeś jeszcze nowy kontrakt.
Ciężko powiedzieć, bo jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale analizując suche fakty, to można dojść do wniosku, że w przypadku wywalczenia awansu i rozegrania całego dobrego sezonu, to twoje notowania wzrosną. Odszedłbym teraz i mogłyby się wydarzyć różne sytuacje. Możesz od razu odpalić, a możesz się zaciąć i przestaje ci iść tak jak wcześniej. Na to składa się oczywiście wiele czynników, ale nie żałuje decyzji, że pozostałem w Warcie.
W kontekście drużyny i realnego spoglądania na ekstraklasę - w którym momencie jako zespół uwierzyliście, że już gracie o awans?
W pierwszej rundzie w ogóle u nas nie pojawiały się takie myśli i deklaracje. Mieliśmy totalny luz. Na treningach i meczach czuliśmy się dobrze i wiedzieliśmy, że to fajnie wygląda. Nikt nie chciał o tym mówić głośno, bo chyba każdy z tyłu głowy miał przekonanie, że to jeszcze za wcześnie na takie deklaracje. Zdawaliśmy sobie sprawę, jaka jest pierwsza liga - przegrasz albo wygrasz trzy mecze i jesteś zupełnie gdzie indziej. Dopiero pod koniec pierwszej rundy, kiedy wygraliśmy trudny mecz w Bełchatowie 2:1 i na koniec roku pokonaliśmy Wigry 3:0, to wtedy pomyśleliśmy, że coś może się z tego urodzić. Jako zespół też poczuliśmy, że w końcówce roku prezentowaliśmy się trochę słabiej, ale i tak umieliśmy wygrywać. Te dwa ostatnie mecze w 2019 roku nas zbudowały, a w okres przygotowawczy weszliśmy z myślą, że cel jest jeden – awans.
Pierwszy mecz w 2020 roku zakończył się po waszej myśli, ale mecz z Podbeskidziem był chyba jednym z najsłabszych w waszym wykonaniu w całym sezonie. Dodatkowo twój kuzyn będzie mógł przez najbliższy okres nosić głowę wyżej podniesioną od ciebie, bo w Bielsku-Białej strzelał nie ten Jaroch, co trzeba (zawodnik Podbeskidzia Bartosz Jaroch jest kuzynem Gracjana przyp. red.)
Na szczęście się lubimy i nie ma między nami dużej rywalizacji (śmiech). Jeśli chodzi o Podbeskidzie, to chyba trafił nam się najgorszy mecz w całym sezonie. Szkoda, że było to spotkanie na szczycie. Może zjadła nas trochę trema? Ja się tak nie czułem, ale nie wiem, z czego to wynikało. Może bardziej dyspozycja dnia? Coś w tym było i czuliśmy się wtedy słabiej. Było to po nas widać. Wyszliśmy na mecz jak nie my. Na początku oddaliśmy inicjatywę gospodarzom i straciliśmy bramkę. Zresztą należało się im, bo byli lepsi. Po stracie gola powoli zaczęliśmy próbować grać swoją piłkę i rozgrywać spokojniej akcje. Sam miałem jedną szansę i mogła ona się zakończyć bramką. Później przytrafiła nam się czerwona kartka, a takie rzeczy niestety się zdarzają. Drugie połowy mamy zawsze lepsze, ale w 10 było bardzo ciężko odwrócić losy spotkania, szczególnie przy dobrej grze Podbeskidzia.
Rozumiem, że wolicie wywalczyć awans na zielonej murawie, a nie przy zielonym stoliku.
Jak najbardziej. Chcielibyśmy grać, bo nie ma co ukrywać, przerwa w rozgrywkach oznacza straty dla klubów. Przecież nam też zależy, żeby liga i ten biznes się kręcił, bo też na tym zarabiamy. Gdy liga nie gra, to piłkarze też na tym stracą. Zresztą siedzę w domu już dwa tygodnie i jak leci jakaś powtórka meczu, to oglądam go z zaciekawieniem jak nigdy.
Czytaj też: Warta Poznań. Gracjan Jaroch: Nie będę poprzestawał, bo cały czas chcę więcej