Wieczorami nie opuszczano domów, niemal każdy mógł mieć wtedy broń
Jesienią 1946 r. Opole wciąż przypominało Dziki Zachód. Mnożyły się rozboje, a po ulicach krążyły liczne grupy szabrowników. Jednocześnie miasto próbowało wrócić do życia. Odgruzowano ulice, naprawiano domy, w mieszkaniach trzymano kozy i kaczki.
Dla dawnego Oppeln zakończenie II wojny światowej nie przyniosło spokoju. W mieście nadal stacjonowały liczne wojska sowieckie, a polska władza była zbyt słaba, aby zaprowadzić porządek. Dawne niemieckie miasto przyciągało nie tylko nowych mieszkańców, szukających miejsca do osiedlenia się, ale również bandy szabrowników. Z centralnej i południowej Polski na tzw. Ziemie Odzyskane wciąż przyjeżdżali ludzie, którzy chcieli wywieźć wszystko to, co pozostawili Niemcy.
Szaber był tak masowy, że we wrześniu „Nowiny Opolskie” - wówczas jedyna gazeta w mieście - informowały o ustawieniu na ważniejszych szosach, a także na dworcu w Opolu specjalnych punktów kontrolnych. Plon ich pracy był ponoć niezwykle obfity. W samochodach i na furmankach znajdowano szafy, meble sypialne, radioodbiorniki, aparaty fotograficzne, różnego rodzaju maszyny, a także ogromne ilości ubrań. Tymczasem kradzież czegokolwiek z opuszczonych mieszkań czy domów była zabroniona.
Ci, którzy rzeczy z Opola nie wywozili, próbowali nimi handlować. W ciągu dnia stragany czy koce, na których rozkładano rzeczy na sprzedaż, można było spotkać głównie na placu Armii Czerwonej (obecnie plac Mikołaja Kopernika) i niemal każdym większym placu w mieście.
Walutą nie była złotówka, ale swojski bimber, za którego litr można było kupić np. dobry poniemiecki rower. Ze zjawiskiem dzikich targowisk próbowały walczyć władze miasta, które tego typu handel określały „tandetą”.
Znacznie większym problemem było jednak bezpieczeństwo na ulicach. Opolanie bali się wychodzić po zmroku na ulice, tym bardziej że milicjanci też nie wykazywali wówczas chęci zapuszczania się na zrujnowane ulice.
Jesienią 1946 roku miasto wciąż przypominało Dziki Zachód, na którym rządził ten, kto był odważny i miał broń w ręku. Mnożyły się rozboje, a jak informowały władze w sprawozdaniu wysłanym wówczas do Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach - najgorsza sytuacja była w dzielnicach Półwieś, Szczepanowice i Zakrzów.
W tej ostatniej doszło 10 lutego do mordu, który odbił się szerokim echem w mieście. W niedzielę o godzinie 10 pod domem Pawła Kałuży zjawiło się kilku uzbrojonych mężczyzn, którzy mówiąc po rosyjsku, wezwali go do otwarcia drzwi. Kałuża nie otworzył, a napastnicy zaczęli strzelać przez okno. Kiedy opolanin próbował uciec i wezwać pomoc, został natychmiast zastrzelony. Gdy zaalarmowani milicjanci przyjechali po jakimś czasie na miejsce, zastali splądrowany dom, a także zwłoki żony i córki Kałuży.
Warto pamiętać, że w 1946 roku broni przeciwko komunistycznej władzy używali nie tylko żołnierze polskiego podziemia. W podopolskich lasach ukrywały się zwykłe bandy, rosyjscy dezerterzy czy niemieccy żołnierze z rozbitych jednostek, którzy usiłowali uciec na Zachód.
We wrześniu „Nowiny Opolskie” pisały o likwidacji bandy złożonej z 15 osób i używającej sowieckich mundurów. Dziś trudno dociec, czy byli to faktycznie bandyci, czy też może jednak oddział antykomunistycznego podziemia.
Poczucie braku bezpieczeństwa wzmagały egipskie ciemności na ulicach miasta. Na blisko 1,2 tysiąca lamp elektrycznych i gazowych działających przed wejściem Rosjan, w 1946 r. funkcjonowało około 80. Wprawdzie ówczesne władze ratusza starały się o uruchomienie kolejnych lamp, ale brakowało na to pieniędzy, podobnie jak na remonty zdewastowanych ulic i chodników, które z trudem odgruzowywano. Doszło jednak do odbudowy pierwszych domów.
