Wawrzyniec Konarski: Elżbietę II kochano za stabilność w poglądach
Myślę, że jakkolwiek Karol będzie miał problemy z udźwignięciem charyzmy matki, to z drugiej strony nikt, kto jest poważnym komentatorem spraw brytyjskich nie uzna, że to jest koniec epoki, w sensie dosłownym – że jest to początek tendencji ku republice. Taka idea w Wielkiej Brytanii wydaje się bardzo odległa – mówi prof. Wawrzyniec Konarski, politolog.
Jaka była pierwsza myśl, kiedy usłyszał Pan, że królowa brytyjska nie żyje?
Zwykle w tego rodzaju sytuacjach pojawia się we mnie pewnego rodzaju nostalgia za czasami, w których dana osoba z czymś mi się kojarzy. Mam więc w pamięci konkretne skojarzenie z królową Elżbietą, A mianowicie pamiętam rok 1977, kiedy w odwiedziny do moich rodziców przyjechała bliska koleżanka mojej mamy, z którą mama w czasie wojny była w jednym z domów dziecka w Rosji. Ta pani mieszkała z rodziną w Wielkiej Brytanii. To od tamtego momentu, jeszcze jako kilkunastoletni chłopak zacząłem interesować się koroną brytyjską, samą Elżbietą II, porównywać ją z Elżbietą I i obserwować, jak ją widzą jej formalni poddani. Takie było moje pierwsze, osobiste skojarzenie, na kanwie rozmów z osobami, które przyjechały do Polski w czasie srebrnego jubileuszu Elżbiety II, pochodziły z tamtego kraju i estymą darzyły królową.
Można powiedzieć, że niejako królowa angielska wyznaczyła Panu ścieżkę zainteresowania.
Wyznaczyła trochę na zasadzie à rebours, jak się można domyśleć, dlatego, że królowa brytyjska była symbolem państwa brytyjskiego, a wcześniej angielskiego, które było dominującym czy uciskającym Irlandczyków i Irlandię. Ale, jak się ktoś zajmuje jakąś tematyką, to zawsze bada ją, minimum, z perspektywy podwójnej, czyli z perspektywy napastnika, jak i ofiary. W związku z tym było to dla mnie niezwykłe interesujące doświadczenie, kiedy mogłem odnieść się w swoich dojrzewających już wtedy zainteresowaniach Irlandią, z tym, jaką rolę odgrywali monarchowie brytyjscy, wcześniej angielscy, jeśli chodzi o ten wielowiekowy konflikt.
Ostatnio Brytyjczycy nie ukrywali swojej niechęci do rodziny królewskiej, ale jeśli chodzi o samą Elżbietę, to ona cieszyła się wielkim szacunkiem. Za co ją kochali?
Myślę, że kochali ją za stabilność w poglądach. Elżbieta II była osobą nie ulegającą emocjom, które mogły być postrzegane jako nadmiernie emocjonalne. Ktoś może powiedzieć, że taka jest rola monarchy, żeby był w pewnym sensie arbitrem. Ale każdy monarcha czy monarchini to ludzie, którzy mają swoje cechy osobowościowe, swój temperament. Skądinąd wiadomo na przykład, że królowa duńska Małgorzata, która również nie miesza się do polityki, jest nałogową palaczką. Z tego co wiem, wielokrotnie musiała uciekać na tyły różnych spotkań oficjalnych, żeby zapalić papierosa. Uzależnienie od nałogu oczywiście czyniło ją osobą bardziej ludzką, ale generalnie Małgorzata słynie ze swojego temperamentu. Elżbieta II była zaś osobą, która, jeśli miała jakiś temperament, to go bardzo inteligentnie i mądrze ukrywała. Nie angażowała się w takie czy inne perturbacje dotyczące jej własnej rodziny, zarówno wtedy, gdy zginęła księżna Diana, ale i wtedy, kiedy pojawiły się różne spekulacje wokół tego, jakie będzie miała relacje z Camillą Parker Bowles. Można powiedzieć, że królowa angielska nie dawała asumptu do tego, żeby spekulować wokół tych kwestii. Najczęściej albo milczała, albo w sposób bardzo oszczędny do tych kwestii się odnosiła. To na pewno przysporzyło jej szacunku; kolokwialnie mówiąc, Elżbieta nie miała w sobie nic z kobiety, która ulegałaby chęci rozsiewania takich czy innych, kontrowersyjnych opinii. Nikt nie mógłby ją nazwać osobą, która byłaby skłonna do plotek. Zachowywała dystans i dzięki temu miała klasę.
