Wielkanocne śniadanie w codziennym ubraniu? Nie u nas
Dla osoby wierzącej Wielkanoc to są Himalaje, czas największych uniesień i doznań, odnowy wewnętrznej i zewnętrznej. Ubiór też powinien to wyrażać - mówi Jerzy Turbasa, architekt, prowadzący Artystyczną Pracownię Krawiecką w Krakowie
Dlaczego coraz rzadziej widuje się dobrze ubranych ludzi? I to nie tylko w czasie pandemii.
Wraz z fast foodami przyszła do nas moda na bylejakość. I nasz strój też stał się fast foodem. Tak jak w przypadku „szybkiego jedzenia” nie patrzymy na jego kaloryczność i to, że jest zabójcze dla naszego organizmu, tak samo ubierając się, nie zwracamy uwagi na to, co do czego pasuje. Kierujemy się wygodą. Tak było również przed wybuchem pandemii koronawirusa. Stąd luźne, byle jakie stroje, zupełnie niepasujące do okazji. Kobiety bardziej niż mężczyźni starają się trzymać fason. To wynika prawdopodobnie z tego, że panie, pracując obecnie niemal we wszystkich zawodach, nabrały „pierwiastka” męskiego. Natomiast mężczyźni ten pierwiastek w dużym stopniu oddali.
Co może być przyczyną tej bylejakości?
Kiedyś mieliśmy arbitrów elegancji. Byli nimi np. król Edward VII Windsor czy zmarły w 1977 r. brytyjski dyplomata sir Anthony Eden - niezbyt przychylny Polsce, ale perfekcyjnie ubierający się. Cały świat ich obserwował, podziwiał i naśladował. Dziś arbitrem elegancji jest telewizja. Wystarczy, że w jakimś popularnym programie rozrywkowym pojawi się ktoś w zielonej kamizelce, żółtym krawacie i od razu do sklepów trafiają żółte krawaty. A więc taka elegancja, jaki wzorzec. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że krzykliwy ubiór sprawdza się w show-biznesie. W innych dziedzinach życia - gospodarczego, społecznego, w polityce - liczy się wiarygodność. A człowiek, któremu zależy na tym, by uważano go za wiarygodnego, nosi spokojny, stonowany strój, stosowny do okazji. Francuski powieściopisarz Honoriusz Balzac powiedział, że moda jest zwierciadłem rzeczywistości. Te słowa są ciągle aktualne. Sposób ubierania jest jakby lustrem, które pokazuje całą naszą cywilizację. Dzisiaj jest odbiciem tego, że generalnie nie zwracamy uwagi na to, co nosimy. A jeżeli nawet, to udajemy nowoczesną biedę. Porozrywane, pęknięte w wielu miejscach dżinsy, porozciągane bluzy wyglądające jak pokutne worki. To jest luksusowa wersja Hioba. Wszystko przewróciliśmy z prawej na lewą stronę. W tym miejscu można sobie zadać pytanie - jak to się skończy? Ja jestem dobrej myśli, ponieważ cywilizacja rozwija się sinusoidalnie, czyli mniej więcej od ściany do ściany. Wierzę, że kiedyś odbijemy się więc od ściany bylejakości.
Sądziłam, że do Artystycznej Pracowni Krawieckiej, którą pan kieruje, przychodzą raczej dojrzali klienci. Tymczasem widzę, że nie brakuje tu też młodych ludzi.
To prawda, coraz więcej młodych, pracujących, dobrze zarabiających mężczyzn zamawia u mnie garnitury. To znaczy, że im już nie odpowiada bylejakość wzoru i materiału. To znaczy, że oni nie chcą być jeszcze jedną „pieczątką” w zunifikowanym społeczeństwie. Wolą być jak podpis - każdy chce mieć swój własny styl. To mnie cieszy, bo wskazuje, że krawieckie rzemiosło ma przyszłość. Okazuje się, że gen piękna, gen elegancji, który miało wielu naszych przodków, jest jednak przekazywany dalej i będzie funkcjonował w społeczeństwie przyszłości.
Mam wrażenie, że młodzi ludzie z „genem elegancji” - jak pan to określił - tworzą jednak bardzo wąską grupę. Zdecydowana większość kupuje odzież w „sieciówkach” .
