Wielki pożar w Lubiążu i wielka pomoc dla pogorzelców
Najpierw w Lubiążu był wielki pożar i dramat 21 mieszkańców, uciekających marcową nocą z płomieni, w których spłonął ich dobytek. Jedna osoba nie przeżyła. Potem zaczęła się pomoc i obietnice, które dzisiaj, po ponad trzech miesiącach, wywołały i radość, ale i złe emocje.
Opactwo cysterskie w Lubiążu to skarb kultury. Nie tylko naszej. Przewodnicy wymieniają kilka naj: jeden z największych zabytków tej klasy w Europie i największe opactwo cysterskie na świecie z korzeniami w XII wieku. Arcydzieło śląskiego baroku. Ale wciąż czekające na powrót do świetności. Remont trwający od 30 lat pochłania olbrzymie środki, których ciągle brakuje. 12 marca wieść o płomieniach na terenie opactwa obiegła cały kraj. Niektórzy pożar skojarzyli od razu z klasztorem. Jednak płonął budynek zamieszkiwany kiedyś przez klasztornych rzemieślników. Pożar wybuchł przed trzecią nad ranem. Udało się go opanować przed 9 rano. Jeszcze w następnych dniach strażacy z Lubiąża przyjeżdżali go dogaszać. Zaraz po nieszczęściu zaczęła się akcja pomocy dla pogorzelców.
Siadło ciśnienie i wody zabrakło
- Mam bardzo czujny sen. Jakoś tak po trzeciej w nocy usłyszałam coś jakby śpiew, krzyki. Próbowałam zasnąć, ale po kilku minutach przybiegł do mnie syn i krzyknął, że się pali na pierwszym piętrze. Tam, gdzie mieszkała kobieta, która sprowadziła się tutaj ponad rok temu. Wtedy była sama w domu, a wymagała szczególnej opieki. Zaraz zadzwoniłam do straży i wybiegliśmy przed blok: ja, syn i mąż. Płomienie wydobywały się z jej okien, a ta pani leżała pod budynkiem - opowiada Bożena Skórzewska, która mieszkała w tym miejscu od urodzenia, od końca lat 60. - Mój mąż pobiegł do niej. My zaczęliśmy budzić sąsiadów. Ogień był coraz większy. Gdy już wszyscy staliśmy pod budynkiem, przyjechała karetka pogotowia. Zabrali tę panią do szpitala. Niestety zmarła. Strażacy zaczęli gasić, a tu nagle siadło ciśnienie i wody zabrakło. Do tej pory wierzyłam, że uratują nasz dom, ale pożar był coraz większy. Patrzyłam, jak w jednej części budynku zawala się dach. Następni strażacy brali wodę aż z fosy za budynkiem. Węże gaśnicze ciągnęli przez moje mieszkanie od strony tarasu. Woda, błoto, dym, a ja całe mieszkanie sama remontowałam... - wspomina tragiczną noc pani Bożena.
Niechętnie wraca do tamtych chwil. Pierwsze tygodnie traumy pomogła jej przejść opieka psychologa.
Pani Skórzewska chwali też opiekę społeczną, która pomogła im w pierwszych dniach. Od gminy dostali w sumie 15 tysięcy złotych na zakup przedmiotów i rzeczy najpotrzebniejszych strawionych przez ogień.
Straty w budynku wyceniono na 2,5 mln złotych. Fundacja Lubiąż, która jest właścicielem tego budynku i całego opactwa, nie ma pieniędzy na remont.
Burmistrz: Wybudujemy pogorzelcom nowy dom
Wszyscy pogorzelcy z ulgą i nadzieją wsłuchiwali się w słowa Dariusza Chmury, burmistrza gminy Wołów. Zaraz po pożarze zjawił się na miejscu, a niedługo potem stojąc przed spalonym budynkiem zadeklarował, że gmina znajdzie pieniądze i wybuduje pogorzelcom budynek w stanie deweloperskim. Całą resztę środków, na wykończenie mieszkań muszą znaleźć sami.
Pani Bożena i niektórzy z jej sąsiadów z części pomocy finansowej zakupili najpotrzebniejsze rzeczy, a to, co zostało, przeznaczyli na swoje przyszłe mieszkania.
Pogorzelcy byli wdzięczni, gdy radni gminni i powiatowi z Maciejem Nejmanem na czele ogłosili, że zawiązują Komitet Społeczny na Pomoc Pogorzelcom i otworzą publiczną zbiór-kę na ich potrzeby.
Życzliwych było więcej. Nauczycielka Marta Żygadło ogłosiła zbiórkę na portalu zrzutka.pl na rzecz poszkodowanych i każdego dnia można było obserwować rosnącą kwotę.
- Zaraz po ogłoszeniu pomocy dotarły do mnie plotki, że nic nam się nie należy, bo jesteśmy wszyscy patologią, która podpaliła własny dom, a teraz dostaniemy od burmistrza apartamenty i jeszcze pieniądze, i że każdy by tak chciał. Bardzo mi było przykro. Ktoś, kto nie przeżył takiej sytuacji, nie jest w stanie zrozumieć bólu, jaki człowiek odczuwa - opowiada pani Bożena. - Ból nasz był tym większy, że musiałam umieścić ojca w Domu Opieki Społecznej, bo w mieszkaniu syna, w którym teraz przebywamy, nie było miejsca dla nas wszystkich. Tato tak bardzo nie chce tam być... Gdy go odwiedzam, to ze łzami w oczach pyta, czy już dom budują. Ma 81 lat.
