Widziałam bardziej drastyczne sceny niż te, które wykorzystano w filmie
Rozmowa z Aleksandrą Konieczną, odtwórczynią roli Zofii Beksińskiej w filmie „Ostatnia rodzina”.
W „Ostatniej rodzinie” zagrała pani żonę Zdzisława Beksińskiego - malarza, który wywołuje różne emocje. Jedni uwielbiają jego dzieła, inni nie mogą na nie patrzeć. A jak to ocenia filmowa Zofia?
Cenię go, ale nie chciałabym być za długo w jego otoczeniu. Z jednej strony ta twórczość mi się podoba, ale z drugiej - niepokoi. Natomiast nie jestem znawcą malarstwa, więc nie chcę wyrażać jakiś jednoznacznych opinii.
Beksiński wiele osób przeraża. Twierdzą, że po prostu boją się patrzeć na jego obrazy.
A on sam uważał, że w tym, co robi, jest dość pogodny. Chyba jednak trudno się z tym zgodzić.
Czy rola Zofii Beksińskiej wymagała od Pani jakichś szczególnych przygotowań? Pięknie w tym filmie Pani „zaciąga”. To wypowiadane przez Zofię „Zdzisek” stało się już niemal kultowe.
Beksiński zostawił dużo materiału archiwalnego, bo - jak wiadomo - nieustannie nagrywał życie rodzinne. Akcent pani Zofii był tam wyraźnie słyszalny. Wystarczyło to jedynie powielić. Musiałam też do niej trochę się upodobnić pod względem fizycznym. Podjęliśmy nawet pewne ortodontyczne próby ze szczęką, ale nie bardzo to wyszło, bo pojawiły się kłopoty z mówieniem. W sumie jakichś szczególnych przygotowań nie było, choć trwały one rok. Jeśli chodzi o aktorów odtwarzających główne role w „Ostatniej rodzinie”, czyli Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika oraz mnie, to okazałam się najmniej pracowita. Miałam wrażenie, że postaci Zdzisława i Tomasza są tak intensywne, że dla mnie brakuje już miejsca. Ale to było dokładnie tak, jak w tej rodzinie. Zatem specjalnie się nie wysilałam.
Kwestia, jak było naprawdę w tej rodzinie, wzbudziła po premierze filmu wiele kontrowersji. Dotyczy to szczególnie dziennikarza radiowego i tłumacza Tomasza Beksińskiego. Jedni twierdzą, że jego postać w filmie jest nieprawdziwa i nigdy nie wyrzuciłby telewizora przez okno. Ale są też opinie, iż to tylko wierzchołek góry lodowej.
Ci, którzy na temat Tomka najczęściej się wypowiadają, to jego koledzy-dziennikarze. Znali go więc z zachowań w pracy. Wszyscy gramy jednak w życiu różne role. Inaczej zachowujemy się w pracy, na której nam zależy, inaczej - w domu. Nie jesteśmy cały czas tacy sami. Ja mogę mówić o tym, co widziałam na materiałach archiwalnych. Tomasz Beksiński w domu był naprawdę nieznośny. Widziałam znacznie bardziej drastyczne sceny niż te, które zostały wykorzystane w „Ostatniej rodzinie”. Gdyby to pokazać obrońcom Tomka, pewnie zmieniliby zdanie.
Wspomniała Pani, że na planie specjalnie się nie wysilała. Tymczasem otrzymała Pani nagrodę za główną rolę kobiecą na Festiwalu Filmowym w Gdyni i nominację w tej samej kategorii do Orłów 2017. O tę ostatnią rywalizuje Pani z suwalczanką - Michaliną Łabacz.
O, nie wiedziałam, że pochodzi ona z tych stron. Ale w „Wołyniu” bardzo mi się podobała. Dostała rolę, na którą część aktorek czeka nawet kilkadziesiąt lat i może się nie doczekać. Niektórzy twierdzą, że takiej drugiej szansy już nie dostanie. Nie dlatego, że źle zagrała, ale ze względu na to, iż takich ról po prostu za wiele nie ma.
Ale Pani taką otrzymała. Kariera choćby Mariana Dziędziela pokazuje, że aktor nigdy nie może traci nadziei. Myśli pani, że rola Zofii Beksińskiej okaże się przełomem?
Bardzo bym chciała. Problem polega tylko na tym, że brakuje dobrych scenariuszy dla ról kobiecych. Albo przynajmniej do mnie one nie trafiają.
Do tej pory była Pani najbardziej znana z ról serialowych, zwłaszcza z produkcji „Na Wspólnej”. Czy gra w telenoweli to jeszcze aktorstwo, czy też - jak niektórzy twierdzą - zwykła chałtura dla pieniędzy?
O wszystkim decyduje sam rytm tej pracy. Tempo jest naprawdę bardzo duże. Biorąc pod uwagę liczbę scen, jakie musimy nakręcić w ciągu jednego dnia, to po prostu rodzaj fabryki. W dodatku, pojawiają się też różni reżyserzy z różnymi wymaganiami i koncepcjami. Grę w serialu traktuję jako ważną możliwość zarobkowania. Jednocześnie szanuję tę pracę i staram się robić to najlepiej, jak potrafię, pamiętając oczywiście o wymienionych wcześniej zastrzeżeniach.