Moje problemy w górach wynikały stąd, że zawsze chciałem robić coś nowego. Z K2 nie udało się trzy razy. Dopiero za czwartym razem wszedłem na wierzchołek trasą zdobytą wcześniej przez Japończyków. Trudną, ale nie nową. Niedosyt pozostał. Bo my, Polacy, zawsze mierzyliśmy wysoko - opowiada himalaista Krzysztof Wielicki.
- K2 (8611 m n.p.m.) jest jedynym ośmiotysięcznikiem niezdobytym zimą. Polacy próbowali zrobić to już dwukrotnie, a jedną wyprawę zorganizowali Rosjanie. Żadna z ekip nie przekroczyła wysokości 8000 m. Teraz się uda?
- Mam nadzieję. Zimową eksplorację ośmiotysięczników rozpoczęliśmy wejściem na Everest (8848 m n.p.m.) w 1980 roku i dobrze by było zakończyć ją zdobyciem K2.
- Jakie są szanse?
- W przypadku tej góry przyjmuje się, że pięć procent. I tego się trzymajmy, bo trzeba mieć sporo szczęścia, żeby zimowy atak się udał.
- Co musi wam sprzyjać?
- Pogoda. A jeśli jeszcze ma się dobry zespół, szanse wejścia na K2 zimą rosną.
- Warto próbować?
- Kto nie próbuje sięgać po niezdobyte - nie pisze historii. Gdy ruszaliśmy na Everest, nikt nie sądził, że na najwyższy szczyt Ziemi można się dostać zimą. Okazało się, że tak.
- Wspomina Pan tamto swoje zimowe wejście na Everest?
- Głównie wtedy, gdy się spotykamy z Leszkiem Cichym; Everest nas połączył. W dodatku było to w 1980 roku, ważnym dla Polaków, bo powstawała „Solidarność”. Jechałem na tę wyprawę i nawet nie marzyłem, że pójdę na wierzchołek. Miałem się przyglądać i uczyć. A tymczasem wszedłem na Dach Świata i stamtąd wróciłem.
- K2 jest równie wymagającą górą?
- Znacznie bardziej.
- Dlaczego?
- Przez położenie. Jest wysunięta najbardziej na północ i przez to temperatury są tam wyjątkowo niskie. Zimą nie ma co prawda obfitych opadów śniegu, ale za to na gołych skałach gromadzi się twardy lód. Jednak największym problemem na K2 jest wiatr. Nad Karakorum o tej porze roku przesuwa się lodowaty jet stream; wieje z północnego zachodu od końca grudnia do marca.
- Ponoć na 10 tysiącach metrów osiąga 300 kilometrów na godzinę.
- A na K2 jego prędkość dochodzi do 150 km na godzinę, bo góra stoi na ryglu i nie jest osłonięta innymi wierzchołkami. Wszelkie działania w takiej zawierusze są wykluczone. Trzeba czekać na okno pogodowe. Na dni bezchmurne, w miarę słoneczne, gdy prędkość wiatru w górnych partiach spada do 30 kilometrów. Na ogół zdarzają się dwa, czasem trzy okna pogodowe w sezonie.
- Czy wprowadzone z inicjatywy Artura Hajzera przygotowanie fizyczne i praca z psychologiem są przed planowaną zimową wyprawą realizowane?
- W mniejszym zakresie niż Artur to sobie wymarzył; był fanem i entuzjastą takich przygotowań. Ale uważam, że skoro wszędzie w sporcie ważny jest trening, więc alpiniści też mogą pracować nad formą.
- Nowoczesny sprzęt wspinaczkowy, ubrania, łączność satelitarna mają znaczenie?
- Poprawiają komfort, czasem bezpieczeństwo, ale to, czy czekan będzie zakrzywiony w tę czy w tamtą stronę, nie odegra żadnej roli, jeśli ktoś nie umie się wspinać. Dlatego nie przeceniałbym znaczenia udogodnień, bo o tym, czy atak szczytowy się uda, w głównej mierze decyduje człowiek. Prawdziwą rewolucję we wspinaniu się w górach wysokich wprowadziła łączność satelitarna.
- Dlaczego?
- Poprawiała logistykę. Wspinacze otrzymują precyzyjne prognozy co kilkanaście godzin. Podawana jest nie tylko temperatura, ale też siła wiatru, również przy wierzchołku góry. Jeśli prognozy są złe, nikt nie wyściubia nosa z namiotu. Dawniej codziennie z bazy wyruszał zespół i po prostu sprawdzał pogodę organoleptycznie. Wychodziło się pięćset metrów do góry i jeśli wiał silny wiatr, to się wracało. Na drugi dzień wychodził drugi zespół, potem trzeci. Dlatego w wyprawie uczestniczyło nawet kilkanaście osób.
- A dziś wystarczają trzy, cztery.
- Owszem, bo dzisiaj mały zespół z kilkoma tragarzami wysokościowymi robi to, co dawniej wymagało wysiłku wielu ludzi, którzy mieli w nogach dziesiątki pustych przebiegów, zanim trafiło im się okno pogodowe.