A wzorem dla nich są telewizyjni oraz internetowi celebryci. Ci zaś, w mojej opinii, są arbitrami, ale nie elegancji, tylko takiego, a nie innego stylu życia. Pracują w blasku reflektorów. Stąd krzykliwy, zbyt jaskrawy i często dziwaczny ubiór. Dla młodzieży ten wzorzec jest ponętny, chwytliwy, szczególnie gdy prowokacyjny. Nie zastanawiają się, czy to gustowne, pasujące do danej okazji. Dotyczy to częściej mężczyzn. Gdy przychodzą do mnie narzeczeni, żeby zamówić garnitur dla pana młodego, widzę, że mężczyźnie jest wszystko jedno, jaki on ma być. Narzeczona decyduje za niego. A później to już cały czas żony kupują mężom koszule, krawaty i w ten sposób mężczyzna zatraca swoją indywidualność. Można powiedzieć: „ja się na tym nie znam”. Ale można też zastanowić się przez chwilę - co mi się podoba, jak chciałbym się ubrać, jak chciałbym wyglądać, jaki ma być mój styl. Wszak powiedzenie: „jak cię widzą, tak cię piszą” nie straciło na aktualności. Niestety, nad własnym stylem trzeba popracować. Jakiś czas temu na okładce, czytanej przez elity, brytyjskiej gazety „Financial Times” ukazało się zdjęcie ręcznie dzierganej… dziurki do guzika marynarki. To zdjęcie podpisano: „oto szczyt luksusu”. Myślę, że z czasem także Polacy zrozumieją, iż wyznacznikiem luksusu są nie tylko jacht, rezydencja, limuzyna, ale również dbałość o wygląd zewnętrzny, m.in. szyty na miarę garnitur oraz koszula z dobrej jakościowo tkaniny. Mnie nie dziwi to, że nasi klienci z zagranicy wciąż są bardziej od Polaków wymagający w kwestiach stroju. Oni nie mieli, tak jak my, ponadpółwiecznego epizodu „barw ochronnych”. Oczywiście, po 1989 roku wiele się w tej kwestii u nas zmieniło.
Na zmiany w wyglądzie zewnętrznym Polaków pewien wpływ miało zapewne to, że część, zwłaszcza młodszych wiekiem osób, poważnie traktuje tzw. dress code...
… czyli zbiór zasad dotyczących stroju. Te zasady najpierw określili szefowie rozmaitych korporacji, którzy zaczęli narzucać swoim pracownikom wymagany w danej firmie strój. Uznano bowiem, że wygląd pracownika jest jakby przedłużeniem „elewacji” firmy, jej wizerunku. Zasady te zależne są od regionu świata, państwa, religii czy kultury. Najważniejszą z tych zasad a zarazem podstawą elegancji jest dostosowanie ubioru do okoliczności. Ja, moi znajomi staramy się stosować do tej zasady. Przyznam jednak, że wcale nierzadko głupio się czuję, gdy w ciemnym garniturze siadam w fotelu w filharmonii i widzę, że jestem jedyną tak odświętnie ubraną osobą w moim rzędzie. W tym miejscu przytoczę anegdotę, którą usłyszałem od nieżyjącego już prof. Wiktora Zina, krakowskiego architekta, genialnego popularyzatora wiedzy o historii sztuki polskiej. Otóż w dziecięcej książeczce jest różowy domek, w nim różowe ściany, sprzęty i różowe krasnoludki. W pewnym momencie do różowych drzwi ktoś puka. Gospodarze zapraszają gościa do środka. Wchodzi… fioletowy krasnoludek. Rozgląda się i skonsternowany mówi: „znowu pomyliłem bajkę”. Będąc w filharmonii, w teatrze czy uczestnicząc w jakiejś gali, często zastanawiam się, czy tym fioletowym krasnoludkiem w przybytku sztuki jest dzisiaj człowiek w trampkach, dżinsach i kolorowej koszuli, czy ja, ubrany w garnitur.
Trzeba przyznać, że coraz rzadziej widuje się mężczyzn w garniturach. Nawet w „"rzybytku sztuki"…
To prawda. Kiedyś garnitur był powszechnie używanym męskim strojem. Mężczyźni, którzy chcieli dobrze wyglądać, mieli szyte na miarę garnitury. Nawet dozorca zamiatał ulice w garniturze, a elektryk przychodził do pracy w marynarce. W welwetowym garniturze francuski pisarz Juliusz Verne wysłał jednego ze swoich bohaterów w kosmos. Ubrany w tweedową marynarkę Edmund Hillary zdobywał w 1953 r. szczyt Mount Everestu. Oczywiście zmieniają się materiały, z których szyje się garnitury. Zmienia się krój. Kiedyś to były prawdziwe pancerze. Sama marynarka ważyła kilka kilogramów. Dziś już nikt by tego nie włożył. Zresztą dziś mężczyźni, zwłaszcza młodzi, przychodzą do teatru czy na spotkania rodzinne w spodniach dżinsowych z dziurami. To mnie aż tak nie gorszy. Młodzi ludzie są od tego, żeby się buntować. Już Sokrates narzekał na młodsze pokolenie, że jest krnąbrne i nie słucha starszych. Ja też na studiach chodziłem w wytartych dżinsach i rozciągniętym swetrze. To jest normalne, że w młodości kontestuje się dorosły styl życia. To jakby forma samoobrony. Problem, moim zdaniem, polega na tym, że jeżeli się kończy młodość, to czas, żebyśmy zaczęli dorastać. Natomiast ja obserwuję na ulicy, że mamy jakiś problem z dorosłością. Nadmierny kult młodości powoduje, że za wszelką cenę chcemy przedłużyć ją w nieskończoność.