Ten dystans, wręcz chłód bardzo często podnoszono, jeśli chodziło o jej relacje i stosunek do najbliższych. Mówiono, że była niesprawiedliwa dla księżnej Diany, ale też Karola, swojego syna, a teraz – dla wnuka Harrego i jego żony Meghan.
Mam problem, żeby to skomentować, dlatego, że nie byłem specjalnym fanem Elżbiety w momencie gdy, przez długi czas, spekulowano, czy będzie abdykować, co zrobi z Karolem, który się starzeje. Wiadomo było, że ma on ewidentnie widoczne frustracje, bo choć nominalnie starał się je ukrywać, to w istocie nie był w stanie temu zapobiec. Bądźmy szczerzy, Karol niezwykle długo czekał na ten swój moment; jest już mocno starszym panem. Zostaje królem w wieku, kiedy część władców abdykuje, a nie przejmuje tron. Byłbym nieuczciwy, gdybym tego nie powiedział, ale był taki czas, myślę, że lekko licząc ponad trzydzieści lat temu, kiedy uważałem, że kłopoty między Karolem a Dianą wynikają też zapewne z niespełnionych ambicji Karola i również tego, co prawdopodobnie było kontrastem do temperamentu Diany, bo ona miała temperament, udzielała się w wielu różnych sprawach, była osobą, która chciała zaistnieć i w pewnym sensie stała się celebrytką swoich czasów, co na pewno Elżbiecie się nie podobało. Wówczas, te trzydzieści lat temu na tej podstawie sformułowałem wniosek, co mogą potwierdzić moi studenci, który nie do końca przedstawiał Elżbietę w dobrym świetle. Powiedziałem mianowicie, że jako starsza pani, która widzi takie czy inne problemy tożsamościowe swojego syna po prostu powinna abdykować i dać mu szansę, żeby został królem. A samej, w otoczeniu osób, które ją darzą szacunkiem, dożywać czasu emerytury.
Dlaczego tego nie zrobiła, jak Pan myśli?
Pamiętajmy, że mówimy o okresie lat 90, kiedy na obszarze Wysp Brytyjskich działy się pewne istotne kwestie. Skończył się okres thatcheryzmu, czyli mocnego konserwatyzmu, który później zaowocował, szczerze mówiąc słabą pozycją premiera, jaką zademonstrował John Major. Nie poradził sobie ze spuścizną po Margaret Thatcher. Potem pojawił się nadambitny Tony Blair, który znakomicie czuł się w nowej epoce i bardzo mocno przygotowywał się do funkcji premiera. Ale jeśli mówimy o okresie 1995-2000, to pamiętajmy, że był to newralgiczny moment dla fundamentalnego konfliktu w Irlandii Północnej. Dopiero w 1998 roku udało się ostatecznie dojść do porozumienia i je zawrzeć – stąd mamy ten słynny Wielki Piątek – i przypieczętować zakończenie tej gorącej fazy konfliktu. Można powiedzieć, że nad tym wszystkim osobą, która trzymała swoisty parasol ochronny nad temperaturą dyskusji, była królowa Elżbieta II.
Czy teraz Wielka Brytania, ale też Australia, Kanada i wiele innych państw, które uznawały ją za głowę państwa przyjmą bez szemrania zwierzchność króla Karola? W wielu państwach rodziły się pytania w rodzaju „po co w ogóle nam rodzina królewska, po co nam monarchia”?