Do zastępczych lokali w powiecie, do znajomych, do bliskich trafiły inne rodziny ze spalonego przyklasztornego budynku. Większość z nich mieszkała w zabytku już od lat 50. Brakowało wtedy mieszkań, a budynek stał pusty. Za zgodą ówczesnych władz zajęli mieszkania i zaczęli je remontować, bo były w ruinie.
Przez kilkadziesiąt lat władza nie przyłożyła ręki do remontu. Dopiero kilkanaście lat temu, gdy z dachu zaczęły spadać dachówki, Fundacja Lubiąż położyła nowy dach, zbudowała kominy. Wszystkie pozostałe prace rodziny wykonywały na własny koszt.
Nie na naszym podwórku
Burmistrz Chmura nie rzucił swojej obietnicy na wiatr. Bardzo szybko zapadła decyzja, że budynek dla pogorzelców stanie przy ul. Ogrodowej. Nawet zaczęto przygotowania. Tamtejsi mieszkańcy mieli oddać swoje komórki i składziki na rzecz miejsca pod budowę. Oddali. Jakież było ich zdziwienie, gdy pewnego dnia na ich podwórku pojawili się fachowcy i rozpoczęli odwierty.
Mieszkańcy Ogrodowej byli oburzeni. - Jak to? - pytali. - Przecież miał stanąć w innym miejscu? A teraz stanie na bardzo ciasnym podwórku, o którego rewitalizację bezskutecznie proszą w pismach od trzech lat? Już teraz nie ma miejsca na samochody, na plac zabaw, a budynek spowoduje jeszcze większy tłok. Powiedzieli stanowcze „nie” dla tej lokalizacji i zagrozili protestem.
Sprzeciw odniósł skutek. Gmina się wycofała. Pogorzelcy ze zrozumieniem przyjęli postawę sąsiadów z Ogrodowej. Ale pytali: Co będzie dalej? Odpowiedzi nie było.
Burmistrz szukał nowego miejsca.
Zbiórki, podziękowania, pytania
- Poczuliśmy się nie najlepiej. Minęły ponad trzy miesiące od pożaru, a wszystko było wielką niewiadomą - opowiada pani Bożena. - Byliśmy i jesteśmy bardzo wdzięczni pani Marcie Żygadło za zorganizowanie pomocy na zrzutce.pl i wszystkim 177 osobom, które wpłaciły na nasze konto blisko 22 tysiące złotych. Pani Marta powiedziała, że ta kwota zostanie równo podzielona na wszystkie rodziny.
Pogorzelcy chcieli się też dowiedzieć, ile wpłynęło na kon-to zorganizowane przez komitet społeczny zawiązany przez radnych.
- Zadałam takie pytanie i usłyszałam od pana Nejmana, że bank takich informacji nie udziela. Bardzo mnie to zdziwiło - opowiada pani Bożena. - Złożyliśmy więc do radnych zapytanie na piśmie i kilka dni potem na fejsbukowym profilu Lubię Lubiąż ukazała się kwota 18 358 złotych z konta bankowego, które w marcu występowało jako konto komitetu. Nie chciano nam też powiedzieć, jak długo będzie trwała zbiórka.
Informacji nie mogli też odnaleźć na oficjalnej stronie www.zbiorki.gov.pl, na której powinny się znajdować wszystkie zbiórki publiczne.
Pogorzelcy postanowili się dowiedzieć inaczej przy wsparciu Ewy Łukacz z portalu: nasze sprawy-powiat wołowski. Zapytali w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, czy komitet, o którym opowiadali radni, działa i jak można dowiedzieć się o szczegółach. Jakie było ich zaskoczenie, gdy w odpowiedzi przeczytali, że komitet nie jest zarejestrowany i nie może prowadzić zbiórki publicznej.
Według radnego Nejmana wszyscy wiedzieli co i jak. A komitet nie jest zarejestrowany i nie jest to zbiórka publiczna, tylko zwykłe wpłaty na konto od chętnych do pomocy mieszkańców. Jak zapewnia radny, pieniądze będą zbierane do czasu wybudowania domu.
Będzie nowy adres
W ostatni dzień czerwca burmistrz Chmura zaprosił poszkodowanych i oznajmił, że jest lokalizacja! Budynek, na który gmina przeznaczy 1,5 mln zł powstanie w innymmiejscu - na ul. Nadodrzańs-kiej. Będą mieszkania dla 14 rodzin. Trafią tam nie tylko pogorzelcy, ale i inni, którzy długo czekają na swoje mieszkanie. Radość została jednak przygaszona przez wystąpienie radnego Nejmana, który nie ukrywał swojego niezadowolenia i zarzucił dociekliwym pogorzelcom podważanie zaufania do radnych i bezpodstawnego informowania mediów, że niby coś złego dzieje się przy zbiórce pieniędzy.
- Było mi bardzo przykro. Poczułam się winna sama nie wiem czemu? Czy nie mieliśmy prawa pytać? - zastanawia się pani Bożena. - Najważniejsze, że dzięki panu burmistrzowi czuję się bardziej pewna. Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy nas wspierali i duchowo, i finansowo. Bez nich nie dałoby się przeżyć tych ostatnich miesięcy. I tato będzie mógł wrócić do domu.
Iwona Zielińska