Niebawem zasiądziemy do wielkanocnego stołu. Zauważyłam, że coraz mniejszą wagę przykłada się do stroju zakładanego przy okazji świąt. Jak jest u pana?
W mojej rodzinie od lat Wielkanoc spędza się w otoczeniu budzącej się do życia przyrody, w drewnianym domu pod Krakowem. Mimo to nikt z nas nie wyobraża sobie, żeby do wielkanocnego stołu zasiąść w codziennym ubraniu. Dla osoby wierzącej Wielkanoc to są Himalaje, czas największych uniesień i doznań, podsumowanie całego dotychczasowego życia i próba jego odnowienia. Zaznaczenie, jak ważna jest to chwila swoim wyglądem, wcale nie oznacza, że mężczyźni mają wiązać pod szyją muszki, a panie występować w wystrzałowych kreacjach. Chodzi raczej o zaznaczenie inności tych dni, bo moment jest niepowszedni. Wielkanocne śniadanie i erupcja radości - niekoniecznie wyłącznie w katolickim domu - powinny się wyrażać nie tylko ogromną ilością jedzenia na stole. A tak się niestety dzieje, że najbardziej cieszy nas bogato zastawiony, inny niż na co dzień, stół. Czyli stół się odnowił, a my nie. Chodzi więc o to, żebyśmy się też tak odnowili jak ten stół. Wewnętrznie i zewnętrznie, bo nasz ubiór, wygląd nie powinien daleko odbiegać od często wyszukanych potraw. A często odbiega.
Wspomniał pan o swojej rodzinie. Z tego, co wiem, szykujecie się do obchodów stulecia urodzin Józefa Turbasy, założyciela Artystycznej Pracowni Krawieckiej. O pana ojcu, zmarłym w 2010 r., do dzisiaj mówi się Pierwszy Krawiec Rzeczypospolitej.
Był nazywany ambasadorem prawdziwej elegancji, który stworzył krawiecką legendę. Ojciec, tak jak Stanisław Lem, urodził się w 1921 r. Mamy właśnie Rok Lema, który swoje garnitury zamawiał u mojego Ojca, ale żywot garnituru, w przeciwieństwie do książek, kończy się wraz z odejściem jego właściciela. Spośród garniturów czy fraków, których tysiące uszyto w naszej pracowni, jest jednak jeden, który stał się muzealnym eksponatem. To frak skrojony przez mojego Ojca dla Andrzeja Wajdy, gdy ten znakomity reżyser został członkiem Akademii Francuskiej. Andrzej Wajda podarował go - tak jak statuetkę Oscara - Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mam takie marzenie, a właściwie nadzieję, że dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie - prof. Andrzej Szczerski, tworząc w dawnym hotelu Cracovia filię poświęconą designowi i modzie, uwzględni fakt, iż w drugiej połowie ubiegłego wieku kawiarnię i sale balowe tego kultowego hotelu odwiedzali ludzie ubrani w garnitury i smokingi „od Turbasy”. Bo jak napisała Wisława Szymborska: „Smoking musi być uszyty na miarę. Najlepiej przez takiego mistrza, jak zamieszkały w Krakowie pan Józef Turbasa”. Dobrze by było, gdyby garnitury, fraki i smokingi skrojone przez Ojca a noszone przez Polaków o znanych nazwiskach, powróciły na manekinach do Cracovii. To byłby najwspanialszy prezent w 100-lecie urodzin mistrza, któremu sam Pierre Cardin zaproponował u siebie stanowisko pierwszego paryskiego krojczego.
Na koniec zapytam, czy Artystycznej Pracowni Krawieckiej udało się przetrwać kryzys związany z pandemią koronawirusa? Podobno najbardziej dotknął on małe firmy…
Renoma pracowni sprawia, że pamiętają o nas klientki i klienci. A zamówienia napływają z Polski i ze świata. Mamy natomiast problem z realizacją tych zamówień. Koronawirus przetrzebił nam załogę. W tym czasie szkolimy więc młode kadry. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Są szczepionki i światełko w tym tunelu.