Po kolei. Po pierwsze pamiętajmy, jak odchodzi osobowość wybitna, a Elżbieta na pewno była taką władczynią, z perspektywy nawet dziejów brytyjskich, to każda osoba, która przyjdzie po niej, będzie miała przed sobą poważne wyzwania. To jest podobnie jak w uprawianiu bieżącej polityki, gdzie każdy silny lider na tyle mocno wyznacza pewne standardy i pokazuje swoją kontrolę nad strukturą, na czele której stoi, że jego następca czy następczyni musi mieć z powodów naturalnych poważny problem. W związku z tym Karol zostając królem Karolem III, jak już się o nim mówi, będzie miał ten kłopot. On na pewno będzie się starał, jak sądzę, bo jednak długo na to wszystko czekał, ale myślę, że nie będzie wybierał drogi, która miałaby polegać na tym, że ma w jakimś stopniu przyćmić swoją matkę, bo to jest z góry skazane na porażkę. Przypuszczam, że jako człowiek doświadczony, starszy pan, po prostu postara się w sposób bezbolesny przejąć rytualne kompetencje głowy państwa brytyjskiego bez szukania luk czy pokazywania, że ma inne, być może bardziej aktywne emploi polityczne, bo to nie będzie miało żadnego sensu. Karolowi będzie bardzo trudno dźwignąć schedę i oczywiście cały czas będzie porównywany ze swoją ważną matką.
Jest tu też kwestia Camilli, o której Pan już wspomniał. Ona nie budziła pozytywnych emocji u Brytyjczyków.
Budziła różne emocje. Znam Brytyjczyków, którzy jej szczerze nie znosili, ale i takich, którzy ją lubili i uważali, że jednak była zawsze – i tego nie można zanegować – blisko Karola w różnych trudnych chwilach. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Camilla z biegiem lat uzyskała jednak przyzwoita reputację w oczach Brytyjczyków, jako osoba, która po pierwsze nie jest inwazyjna, która nie wykonuje czegoś za Karola, jeśli nie jest o to proszona i raczej jest u jego boku, a nie kimś, kto stara się pokazać, że Karol jest pantoflarzem. To na pewno pozwoliło jej zyskać spory szacunek i te proporcje, które były dla niej niekorzystne, teraz są z całą pewnością korzystne. Na pewno, jeśli trzymamy się charyzmy Elżbiety II, która wcześniej nie wypowiadała się na temat związku Karola z Camillą, to fakt, że wyraziła swoje oczekiwania, jeśli chodzi o Camillę i o to, jaką rolę będzie ona mogła odgrywać u boku Karola w świetle pozytywnym dla samej Camilli, był jednak bardzo ważny. Skoro mówi o tym osoba, która generalnie jest akceptowana przez Brytyjczyków, to jest dla wielu osób wiążące. Na pewno więc w dużym stopniu Camilla Parker Bowles zawdzięcza samej królowej to, że takie czy inne, kiedyś bardzo często występujące negatywne opinie na jej temat, zostały osłabione. Nie ma dla mnie żadnej wątpliwości, że Camilla zawdzięcza to królowej. Ale wrócę też do wątku, który pani poruszyła, bo nie chciałbym, by został pominięty, czyli – jaki będzie stosunek do Karola i w ogóle do monarchii tych państw, które nominalnie uznawały władcę brytyjskiego za swoją głowę.
O, właśnie!
Myślę, że stosunkowo trudno będzie Karolowi utrzymać podobny nimb popularności, jaki miała jego matka na obszarze Australii, bo w Australii istnieje dość silny ruch republikański. Cyfr w tej chwili nie pamiętam, ale kilkanaście lat temu, na podstawie różnych badań, wskazywano, że ten ruch jest znaczący i część opinii publiczna w granicach 35-40 procent może popierać ideę republiki. Ale to jest jedyny ruch republikański, tak silny, w państwie, które było kiedyś kolonią brytyjską. W zasadzie nie nie ma specjalnie ostrej dyskusji na ten temat w Kanadzie, czy Nowej Zelandii, można więc powiedzieć, że w tych państwach rola Karola podważona nie będzie, choć jest to moja spekulacja. Jeśli mogłaby być podważona, to w Australii, w mniejszym stopniu w tych dwóch pozostałych państwach.
A jeśli chodzi o samą Brytanię?
