Dolina Dolnej Wisły to fascynująca kraina, ale trudna do ujarzmienia. By tam mieszkać, trzeba mieć duże pieniądze albo... nie mieć wyboru. Ci z dużymi pieniędzmi, gdy już podporządkują sobie przyrodę, żyją jak w bajce. Ale tę bajkę mogą też sobie spieprzyć. Jak w, nomen omen. Złej Wsi.
Zwabiła mnie tu alarmująca wieść: pewien bogacz zamknął drogę, przy której ma rezydencję, pozbawiając resztę mieszkańców wsi dojazdu do gospodarstw. Z moim przewodnikiem umówiłem się w Trzęsaczu. Razem już serpentynami zjeżdżamy ze skarpy. W pewnej chwili z głównej drogi trzeba ostro skręcić w lewo. Przejeżdżamy kilkaset metrów świeżą nitką asfaltu. Dalej nie da rady. Drogę zamyka wysoka brama, zamknięta na kłódkę.
Podzielona droga w Złej Wsi:
Zamiast chałup...
Odbijamy w błotnistą drożynę. Jedziemy najpierw w stronę wiślanego wału, potem łąką. Po drugiej stronie łąki, przy rozlewisku starorzecza, czeka na nas grupka ludzi. Spodziewałem się spotkać zabiedzonych rolników. Moi gospodarze prowadzą mnie jednak nie do chałupy, tylko do dwóch pięknych i rozległych posiadłości, leżących po sąsiedzku - z basenem, kortem tenisowym, winniczką na stoku.
Pan Zbyszek, najstarszy z oczekujących mnie ludzi, wręcza mi dwie strony maszynopisu, zatytułowane: „Opowieść zza bram Krainy Dolnej Wisły”. Nie jest to jednak próba literacka, tylko memoriału, bez adresata, podpisanego: „Mieszkańcy Złej Wsi w gminie Dobrcz”. Ten sam memoriał znajdę później na stronie fejsbukowej o równie literackiej nazwie: „Uwięzieni w Dolinie Dolnej Wisły”.
Droga do nieba
Gdy spotykam się z mieszkańcami Złej Wsi, temat ich „uwięzienia” zdążył już obiec całą Polskę. Dzień wcześniej materiał na ten temat ukazał się w Polsacie News.
Następnego dnia, gdy spotkam się z panem Jackiem, sprawcą niedoli goszczących mnie dziś ludzi, usłyszę: - Czy to nie manipulacja podpisywać pismo „mieszkańcy Złej Wsi”, gdy naprawdę chodzi o interes kilkorga osób z jednej rodziny i kilkorga innych osób, w części też rodzinnie powiązanych?
Trzy dni później, gdy rozmawiam z Andrzejem Berdychem, wójtem gminy Dobrcz, usłyszę z kolei: - Z tego zrobiła się już sprawa polityczna…
Wróćmy do spotkania na łące. Wśród witających mnie, oprócz pana Zbyszka, bydgoskiego przedsiębiorcy, jest jego żona, syn (oboje też w biznesie) i synowa. Posiadłość po jednej stronie drogi należy do głowy rodu i jego żony. Po drugiej mieszkają syn, synowa i ich dwoje dzieci. Jest z nami też pani Grażyna, jedyna autochtonka w tym gronie. I jest wreszcie pani Ewa, była wojewoda, działaczka PSL, a prywatnie matka pana Marcina, zamożnego rolnika. Ten na spółkę z kuzynem ma tu pięć hektarów ziemi, na której wiosną dojrzewają truskawki, później kukurydza. Pani Ewa sprawia wrażenie nieformalnego doradcy pozostałych.
Droga pomiędzy posiadłościami pana Marcina i jego syna skręca w stronę wiślanej skarpy - zrazu łagodnie, potem niemal pionowo. Wkraczamy na odcinek z urwiskiem po jednej stronie. - 370 metrów długości, różnica poziomów 43 metry, maksymalnie 17-20 proc. spadku - z pamięci recytuje pan Zbyszek.
Stromizna to odcinek drogi gminnej nr 113, formalnie drogi dojazdowej do wszystkich nieruchomości, które należą do goszczących mnie ludzi, praktycznie porzuconej przez Boga i ludzi wiele lat temu. Widać jednak, że ktoś tu działał ciężkim sprzętem, i to niedawno. Z początku podjazdu zniknęły krzewy i drzewa - w tym spore dęby, klony i jesiony. Skarpa co jakiś czas się osuwa -w tym miejscu ostatnio ponoć w latach 1978 i 1982. Krzewy i drzewa zapobiegały osuwiskom. Kto je wyciął? Krzewy - ludzie wójta, poszukując wśród chaszczy słupków granicznych drogi. Kto wyciął drzewa? Mieszkańcy Złej Wsi mówią, że nie wiedzą.
Droga zaginiona
Pan Jacek wita mnie z butelką mleka w ręce. Na butelce… smoczek. Prowadzi mnie do zagrody z alpakami. Wśród nich jest maleństwo. - Przyszło na świat 1 czerwca - opowiada. - Kilka dni później pod bramę przyszła pikieta. Narobili hałasu. Matka maleństwa się wystraszyła i przestała karmić. Teraz ja to muszę robić…
Pan Jacek i jego alpaki:
Zastanawiam się, czy to nie pokazówka dla dziennikarza. Może trochę. Ale pan Jacek musi naprawdę kochać zwierzęta. W jego prywatnym zoo żyje teraz około setki czworonogów z całego świata, głównie kozy, osły, alpaki i daniele - w tym bardzo rzadkie gatunki. Zwierzęta mają sporo miejsca, są zadbane i odkarmione. To do tego zoo nawiążą demonstranci, którzy 7 czerwca pikietowali bramę w więziennych strojach, z transparentami „Nie róbcie z nas zwierzyńca” i „Zwróćcie nam godność”.
