Waszczykowski: Moskwa i Pekin nie będą umierać za Teheran
Iran nie ma sojuszników. Na tym polega problem, że Iran jest krajem osamotnionym, niemającym przyjaciół. Tworzy w związku z tym sojusze nie tyle z państwami, co z organizacjami takimi, jak Hezbollah czy Hamas - mówi Witold Waszczykowski, były ambasador RP w Teheranie, były minister spraw zagranicznych
Pana zdaniem, zabicie przez Amerykanów gen. Kasema Sulejmaniego, to był rozsądny krok?
To dylemat, przed którym stają wszystkie demokracje, które chcą żyć według prawa międzynarodowego i przestrzegać praw człowieka - jak to robić, jeśli po drugiej stronie są ludzie, czy ugrupowania, dla których prawo międzynarodowe, czy prawa człowieka nic nie znaczą. To dylemat, który demokracje muszą rozstrzygać - Amerykanie nie mają z tym problemu. Uważają, że ich wartości, ich bezpieczeństwo są najistotniejsze, najważniejsze. Stąd też załatwiają takie sprawy tak, jak to było w przypadku Sulejmaniego.
Wierzy pan, bo sugerują to niektóre media, że Donald Trump decyzję o ataku podjął bardzo emocjonalnie, nie konsultując jej ze swoimi doradcami?
Nie chcę na ten temat spekulować. Nie wiem, jak długi czy krótki był czas podejmowanie decyzji przez prezydenta Trumpa. Tego się pewnie nigdy nie dowiemy.
Nie uważa pan, że tak ważną decyzje amerykański prezydent powinien jednak skonsultować z przywódcami innych mocarstw?
Jak już mówiłem - to dylemat wszystkich państw demokratycznych. Są jednak informacje, iż sekretarz Pompeo rozmawiał telefonicznie z kilkoma stolicami.
No tak, ale takie konsultacje powinny się chyba jednak odbyć, prezydent Trump, zabijając gen. Sulejmaniego, naraził nie tylko Amerykanów, ale i obywateli innych państw.
Dylemat, o których pani mówi, to dylemat „pięknoduchów”, którzy nie rozumieją problemów międzynarodowych, nie rozumieją kwestii bezpieczeństwa swoich własnych krajów. Są państwa, które w takiej sytuacji trwałyby latami - nie podejmowały decyzji, narażały swoje bezpieczeństwo. W przypadku Stanów Zjednoczonych te sprawy są rozstrzygane stosunkowo szybko. Proszę sobie przypomnieć, jak Amerykanie rozprawili się z Osamą Bin Ladenem, czy Saddamem Husajnem. Oni mają model rozwiązywania problemów bezpieczeństwa własnego kraju, według którego postępują od lat. Amerykanie pamiętają atak na ambasadę w Teheranie w 1980 roku, czy na konsulat w Benghazi w 2012. Musieli więc zareagować na kolejny atak na ambasadę w Bagdadzie.
Teheran zapowiedział odwet - już odstępuje od porozumienia nuklearnego, zapowiada współpracę z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej i europejskimi partnerami. Jak jeszcze ten irański odwet może wyglądać?
Teheran oczywiście musi odpowiedzieć na ten atak, tak jak mówią mułłowie - muszą zachować twarz, ale też ci sami mułłowie trzeźwo dopowiadają - muszą zachować głowę. Na pewno dojdzie do jakiegoś odwetu, już te działania odwetowe właściwie się zaczęły, bo słyszymy o jakichś atakach hakerskich na strony instytucji amerykańskich, na pewno dojdzie do wzmożenia działań ruchów szyickich w Iraku i ataków na wojska amerykańskie w Iraku lub w Afganistanie itd. Natomiast, nie przesadzałbym - nie chcę powiedzieć, że sprawa rozejdzie się po kościach, przeciwnie - uważam, że Iran będzie próbował jakoś odpowiedzieć Amerykanom, ale Irańczycy są dość pragmatycznie myślącymi ludźmi. Mają świadomość, że nakręcenie spirali konfliktu będzie działało przeciwko nim, bo Amerykanie mają nieskończone możliwości ugodzenia w ich interesy. Irańczycy nie mają takich możliwości, nie mogą frontalnie zaatakować Stanów Zjednoczonych. Mają wreszcie świadomość, że rozpętanie spirali odwetu może się zakończyć dla nich fatalnie, bo może doprowadzić do przemian politycznych w samym Iranie. Mułłowie mogliby w wyniku otwartej konfrontacji stracić władzę.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień