Warto szukać tego, co nas wzmacnia
Wojciech Eichelberger jest twórcą idei Instytutu Immunologii, a także jego dyrektorem programowym. Współtworzył Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości OTIRO i Laboratorium Psychoedukacji. Spod jego pióra wyszło wiele książek z pogranicza psychologii, antropologii i duchowości. Rozpoznawalny dzięki częstej obecności w radiu, telewizji i prasie. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta za działalność konspiracyjną podczas stanu wojennego. Uważa, że spełnił się w życiu. A teraz odgrywający kluczową rolę w polskiej psychologii podpowiada, w jaki sposób i my możemy się spełnić.
Tysiące rozmów, jakie Pan przeprowadził…
Chyba już dziesiątki tysięcy…
...pozwoliły poznać życie dziesiątków tysięcy osób. Nie przestał się Pan dziwić?
Byłoby straszne, gdyby tak się stało. Oznaczałoby, że straciłem wrażliwość.
Zapoznając się z meandrami czyjegoś losu, względnie szybko dochodzi Pan do wniosku, że łatwo można by było coś naprawić, naprostować?
Nic nie przychodzi szybko, ponieważ losy bardzo głęboko nas kształtują, powodując, że utrwalamy w sobie wiele fałszywych przekonań na własny temat. Na temat naszych wartości, możliwości, słabych stron, atrakcyjności, zdolności do bycia kochanym.
Skąd nasze wobec siebie zakłamanie czy nieostre widzenie?
To raczej myślenie i widzenie nawykowe, które zostało zasymilowane z otoczenia, w którym żyliśmy. Nasi wychowawcy przeżywają swoje problemy, rodzice mają także wiele spraw niepozałatwianych. Wszystko, co niezałatwione, jest dziedziczone przez następne pokolenia. To nie jest świadomy proces zakłamywania się, lecz stopniowe nasiąkanie fałszywym obrazem samego siebie, świata i ludzi. W każdym dziecku odzwierciedla się jakiś systemowy błąd przechowywany w jego systemie rodzinnym.
Czy bez wsparcia specjalisty jesteśmy w stanie spojrzeć na siebie krytycznie, a zarazem z dobrą wolą, dostrzec jakiś potencjał?
Metody, którymi można osiągnąć taki rezultat, są, niestety, prawie nieobecne w naszej kulturze. Mam na myśli zaawansowane techniki wschodniej medytacji i pożyteczne rytuały zaczerpnięte z tradycji szamańskich i innych. Więc jakaś forma przewodnictwa i wsparcia jest niezbędna.
Gdy trochę już tego życia upłynie, pojawiają się frustracje, które zwykle biorą się z zakleszczenia pomiędzy przeszłością a przyszłością.
Jeśli mamy kłopot z przeszłością, coś za nami chodzi, warto zajrzeć w te jej rozdziały, gdzie trwają nie dokończone emocjonalne i mentalne procesy, by znaleźć sposób ich rozwiązania i zakończenia.
Często mamy wyrzuty sumienia w stosunku do swoich rodziców, a ci już nie żyją…
To bez znaczenia, ponieważ w mentalnej przestrzeni wszystko jest nadal obecne - całe nasze doświadczenie i wszyscy ludzie, jakich spotkaliśmy. We własnym umyśle lub w tak zwanej psychodramie wszystko można załatwić, nawet z dużym opóźnieniem, i często lepiej niż w realu.
Ale jak naprawić zło, które się stało?
Tego się zrobić do końca nie da. Ale można zmienić interpretację złego zdarzenia, czasami nawet wybaczyć sprawcy. Warto znaleźć osobę, która pozwoli nam snuć uporządkowaną, głębszą refleksję nad tego typu zdarzeniami.
No a przyszłość, która z biegiem lat niebezpiecznie się kurczy?
Przyszłość najlepiej zostawić w spokoju jako otwartą przestrzeń, w której wszystko jeszcze się może zdarzyć. Nie projektować, nie robić sztywnych, precyzyjnych planów, uwzględniać możliwość zmian, być elastycznym, bo tak naprawdę o przyszłości nic nie wiemy. Pamiętać o tym, że negatywne projekcje w przyszłość często stają się samosprawdzającą się przepowiednią.
Powiało grozą...
Niepotrzebnie. Po prostu dobrze o tym wiedzieć. Przyjąć mądrą zasadę: żyć wraz z życiem, umierać wraz z umieraniem. Przyjdzie czas umierać, wtedy się tym zajmiesz. Tymczasem zajmij się tym, co masz w tej chwili do zrobienia.
Istnieje przekonanie, że ludzie mądrzy, wykształceni nie potrafią się cieszyć życiem. Cierpią na bolesną świadomość, że życie to „śmiertelna choroba, przenoszona drogą płciową”.
Nie zaliczyłbym ich do prawdziwie mądrych. Mądrość to wiedza, że każdy dzień jest nowy, jedyny w swoim rodzaju, a ta chwila jedyną chwilą, jaka jest. Wtedy nie znajdujemy czasu i miejsca na oddawanie się ponurym, egotycznym rozmyślaniom.
W każdym momencie życia, bez względu na to czy jesteśmy młodzi, czy przestaliśmy nimi być, jest czas na taką refleksję? Czas, żeby się pozytywnie odrodzić, niejako cofnąć?
Nie ma potrzeby ani się cofać, ani wybiegać wprzód. Najlepsze, co możemy zrobić, jest być w pełni obecnym tu i teraz. Po co się cofać?
Choćby po to, żeby przywołać w sobie dziecko, z jego ciekawością, kreatywnością, a nawet z pewną naiwnością.
To dobry pomysł, ale nie ma powodu się w tym celu cofać. Wewnętrzne dziecko jest stale w nas obecne, trzeba je tylko dopuścić do głosu. Warto o to zabiegać.