Godność i pieniądze
Godność jest ważna w tym sporze, kto wie, czy nie ważniejsze niż pieniądze. Pan Jacek kupił nieruchomość przed dziesięcioma laty, na licytacji komorniczej, i przeprowadził się tu z Fordonu. Posiadłość z domem w stylu dworu w Soplicowie urządzał wcześniej prezes firmy Oktan, skazany za przekręty. Niedokończoną inwestycję oszacowano wtedy na 1,4 mln zł i pisano, że potrzeba drugie tyle, by ją ukończyć. Pan Jacek to zrobił. Ma 50 lat. Imał się wielu interesów, wspinał po wysokich górach. Dziś, jak przyznaje, żyje z wynajmu nieruchomości, m.in. na terenach po Zachemie. Zoo to bardziej jego hobby, na terapię z alpakami zaprasza dzieci z zespołem Downa.
Hałas straszył zwierzęta
Dlaczego dwoma bramami zamknął drogę, płaską i utwardzoną? Powodów podaje kilka. Rolnicy ciężkimi maszynami niszczyli asfalt, który sam położył. Hałas straszył zwierzęta. Przy otwartej drodze nie mógł przepędzać zwierzyńca na pastwisko po drugiej stronie drogi.
Żadna ze stron w sporze nie kwestionuje, że droga przebiega przez prywatny grunt pana Jacka i w ewidencji dróg publicznych nie figuruje. Powstała za czasów, gdy gospodarował tu prezes Oktanu. Pan Jacek twierdzi więc, że nie złamał prawa. Mało tego, nie zachował się jak egoista, bo zaoferował wszystkim zainteresowanym klucze do bram. Służby (policja, straż pożarna, pogotowie ratunkowe, wywóz śmieci) otrzymały klucze za darmo. Pozostałym zaproponował umowę. Korzystanie z przejazdu wycenił na 200 zł miesięcznie. Wyznaczył też 300-złotową karę za złamanie trzystronicowej umowy.
Dla sąsiadów są to warunki nie do przyjęcia. - Mamy biegać z kluczem prawie kilometr, gdy przyjadą goście, listonosz czy kurier? - kontruje pan Zbyszek.
- Pan Zbyszek jest właścicielem firmy produkującej bramy. Niech się dorzuci do siłowników i oprogramowania, które pozwoli otwierać bramy na pilota. Co to dla niego? - rekontruje pan Jacek.
Właściciel zoo twierdzi, że stał się ofiarą hejtu w internecie, w tym na oficjalnej fejsbukowej stronie gminy. Na dowód pokazuje mi posty, w którym nazywany jest „stręczycielem”. Chyba jednak czuje, że zamknięcie bram przed sąsiadami stawia go w nie najlepszym świetle, bo w maju postanowił sam zapłacić firmie za odrestaurowanie karkołomnego odcinka drogi 113, biegnącego na skarpę. Czy to ta firma wycięła tam drzewa? Pan Jacek zaprzecza, mówiąc że sąsiedzi oprotestowali jego pomysł i drogowcy nie ruszyli z robotą.
Droga, którą chce iść władza
Najbardziej emocjonującym punktem mego pobytu we włościach pana Jacka są poszukiwania drogi gminnej, wytyczonej w latach sześćdziesiątych i zaewidencjonowanej, której część miała przebiegać przez grunty kupione przez niego na licytacji. Droga ta, zdaniem sąsiadów pana Jacka, w odległej przeszłości miała się wić pomiędzy częściowo niezamieszkałymi dziś gospodarstwami i dochodzić do drogi 113. Pan Jacek twierdzi natomiast, że droga ta nigdy nie powstała. Ba, wskazywane przez wójta numery działek nie figurują w księgach wieczystych! W poszukiwaniu śladów drogi brodzimy po podmokłym, spadzistym terenie, w sięgających szyi pokrzywach. Śladów nie odnajdujemy.
Formalnie droga ta jednak istnieje. I tą drogą zamierza pójść wójt Berdych. Już nawet poszedł, składając pozew o wydanie przez pana Jacka działek, przez które biegnie fikcyjna droga. Zajmie się tym sąd. Prokuratura z kolei być może zajmie się nielegalną wycinką drzew na skarpie.
Porządna odbudowa dróg w tej okolicy jest albo nierealna, albo pochłonęłaby fortunę. Wójt zamierza więc także wystąpić do wojewody o przejęcie wyasfaltowanego odcinka pomiędzy bramami na terenie pana Jacka na podstawie procedury ZRiD (zajęcie nieruchomości pod inwestycje publiczną za odszkodowaniem). Ale i to wymaga nakładów. 30 czerwca w programie sesji Rady Gminy Dobrcz znajdzie się projekt uchwały o przekazaniu na ten cel 70-80 tys. złotych. A byłyby to jedynie pieniądze na pokrycie kosztów dokumentacji, w którą trzeba uzbroić pismo do wojewody.
W sporze tym nie ma na razie widoków na kompromis. Może ciągnąć się latami. Ile ostatecznie pochłonie pieniędzy?