Elżbieta długo stała na czele tego państwa jako panująca monarchini i była z Brytyjczykami w wielu trudnych momentach, i w okresie zimnej wojny, i w okresie kłopotów w Irlandii Północnej, którego to konfliktu – co ważne – nie podgrzewała. Pamiętam czas, kiedy w sierpniu 1979 roku w Irlandii zginął bardzo bliski jej kuzyn, lord Mountbatten; Elżbieta była całkowicie przybita, ale nie pamiętam, aby z jej ust padły słowa, które wyrażałyby jakąś nienawiść. Ona częstokroć okazywała troskę na temat tego, że oto jej poddani uwikłani są w dramatyczne, krwawe konflikty. A przecież monarchia brytyjska jako forma państwa była obiektem oczywistych ataków ze strony irlandzkiego republikanizmu, a już zwłaszcza ze strony samej Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Królowa była tutaj w mniejszym stopniu traktowana jako potencjalny cel. Taką osobą, jak wiemy, w sensie dosłownym stała się Margaret Thatcher, która cudem uniknęła śmierci podczas zamachu w Brighton w 1984 roku. Królowej się nie łączy z jakąś próbą zaawansowanego zamachu na jej życie, chociaż tego rodzaju spekulacje z oczywistych powodów były. Niemniej, właśnie dlatego, że zachowywała umiar, była kompletnie kontrastową osobowością wobec choćby Margaret Thatcher, która ewidentnie była politykiem szalenie mocno kontrowersyjnym i prowokującym w swoim zachowaniu, w wypowiedziach. Pamiętam że czas, gdy została premierem, wyzwalał wśród wielu brytyjskich komentatorów pytanie, jak też obie panie ułożą sobie relacje. Jedna jest głową państwa, ale nie rządzi, druga natomiast bardzo mocno chce rządzić, więc zastanawiano się, czy to nie będzie owocowało jakimś konfliktem. Jak wiemy, nie było żadnego otwartego konfliktu. Tym bardziej, że w myśl słynnej zasady brytyjskiej król nie może czynić źle i król nie może działać sam, Elżbieta II wyrażała obie te istotne reguły brytyjskiego prawa zwyczajowego. Można przypuszczać, że na pewno nie łączyła je przyjaźń, tylko akceptacja dla sprawowanych przez nie urzędów. Krótko mówiąc, darzyły się oficjalnym szacunkiem, ale to też jest jeden z elementów tej specyfiki, jaka występuje w Wielkiej Brytanii. Jeśli chodzi o relacje na polu polityki, czy szerzej, w życiu publicznym, to emocje są ukrywane, a już na pewno ze strony panującego dworu.
Elżbieta II zdążyła jeszcze przed śmiercią poznać nową premier Liz Truss i powierzyć jej misję stworzenia rządu, co też uznawane jest za symbol. W ogóle bardzo często jeśli się mówi o królowej angielskiej, to przewija się to słowo – symbol.
Naturalnie, to dowód na występowanie bardzo dużej atencji ze strony osób publicznych w Wielkiej Brytanii wobec zwyczajów, które są przyjęte jako obowiązujące w polityce. To wszystko ma wielką rangę symboliczną, a symbolika w systemie brytyjskim naprawdę jest bardzo istotna. To, że Liz Truss otrzymała formalną akceptację ze strony królowej jest bardzo symbolicznym domknięciem pewnej ciekawej epoki – oto odchodzi wybitna osobowość, która jest kobietą i daje carte blanche innej kobiecie, która od tej pory ma szansę budować swoją pozycję jako osoba sprawująca najwyższy urząd wykonawczy w sensie praktycznym.
O angielskiej królowej mówiono często, że jest pryncypialna, chłodna, ale chyba nie można powiedzieć, że była nudna? Może trzymała się kartki w wystąpieniach i nie mogła pewnych rzeczy powiedzieć, ale niejako puszczała oko do społeczeństwa choćby wyborem kolorów ubioru.