W kronice miasta zapisano, że życie wróciło m.in. do trzech domów na ul. Bończyka (nr 1, 3 i 5), gdzie zorganizowano internat dla liceum pedagogicznego, a ponownie udało się również zasiedlić domy na ul. Biasa 14, Grunwaldzkiej 42, Kossaka 77, Ozimskiej 23a oraz na ul. Ściegiennego 9.
W ratuszu, który akurat podczas działań wojennych niespecjalnie ucierpiał, leżały już wnioski o przydział 600 mieszkań. I teoretycznie takie mieszkania można by było znaleźć, ale wówczas w Opolu zajmowały je... zwierzęta gospodarskie. Ówcześni urzędnicy miejscy wyliczyli, że na strychach, w piwnicach, a nawet w mieszkaniach na pierwszych piętrach kamienic mieszkają „tak zacni obywatele” jak: 172 krowy, 24 konie, 152 kozy, a także spora liczba świń, kaczek i kur. Ich właściciele chcieli się w ten sposób zabezpieczyć przed kradzieżą niezwykle cennych zwierząt.
Oznaką powrotu do normalności były pierwsze wybory komunalne, które zorganizowano w marcu. W skład 39-osobowej Miejskiej Rady Narodowej weszli nie tylko członkowie Polskiej Partii Robotniczej czy Polskiej Partii Socjalistycznej (nie było jeszcze PZPR), ale również radni reprezentujący Powszechną Spółdzielnię Spożywców, Stronnictwo Demokratyczne czy Związek Powstańców Śląskich.
Ratuszem zarządzał prezydent miasta, dr Maksymilian Tkocz, a jego zastępcą był Wilhelm Szafarczyk i tamtej wiosny musiało być dla nich jasne, w którym kierunku zmierza komunistyczna Polska.
W kwietniu uchwalono ustawę o nacjonalizacji wszystkich banków, a w czerwcu wprowadzono przepisy, na mocy których za szczególnie niebezpieczne przestępstwa uznano „przynależność do tajnych organizacji i rozpowszechnianie fałszywych informacji”. Jakby tego było mało, w lipcu wprowadzono cenzurę prewencyjną i powołano Urząd Kontroli Prasy.
We wrześniu Opole żyło jednak głównie śląskimi dożynkami, na które z całej Polski zjechały tłumy. Na tyle duże, że przygotowano specjalne jadłodajnie, wydano też przewodnik dla gości. Obecne były również najwyższe władze państwowe, m.in. Bolesław Bierut i Władysław Gomułka, i wciąż pozory normalności. Stąd m.in. msza święta i kończąca ją słynna, patriotyczna pieśń „Boże coś Polskę”.
- Wróciliśmy na dawne ziemie słowiańskie i nie damy sobie ich odebrać! - grzmiał Władysław Gomułka, wówczas kierujący Ministerstwem Ziem Odzyskanych.
Jak wynika z prowadzonej wówczas ewidencji, w październiku w Opolu przebywało już blisko 40 tysięcy osób. Jak podaje autor Kroniki Miejskiej, ponad 9 tysięcy osób stanowili dawni mieszkańcy, blisko 19 tys. opolan było repatriantami ze Wschodu, a ponad 12 tys. osób określano jako osadników, którzy przyjechali z południowej lub zachodniej Polski.
Pod koniec 1946 roku w spisie mieszkańców wykazywano też, że w Opolu pozostało zaledwie kilkudziesięciu Niemców. W mieście funkcjonowała wówczas Komisja Weryfikacyjna, która dla części dawnych mieszkańców była przekleństwem, ale dla innych wybawieniem, gdyż pozytywna weryfikacja, umożliwiła im pozostanie w polskim Opolu.
Oczekiwania były jednak takie, aby jak najwięcej Niemców z miasta wyjechało. Nieprzypadkowo 3 lutego Polska Partia Socjalistyczna zorganizowała wiec pod hasłem „Ani jednego Niemca na terenie Opola”, na wiecu przemawiał m.in. Arka Bożek.