- K2 latem uległo Panu za czwartym razem, zimą był Pan u stóp tej góry dwukrotnie.
- Fakt. W 1987/1988 uczestniczyłem w polsko-kanadyjskiej wyprawie od strony pakistańskiej. Osiągnięto wtedy wysokość 7300 m. W roku 2002/2003 odbyła się Netia K2 Polska Wyprawa Zimowa. Byłem kierownikiem. Dotarliśmy do wysokości 7650 m n.p.m.
- Góra się nie poddała. Dlaczego się nie udało?
- Za pierwszym razem dostaliśmy po paluszkach, bo byliśmy zbyt pewni siebie. Sukces na Evereście został nam w głowach, a góry wysokie wymagają nie tylko perfekcji w działaniu, ale też pokory. Natomiast drugą wyprawę robiliśmy trochę z rozpędu. Rozpoczął jej przygotowanie Andrzej Zawada, ale zmarł przed wyjazdem. Postanowiliśmy kontynuować jego dzieło. Szliśmy od strony chińskiej, bo łatwiej było zorganizować się tam logistycznie niż po stronie pakistańskiej. Mieliśmy bardzo mocny skład, ale sił wystarczyło nam tylko do 7650 metrów. Przekonaliśmy się, że z K2 nie ma żartów, zwłaszcza że nie było przecież łączności satelitarnej, a co za tym idzie żadnej prognozy. Pod koniec wyprawy mogliśmy jeszcze raz ruszyć do szczytu, ale jet stream zszedł do bazy i praktycznie ją zdemolował. Teraz mamy więcej doświadczenia. Myślę, że to plus. A zaprawieni wspinacze, którzy byli zimą w górach, jak Gołąb, Bielecki czy Urubko, dają nadzieję na powodzenie wyprawy.
- Trudnej?
- To nie ulega kwestii. Nie ułatwi sprawy temperatura; na K2 spada tam zimą do minus 45 stopni, co bywa odczuwane nawet jako minus 70. No i wspomniany tu już wiatr; największa poza zimnem przeszkoda. Z tego powodu na górze jest problem nie tylko ze wspinaniem się, ale też z rozłożeniem namiotu. Trzepocze nim, szarpie, więc trzeba go dobrze zamocować, bo zawsze jest obawa, że nie przetrwa tam, gdzie go postawiliśmy.
- A trzeba go mieć. Wewnątrz łatwiej zagotować wodę…
- To też wyzwanie. Najpierw trzeba umiejętnie podgrzać butlę, żeby gaz dostał się do palnika. Dopiero potem następuje długie i żmudne gotowanie. Poza tym przebywanie w namiotach jest monotonne. Trzeba przetrwać niedogodności, a wygrzebanie się ze śpiwora jest prawdziwym wyczynem.
- Pytał Pan siebie kiedyś, trwając w takich warunkach - co ja tu… robię?
- Wiele razy. Ale przecież nikt mnie nie zmuszał. Sam chciałem.
- Skąd takie parcie u wspinaczy na K2? Na ogół ludzie myślą jednak o Evereście.
- Bo jest najwyższy. A zatem, kto tylko może sobie pozwolić na wyjazd w góry najwyższe, chce wejść na Dach Świata. Dlatego na Evereście stanęło dotąd ponad cztery tysiące ludzi, na K2 może trzysta, czyli dużo, dużo mniej. Ci, którzy wspinają się profesjonalnie, śnią o K2, górze monumentalnej, pięknej i wymagającej.
- Jak Pan pamięta tę górę marzenie?
- Spędziłem pod nią w sumie 13-14 miesięcy, zanim się poddała. Moje problemy z K2 wynikały stąd, że zawsze chciałem robić coś nowego. Trzy razy się nie udało. Dopiero za czwartym razem wszedłem na wierzchołek trasą zdobytą wcześniej przez Japończyków. Trudną, ale nie nową. I nie była to zima.
- Pozostał niedosyt?
- Mały chyba tak. Bo myśmy, proszę pani, zawsze mierzyli wysoko. Tego nas uczył „Lider” - Andrzej Zawada: -Wybierajcie nieprzetarte ścieżki - zwykł mawiać. Mieliśmy chyba też potrzebę pisania światowej i narodowej historii wspinania. Teraz młodzi ludzie częściej piszą tę własną. Dlatego znane są nazwiska zdobywców, a nie to, z jakiego kraju pochodzą.
Nam wówczas zależało, żeby było wiadomo, że Polacy wiodą prym, na przykład w zimowym himalaizmie. Czasy były inne, byliśmy społeczeństwem wyalienowanym i mieliśmy wielką potrzebę pokazania, że wiele potrafimy. To było wspinanie z jakimś ładunkiem dobrze rozumianego patriotyzmu za pazuchą.
- Teraz skupiacie się na tym, żeby wejść, czy żeby wejść jakąś nową drogą, w dobrym stylu…
- Chcemy stanąć na szczycie. Styl niech poprawiają następni. To jednak jest K2.
- Ile pieniędzy potrzeba na tę wyprawę?
