Wesołe Miasteczko chciano nazwać Wirówką [WIDEO]
„Pająk, który wykonuje równocześnie cztery rodzaje ruchów, wirująca wieża z samolotami, prawdziwe samochody spalinowe, loty kosmiczne, czyli rakieta pędząca z szybkością 100 km na godzinę. Tego wszystkiego nie da się opisać!” donosi śląska prasa w dzień otwarcia chorzowskiego lunaparku. Dziennikarzy zaproszono wcześniej na generalną próbę. „Byliśmy, jeździliśmy, kierowaliśmy, kręciliśmy się i do dzisiaj kręci nam się w głowie!” - pisze „Trybuna Robotnicza.”
To naprawdę coś wyjątkowego. Podobnego parku rozrywki nie mają sąsiednie państwa, chorzowski porównuje się wtedy tylko do ogrodów Tivoli w centrum Kopenhagi. Kiedy w XIX wieku król Chrystian VIII dawał ziemię na miejsce publicznej zabawy, pełne karuzel, kawiarni i kolejek górskich, mruknął pod nosem: "Gdy ludzie bawią się dobrze, nie myślą o polityce." Ta zasada nie jest obca również śląskiej władzy, gdy zgadza się na budowę wesołego miasteczka w Chorzowie.
Kształt lunaparku wyłania się 60 lat temu. Powstają wtedy konkretne "Założenia perspektywiczne projektu budowy wesołego miasteczka". Jest 1955 rok, województwo wciąż nazywa się stalinogrodzkie. Wtajemniczeni wiedzą, że park rozrywki to kolejne dziecko Jerzego Ziętka, szarej eminencji regionu, który wtedy jest ledwie zastępcą przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, ma przerwę w posłowaniu i w zaszczytach.
Tego czasu nie marnuje. W 1950 roku zapada dzięki niemu decyzja o budowie jednego z największych parków miejskich w Europie. Zieleniec rodzi się na łysych, pozbawionych drzew nieużytkach, biedaszybach, hałdach, bagnach na pograniczu Chorzowa, Katowic i Siemianowic. Ale obejmuje też dawną Dolinę Szwajcarską, miejsce spacerów dla zamożnych mieszczan.
„Dziennik Zachodni” jest przy narodzinach idei parku. W sprawozdaniu z posiedzenia Rady Narodowej piszemy:”Referent płk Ziętek na wstępie zobrazował warunki, w jakich przed wojną robotnik mógł spędzać swe wypoczynkowe chwile, wskazując na zamknięte dla nich parki magnackie, wysokie opłaty wstępu do Doliny Szwajcarskiej etc. Następnie przeszedł do zobrazowania dzisiejszej troski o dobro człowieka pracy, szczegółowo omówił zadania tego gigantycznego w swoim rozmachu projektu, zmierzającego zarówno do zwiększenia sił fizycznych robotnika i jego zdrowia, jak i spotęgowania radości życia.”
W pierwszych projektach parku nie ma jeszcze mowy o lunaparku. Są ujęte takie atrakcje jak biblioteki, kursy dokształcające, poradnie, pijalnie wód, basen, skocznia narciarska. Ale ambicje rosną. W 1955 roku na najwyższym wzniesieniu parku wyrasta Planetarium. Skoro taki niezwykły projekt udało się zbudować, może być podobnie z wesołym miasteczkiem.
Wybucha społeczny entuzjazm. Na konkurs nazwy dla tego miejsca, jak mówi ówczesny dyrektor parku Julian Koba, nadesłano 17 tys. propozycji. Jakoś żadna nie wpada w ucho komisji. Wirówka Parkowa? Czar Młodych? Jak z etykiety taniego wina. Pozostaje wesołe miasteczko, tyle ze pisane dużą literą.
W dniu otwarcia lunaparku w 1959 roku prasa delikatnie przepytuje dyrektora. Prawda jest taka, że wielkie otwarcie jest mocno spóźnione. Przypada na wrzesień, gdy sezon już się kończy, a miało być latem. Julian Koba mówi: ”Roboty było mnóstwo. Najwięcej czasu zajęło uzbrojenie terenu. Trzeba było solidnie się przygotować, bo chodzi o bezpieczeństwo ludzi. Wszystkie nasze urządzenia są produkcji polskiej, nie wydaliśmy ani złotówki na dewizy. Na 30 hektarach mamy 31 urządzeń, a będzie 50.”
Dyrektor zapowiada, że wkrótce pojawi się pływająca kawiarnia, napowietrzna kolejka, zabytkowy pociąg, ześlizg łodzi do wody i zaczarowany zamek z tysiącem niespodzianek. W planach jest także wioska murzyńska z czarownikiem przy płonącym ognisku.O niektórych tych atrakcjach więcej się nie słyszało.
Ale już to, co jest, ściąga tłumy. Wesołe Miasteczko oblegają autobusy z wycieczkami z całego kraju i z zagranicy. Najwięcej zagranicznych gości przyjeżdża z NRD, Czechosłowacji i Węgier. Kilka lat później prasa donosi, że codziennie do lunaparku przyjeżdża sto wycieczek. W dniu otwarcia bawi się tam 15 tys. gości. Ale rekord pada siedem lat później, w 1966 roku. Wtedy Wesołe Miasteczko gości jednego dnia 80 tys. osób.
Lata 60. są sukcesem. Działają wtedy 63 urządzenia, a w niedzielę przychodzi nawet 45 tys. gości. Każdy znajduje coś dla siebie. Jest strefa dla małych i starszych dzieci. Jest strefa matrymonialna, czyli pływająca kawiarnia Arizona z dancingiem, gdzie poznaje się wiele par. Czemu nazywa się Arizona, kto to wie. Pływa do lat 80. Furorę robi karuzela filiżanki. Filiżanek jest 25, a w każdej mieści się pięć osób.
W sezonie 1970 roku Wesołe Miasteczko odwiedza aż 2 mln gości. Nic dziwnego; pojawił się pałac strachów, ściana emocji, tor dla kucyków, ześlizg do wody. W 1973 roku gazety piszą, że lunapark odwiedziło już 15 mln osób, czyli pół Polski.
W 1985 roku stanął diabelski młyn. I zaczyna się powolny, lecz stały upadek lunaparku. Nie ma na niego ani pomysłu, ani pieniędzy. Gazety stale o nim piszą, dają jednak zgodny tytuł „Smutne miasteczko.” W 1989 roku pod takim właśnie tytułem autor narzeka: ”Po przekroczeniu efektownej bramy oczom dzieci ukazuje się obraz nieodstający od tego, który oglądają z okna swoich mieszkań. Brud, niegrzeczna obsługa, stare byle jakie urządzenia”.
Kolejne lata nie są lepsze. Skandalem kończy się spółka z holenderską firmą, która miała przynieść zyski i nowoczesność. Ale legenda Wesołego Miasteczka jest tak silna, że wciąż trwa. I pomaga mu przetrwać najgorsze czasy. Mieli rację dziennikarze, gdy w dniu jego otwarcia pisali: ”Do Wesołego Miasteczka będziemy powracać, bo to temat fantastyczny.”