Przede wszystkim miała bardzo dobry gust; była też na tym tle ciekawym kontrastem wobec na przykład swego męża Filipa, który, jako osoba wojskowa, lubił nosić mundury. Trzeba przyznać, że Elżbieta II nosiła się z klasą, zawsze była doskonale ubrana, ale nie był to ostentacyjny przepych. Była dyskretna. W ten sposób pokazywała, że tak jak jest na dystans wobec bieżących sporów politycznych, tak stara się też nie eksponować swojej obecności w sensie wizualnym aż tak mocno.
Mówiąc o tym, że nie była nudna, mam tu na myśli wizerunek Elżbiety II, jaki wykreowała popkultura, bo tu królowa angielska też odegrała wielką rolę.
Odegrała. Warto przypomnieć, że miała wpływ formalny na to, jak się odbiera na przykład eksplozję brytyjskiego rocka. Celowo o tym mówię, bo przecież paru znanych muzyków zostało przez nią „uszlachconych”. To też oznaczało, że ona nie jest osobą obojętną na sukcesy Beatlesów, Rolling Stones czy samego Roda Stewarta. Krótko mówiąc królowa pokazywała, że jest osobą z krwi i kości, reaguje na to, co się dzieje w świecie show biznesu, nie zamyka się w szklanej kuli i nie udaje że tego nie ma, tylko pokazuje, że artyści, które tworzą dobry wizerunek, jeśli chodzi o twórczość, o kreowanie w Wielkiej Brytanii, są przez nią doceniani. Jak najbardziej miała swój wpływ na to, co nazywamy kulturą masową, także w aspekcie muzycznym.
Bardzo dbała o to, aby z pałacu nie wypływały żadne sekrety; to, co wiemy o rodzinie królewskiej w dużej mierze ukształtował serial „The Crown”. Jej śmierć to zmieni?
Na pewno wypłyną niektóre rzeczy, na przykład kolejne fakty dotyczące jej relacji z synem Karolem. Być może pojawią się spekulacje, wokół tego, dlaczego nie chciała abdykować, kiedy było takie oczekiwanie te dwadzieścia kilka lat temu. Być może pojawią się pytania o to, co mogło zdecydować o ewolucji jej relacji na plus z Camillą Parker Bowles, bo jej relacje z Dianą były jednak na minus. To wszystko są sprawy, które zostaną w jakimś stopniu podjęte przez dziennikarzy. Jednakowoż myślę, że niezbyt szybko. Teraz jest okres żałoby. Zapewne czeka nas swoiście wystawny pogrzeb; jestem przekonany, że będzie on bardzo ważnym wydarzeniem, wobec tego o tych sprawach nie będzie się teraz mówić. Ale, z uwagi na to, że bardzo silną pozycję w brytyjskim systemie medialnym ma prasa tabloidowa, na pewno wywodzący się z niej dziennikarze nie będą chcieli zrezygnować z podnoszenia takich tematów, które będą sprzyjały liczbie sprzedanych egzemplarzy. Jak powiedziałem, teraz jest czas żałoby, wspominania, wskazywania na to, że pobiła wszystkie możliwe rekordy, jeśli chodzi o okres panowania i w tej chwili nikt z koronowanych nie ma szans, żeby pobić jej rekord. Co też uczyni ją, w pewnym sensie, osobą nieśmiertelną z perspektywy oglądu publicznego. Była królową, monarchinią konstytucyjną, w związku z tym jej realne wpływanie na sferę władzy było znikome, natomiast, co ważne, tego typu usytuowanie monarchy oznacza, że jest traktowana jako swoisty wentyl bezpieczeństwa dla państwa. Czyli – jeśli ona trwa, nie nadużywa swojej pozycji, kieruje się czy to prawem pisanym, stanowionym czy prawem zwyczajowym, to postępując, jak postępowała Elżbieta, bez ostentacji, zyskuje rzeczywiście aprobatę społeczną. Myślę, że jakkolwiek Karol będzie miał problemy z udźwignięciem charyzmy matki, to z drugiej strony nikt, kto jest poważnym komentatorem spraw brytyjskich nie uzna, że to jest koniec epoki, w sensie dosłownym – że jest to początek tendencji ku republice. Taka idea w Wielkiej Brytanii wydaje się bardzo odległa.