We wsi smród i muchy
- W nocy dzieci się duszą, nie możemy oddychać, okna otworzyć - narzekają od kilku lat mieszkańcy Myszęcina w gminie Szczaniec. Powód: tuczarnia świń.
Mieszkańcy Myszęcina skarżą się na bóle głowy. Dodają, że potracili kontakty towarzyskie, nikt nie chce tu przyjeżdżać, bo we wsi śmierdzi i są roje much. Jako jednoznaczną przyczynę wskazują tuczarnię trzody chlewnej. Doszukują się nieprawidłowości w kontrolach i nie odpuszczają. - Uporczywy smród i fetor daje nam pełne podstawy by twierdzić, iż działalność ta rażąco narusza przepisy, normy i ustawy jakimi powinni się kierować właściciele - napisali do wójta, z prośbą o przeprowadzenie szczegółowej kontroli tuczarni.
Producenci trzody - Joanna Stawarz i Ryszard Gilka, uważają zarzuty za nieprawdziwe. - Słuchając mieszkańców, starałem się dostosować. Chodzi tu o likwidację chlewni, a nie o współpracę - powtarza R. Gilka.
Nikt nikomu nie zabrania produkować, nigdy nic takiego nie wyszło z naszych ust
Pod wnioskiem do wójta zebrano sto podpisów. Na czele grupy stoi radny gminy - Tadeusz Najdek, ukarany rok temu przez sąd za publiczne wypowiedzi na temat hodowców trzody. W poniedziałek sala świetlicy wiejskiej była wypełniona po brzegi. Wójt zorganizował zebranie, na które zaprosił przedstawicieli nadzoru budowlanego, weterynarii, Sanepidu i ochrony środowiska. - Jest to bardzo przykra sprawa. Nikt nikomu nie zabrania produkować, nigdy nic takiego nie wyszło z naszych ust. Pan Gilka ma prawo produkować, ale musi zachować bezpieczeństwo. My nie powinniśmy się kłócić, ale gospodarstwo powinno być nadzorowane - tonuje atmosferę radny gminy Jan Kowalski.
Co na to zaproszeni specjaliści? Z rozczarowaniem sala przyjęła wypowiedź Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. - Zapach nie jest w dziedzinie zainteresowań weterynarii. Jest to teren rolniczy. Odpowiadamy za dobrostan zwierząt, wykonujemy pomiary i mieszczą się w normie - poinformował Powiatowy Lekarz Weterynarii Grzegorz Janicki. Okazało się, że powodów do nadzorowania gospodarstwa nie ma Powiatowy Inspektor Sanitarny.
Zapach nie jest w dziedzinie zainteresowań weterynarii
Zaskoczeniem dla wszystkich zebranych była deklaracja Mirosława Ganeckiego, nowego szefa Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. - Ja się utożsamiam z waszym problemem. Nikt nie może tu zgasić światła, ani mieszkańcy nie mogą wyjechać, ani producent zaprzestać hodowli. Jak najprościej rozwiązać ten problem? Każdy powinien zrobić krok do tyłu - uważa M. Ganecki. - Mamy do czynienia z bardzo intensywną produkcją, aż 1,5 tysiąca sztuk świń. Trzeba przeanalizować obsadę tej chlewni. Wywóz gnojowicy musi się odbywać regularnie, nie w soboty i niedziele (tutaj gromkie brawa z sali - red.). Dodał, że jego instytucja ma narzędzia, by wszystko dokładnie zbadać, potrzebuje na to czasu, około 2 miesięcy.
Zebrani ustalili powołanie zespołu, który za 3 tygodnie ma przeanalizować wstępne ustalenia WIOŚ. Wolę współpracy zadeklarował R. Gilka. Dodał, że powstaje dokumentacja na budowę szamb, zakupił beczkę do wywozu gnojowicy. Padła też deklaracja, że gnojowica nie będzie wywożona w soboty i niedziele, a od jakiegoś czasu produkcja tuczników została przeniesiona do chlewni oddalonych od zabudowań. - Kompromis to coś, co chciałem osiągnąć swoimi działaniami - posumował wójt Krzysztof Neryng.
Autor: Renata Zdanowicz