Tylko jak?
Na różne sposoby, na przykład przypomnieć sobie ulubione czynności i zabawy dzieciństwa. Także to, co było wówczas naszym marzeniem. I w miarę możliwości do tego wracać. Bawić się, uczyć bez presji i nie na stopnie, szukać, pytać, ryzykować.
Można być szczęśliwym nawet wówczas, kiedy zostaliśmy przez los dotkliwie skrzywdzeni?
Wbrew pozorom mamy na to większą szansę, ponieważ nasza motywacja, by efekt krzywdy przekroczyć, jest bardzo duża. Ale wielu skrzywdzonych utyka w swojej martyrologii, a poza ofiary staje się ich sposobem na życie i zastępczą tożsamością. Nie musi tak być. Trudne dzieciństwo niczego nie usprawiedliwia, raczej zobowiązuje do pracy nad sobą, by nie pozwolić przeszłości zdeterminować całej reszty naszego życia.
Media, szczególnie telewizja, które przypominają o zagrożeniach i eksponują to, co negatywne, też prolongują poczucie straty.
A kto nam każe oglądać bez przerwy TV? Podobnie jak decydujemy o tym, co jemy, możemy decydować, z czym wchodzimy w kontakt, do jakiego stopnia chcemy się kontaktować z rozrywkową czy polityczną popkulturą. W świecie jest wszystko. Czego szukasz, to znajdziesz. Warto szukać tego, co nam naprawdę potrzebne, co nas rozwija, wzmacnia i służy innym ludziom. Największą odpowiedzialnością, z której nikt nas nie zwolni, jest nasze własne życie. Najlepsza zasada, jaką znam, regulująca proporcje i integrująca kierunki zaangażowania w różne obszary życia, pochodzi od ekologów: Myśl globalnie, działaj lokalnie, reaguj personalnie.
Pokutuje przekonanie, że starość pogłębia negatywne cechy.
To zależy od człowieka. Oczywiście upływ czasu niesie z sobą niebezpieczeństwo rezygnacji, czarnowidztwa. W trzeciej fazie życia trzeba bardzo uważać, by pozostać osobą pytającą, poszukującą, aktywną, ryzykującą. W słynnych badaniach sprzed 20 laty zadano ludziom starym w różnych krajach Europy pytanie: „Czego najbardziej żałujesz w tym życiu, które dobiega kresu?”. Prawie 99 procent odpowiedziało: „Tego, że za mało ryzykowałem”.
Jak tu ryzykować, gdy możliwości realizacji zawodowej wygasły, środków materialnych nie wystarcza na tak zwane godne życie. Nie mówiąc o tym, że ciało gorzej funkcjonuje...
Każdy - w każdym wieku i w każdym stanie - ma swoje obszary ryzyka, które może podjąć albo nie. Trudna sytuacja oferuje raczej więcej niż mniej w tym zakresie.
Najczęściej do psychoterapeuty zgłaszają się ludzie w jakim wieku?
Do mnie trafia najwięcej ludzi pomiędzy 35 a 45 rokiem życia. Czyli przeżywających kryzys egzystencjalny połowy życia. Często mają poczucie, że przystawili drabinę do niewłaściwej ściany. Długo się wspinali i okazało się, że to, co osiągnęli - na ogół obiektywnie oceniane jako sukces - w ich subiektywnym odczuciu niesie rozczarowanie. Konsumpcjonizm, na który wielu się nabiera jako drogę do szczęścia, rozczarowuje coraz więcej ludzi.
Szczęście - czy ono aby nie polega na tym, żeby chcieć niewiele?
W świecie rozszalałej konsumpcji chcieć mniej to z pewnością dobry kierunek. Bo inaczej nieopatrznie wkręcamy się w sytuację ofiary systemu, zamiast w beneficjenta. Ludzie, którzy chcą mniej, są szczęśliwsi, choćby dzięki temu że znajdują czas nie tylko na zarabianie i wydawanie, ale i na wiele innych spraw ważnych w życiu.
Kiedy ma się dużo czasu, można go strawić na lęki.
Nasz podstawowy lęk, z którego pączkują wszystkie inne lęki, bierze się z tego, że nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, kim w istocie jesteśmy, jaka jest nasza prawdziwa, najbardziej podstawowa tożsamość. To lęk uzurpatora, który trzyma się fałszywej wizji samego siebie. Utożsamiamy się z tym, co się nazywa „ja”, „ego”, z tymi wszystkimi myślami, które nam chodzą po głowie, ze wszystkimi wspomnieniami, projekcjami w przyszłość, z tym wszystkim, co nam się przydarzyło w tym życiu. To nas w ogromnym stopniu ogranicza.
Jak się od tego oderwać?
Nie o to chodzi, by się odrywać, tylko żeby się z tym nie utożsamiać.
Na czym polega różnica?
Jeżeli się nie utożsamiamy, to możemy nasze wiecznie głodne ego wziąć w nawias, zrelatywizować, zachować zdrowy dystans, na przykład gdy mówimy: „Ja już nie jestem tą samą osobą co kiedyś”, zapytać: „Kto to mówi? Kto to wie? Kim jest ten tajemniczy świadek, który potrafi dostrzec i nazwać tę zmianę?”. Czyżbyśmy byli czymś/kimś trwałym i niezmiennym, patrzącym jakby z dystansu, wręcz z perspektywy wieczności na mnie i na moje życie? Jeśli uznamy to za prawdopodobne, przestaniemy się utożsamiać z naszym, skądinąd przydatnym, lecz niepewnym siebie i kapryśnym ego. Lepiej będzie się nam żyło, a innym lepiej się będzie żyło z nami.