Ważne jest umieć łapać chwile szczęścia
O tym jak przekuwać porażki w sukces, wychodzić z kryzysów, nie spadać na dno - rozmawiamy z Ewą Woydyłło, doktor psychologii, terapeutą uzależnień, autorką wielu książek.
Podobno często mówi Pani swoim pacjentkom: A co pani taka strapiona, załamana, przecież wciąż pani żyje?
To prawda, tak mawiam, bo przecież najważniejsze jest to, że się żyje. Z innymi problemami można sobie lepiej, gorzej poradzić. Na nasze emocje, na to, co zrobimy, największy wpływ mamy my sami. Jest wybór: albo siedzieć z założonymi rękami i płakać, albo zawalczyć o sobie, o swoje życie, uratować siebie. Radzę ludziom, pomyślcie, co możecie zrobić, by za tydzień, dwa, było wam choć trochę lepiej.
Dzisiaj wszyscy narzekają na kryzysy w życiu, miłości, polityce, państwie. Pani słowo „kryzys” też nie najlepiej się kojarzy?
Ależ ja codziennie przeżywam małe kryzysy i nieustannie się z nich podnoszę. Poważniejszych też miałam w życiu sporo. Ale nie budzi on mojego lęku. Kryzys to po prostu załamanie, zatrzymanie. Kiedy coś nie poszło tak, jak myśleliśmy. Jest po to, żeby znów zebrać siły, rozejrzeć się. To zagrożenie dla nas , ale można je pokonać.
Jak dużo pacjentów przychodzi po pomoc w kryzysie?
Najwięcej. Mimo że psychoterapia jest coraz bardziej znana, to ludzie wciąż traktują ją jako ostatni ratunek w sytuacji krańcowej. Na pewno byłoby lepiej, gdyby ktoś chciał sobie pomóc na samym początku problemów, ale ludzie często łudzą się, że coś samo minie, zamiatają problemy pod dywan, udają, że ich nie ma. A one właśnie prowadzą do kryzysu.
Przychodzimy po pomoc, gdy już nie możemy wstać z łóżka?
Tak zwykle bywa. Miałam pacjentkę kompletnie wyczerpaną postępowaniem syna. Nie mógł utrzymać pracy, ciągle robił długi, nie zamierzał wyprowadzać się z domu ani usamodzielniać. A ma już 37 lat. Ta kobieta mogła przyjść po radę, jak z nim postępować, kilkanaście lat wcześniej. Albo o pomoc prosi mężczyzna, który utrzymuje związki z dwiema kobietami już 15 lat. Nie ma siły tego ciągnąć, myśli o odebraniu sobie życia.
Wynika z tego, że wiele kryzysów narasta latami?
Tak, powoli zmierzamy do przepaści, dochodzimy do ściany, tracimy zdrowie, pracę, pieniądze, mieszkanie, siły i bliskich. A gdybyśmy zwrócili się po radę wcześniej, wówczas łatwiej byłoby je zażegnać. Choć, oczywiście, zdarzają się kryzysy wynikające z gwałtownej traumy, śmierci, choroby.
Po tak długim okresie funkcjonowania w stresie wysiada nam organizm?
Oczywiście, bo cały system fizjologiczno-psychologiczny człowieka zostaje zużyty. Nazywamy to często wypaleniem i nadajemy temu zawodowy kontekst. Ale wypalenie nie musi być z powodu pracy, tylko na przykład z powodu wypełniania roli życiowej. To może być również skutek znoszonych latami krzywd. Taka osoba zbiera i zbiera te negatywne uczucia jak do worka. Wrzuca tam upokorzenie, przykrość, poczucie winy i wstydu. Worek robi się w końcu ciężki i już nie dajemy rady dalej iść.
I co wtedy zrobić?
Koniecznie zwrócić się po pomoc do terapeuty, rodziny, przyjaciółki. Każdy ma choć jedną osobę, przed którą może się otworzyć. Niczego nie ukrywajmy. Drudzy pomogą wymyślić nam inną strategię postępowania. Z kryzysu można wyjść i odzyskać utracone szczęście. Bo kryzys jest też szansą, wymusza zmianę.
Jak przygotowywać do tak trudnych czasów dzieci?
W bezpiecznych warunkach dziecko powinno doświadczać frustracji i rozczarowania. Jeśli będziemy chronić, spełniać oczekiwania dzieci, ich zachcianki, to dziecko nie nauczy się odporności. A kryzys wywołuje frustrację naturalnie, bo ja tego nie chcę, co się dzieje, to mnie przeraża, boli. Jeżeli chcemy dziecko przygotować do życia, musimy pozwalać mu się smucić, nie usuwać pyłku spod nóg.