- Milion złotych to minimum. Bardzo drogie są helikoptery, trzeba mieć rezerwę na wypadek nieprzewidzianych sytuacji, opłacić agentów, którzy pomagają na miejscu dopiąć wszystko na ostatni guzik. Postanowiliśmy tym razem poprawić komfort w bazie. Zimą nie ma wielu możliwości, żeby się zregenerować, dlatego chcemy mieć ciepło - zwłaszcza w messie i kuchni. I dobrze zaopatrzoną spiżarnię.
- Powyżej bazy raczej nie poprawicie sobie komfortu…
- Właśnie. Oczywiście będą w użyciu wkładki rozgrzewające, maski na twarz, okulary. Obowiązywać też będzie zasada, że każdy biorący udział w akcji górskiej musi mieć bez przerwy włączony radiotelefon. Nawet jeśli trzeba będzie wziąć zapasową baterię. Wyciągamy wnioski spod Broad Peaku, gdzie z łączeniem bywało różnie.
- Macie pieniądze na wyjazd?
- Mamy nadzieję mieć. Jest już jeden pewny sponsor. Obiecało nam środki Ministerstwo Sportu, które ma ogłosić konkurs na dofinansowanie imprez lub przedsięwzięć, które są wizerunkowo dobre dla Polski. Chcemy do tego konkursu przystąpić, bo wyprawa na pewno będzie międzynarodowo medialna.
- Powierzono Panu funkcję kierownika wyprawy. Właściwie nadkierownika, bo kierownikiem sportowym ma być Janusz Gołąb.
- Nie ma takiej funkcji jak kierownik sportowy. Natomiast jeśli zostanie wyłoniony zespół szczytowy, to wówczas Janusz Gołąb go poprowadzi. W tym znaczeniu będzie kierownikiem odpowiadającym za strategię ataku.
- Co wiadomo o składzie?
- Są w nim m.in.: Adam Bielecki, Denis Urubko, Rafał Fronia, Paweł Michalski, Mariusz Grudzień, Jarosław Botor, Marek Chmielarski, Artur Małek, Piotr Tomala, Jerzy Natkański.
- Podobno grupa, która będzie desygnowana do ataku szczytowego, pojedzie na aklimatyzację do Chile, a pozostali od razu pod K2 i tam będą przygotowywać drogę na wierzchołek.
- Były takie pomysły, ale ta idea się jak dotąd nie sprawdziła. Rozpatrujemy za to inną ewentualność - jeśli skład będzie większy, to podzielimy zespół: jedna grupa pojedzie wcześniej, a ci, którzy byliby brani pod uwagę do ataków szczytowych - później; żeby zaoszczędzić im sił. To oznacza, że niektórzy członkowie wyprawy z góry będą wiedzieli, iż muszą więcej pracować na początku. Warto przy tym pamiętać, że aby wejść na K2, trzeba najpierw zaporęczować około 2,5 km skał, aż do szczytu Czarnej Piramidy na wysokości 7450 m n.p.m. To praca dla dziesięciu-dwunastu osób.
- Czy wymienieni przez Pana potencjalni uczestnicy wyprawy się znają? Wiedzą, czego mogą od siebie nawzajem wymagać i czego się po sobie spodziewać?
- Większość z osób branych pod uwagę do składu wyprawy na K2 ma na koncie wiele trudnych wypraw, także w góry wysokie. Nie wszyscy się znają osobiście, bo dziś ludzie, którzy jadą na wyprawę, na ogół pochodzą z różnych środowisk. Jeden jest z Krakowa, drugi z Warszawy, trzeci jeszcze skądś. Ale też wielu naszych kandydatów na wyjazd już się ze sobą wspinało.
- Czym jest pamięć wysokościowa?
- Jeśli ktoś wiele razy działał w górach wysokich, to przy każdym następnym tam pobycie będzie mu łatwiej niż komuś, kto nie ma takich doświadczeń. Organizm alpinisty przypomni sobie, jak funkcjonował na dużej wysokości. Gdy tlenu w powietrzu jest mało, ciężko się oddycha i potrzeba więcej hemoglobiny, która go zaabsorbuje. Dlatego organizm tę hemoglobinę produkuje. Może chodzi o zapamiętanie tego mechanizmu? Za pierwszym razem organizm się uczy, a przy następnym przypomina sobie to, czego się kiedyś nauczył.
- Pański organizm jest doskonale wyedukowany, jeśli chodzi o funkcjonowanie na dużych wysokościach. Nie korci Pana, żeby jeszcze raz spróbować wejść?
- Może trochę tak, ale mamy w składzie ludzi dużo młodszych. Trzeba dać im szansę pisania historii. Myśmy już swoją napisali. Nie bez trudu, ale pomału godzę się więc z rolą kierownika.
***
Krzysztof Wielicki (67 lat) jako piąta osoba na świecie zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników w Himalajach i Karakorum. Na trzy z nich (Mount Everest, Kanczendzongę i Lhotse) wszedł zimą, jako pierwszy człowiek na świecie. Na Broad Peak wszedł latem prosto z bazy w czasie zaledwie jednej doby.