W 1946 roku - jak zanotowano w miejskiej kronice - do władz miasta wpływało sporo skarg, że pozytywnie zweryfikowani wciąż mówią wyłącznie po niemiecku, a repolonizacja nie postępuje, gdyż brakuje książek, gazet, a nawet zebrań, na których można by uświadomić dawnych mieszkańców, że „Opole będzie już wyłącznie polskie”. Jedną z największych akcji wysiedleńczych - informował ówczesne „Nowiny Opolskie” - przeprowadzono 11 i 12 sierpnia. Ponad 2,5 tysiąca Niemców, którzy po zakończeniu wojny zdecydowali się na powrót do miasta, wywieziono najpierw do Głubczyc, a stamtąd do Niemiec, a dokładnie do brytyjskiej strefy okupacyjnej.
W grudniu poinformowano, że oficjalną akcję wysiedleń zakończono. Ostatnie pociągi z dworca Opole Wschodnie odprawił osobiście nowy prezydent Wilhelm Szafarczyk (jego poprzednika Maksymiliana Tkocza - należącego do Stronnictwa Demokratycznego - odwołano), a podlegli mu urzędnicy zanotowali w dokumentach, że ta akcja odbyła się bez incydentów, a wysiedleni odjechali w 35 krytych wagonach.
Usuwano również ślady dawnej przynależności państwowej. Znikały szyldy sklepowe, tabliczki z nazwami ulic oraz część pomników. Miasto nabierało „lwowskiego” charakteru, gdyż ze Lwowa i okolicznych miejscowości przyjechała spora grupa nowych mieszkańców.
Dlatego działała m.in. kawiarnia „Lwowska”, piwiarnia „Szczepko i Tońko”, cukiernia „Lwowianka”, a także kiosk „Ta joj”. Na tym nie koniec, bo na stadionie przy ulicy Oleskiej rywalizowali piłkarze pod szyldem Lwowianka oraz Odra, przyjeżdżała też drużyna Kresowia Kluczbork. W mieście działało już wiele szkół, np. Państwowe Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli, a na film opolanie mogli wybrać się do kina przy ulicy Ozimskiej (dawne kino Odra). Muzeum Miejskie (obecne Muzeum Śląska Opolskiego) otwarto 6 września i jak wyliczono, do końca 1946 r. odwiedziło je 3410 osób.
Latem mieszkańcy mogli korzystać z plaży Syrena w obecnym parku Nadodrzańskim, z którego wówczas i dziś dobrze widać most kolejowy na trasie Opole - Wrocław. W lipcu opolanie cieszyli się z uroczystości otwarcia przeprawy, którą jako pierwszą odbudowano po tym, gdy w styczniu 1945 r. wysadzili ją wycofujący się Niemcy. Na pozostałe przeprawy na Odrze, także zniszczone przez niemieckie wojska, trzeba było jeszcze poczekać.
W 1946 roku wznowiło produkcję wiele zakładów przemysłowych. Wśród nich była nieistniejąca już cementownia Piast (zostały po niej zabudowania przy ulicy Wapiennej oraz kamionka Piast), a także fabryka maszyn w Opolu- Szczepanowicach (dawna Ofama przy ul. Niemodlińskiej). Uruchomiono także produkcję mydła (fabryka Piast) oraz Państwową Wytwórnię Wód Gazowanych i Rozlewnię piwa przy ulicy Mariańskiej. Browar Opolski - jaki pisano w ogłoszeniach - sprzedawał piwa Tyskie i Niemo-dlińskie: jasne, ciemne, beczkowe i butelkowe, a ponadto oranżadę, lemoniadę i wodę sodową. Specjalnością zakładu była lemoniada owocowa, produkowana na czystym cukrze. Browar dostarczał towary - jeśli ktoś sobie tego życzył - za pomocą furmanek. Być może z tej oferty skorzystali organizatorzy uroczystego poświęcenia sztandaru cechowego szewców oraz cholewkarzy, jaki zorganizowano wówczas w Opolu.
Mimo biedy i niskich pensji opolanie udzielali się w zbiórkach na rzecz odbudowy stolicy kraju. Podczas zbiórki ulicznej zorganizowanej 22 października zebrano ponad 35 tysięcy złotych. Darczyńcom dziękował w „Nowinach Opolskich” Miejski Komitet Obudowy. Do stolicy wywieziono z Opola tysiące cegieł, które pomogły w odtworzeniu przedwojennej zabudowy.