Wielkie ambicje rozbite z racji prostej przyczyny
W poniedziałek 31 maja będzie 110. rocznica zwodowania Titanica. Statku, którego nazwa jest znana jako symbol technicznych aspiracji, dumnych ambicji i bezprzykładnej tragedii.
Zapewne widzieliście Państwo wspaniały - nagrodzony 11 Oscarami! - film „Titanic” Jamesa Camerona z 1997 roku, więc o samej tragedii pisał nie będę, bo wszyscy wszystko wiedzą. Ale korzystając z tej rocznicy chciałbym napisać o Titanicu z punktu widzenia techniki, bo jestem wszak inżynierem (chociaż nie okrętowym).
Koncepcja budowy trzech ogromnych i superluksusowych statków do kursowania pomiędzy Europą a Ameryką powstała w 1907 roku. Linie żeglugowe White Star Line musiały się wtedy pogodzić z faktem, że „Błękitną Wstęgę Atlantyku” zdobył parowiec Mauretania należący do floty Cunarda, a linie White Star nie miały szans na zbudowanie szybszego statku. Postanowiono więc zbudować statek wprawdzie nie szybszy, ale większy. Przyjęto, że nowy liniowiec będzie o sto stóp dłuższy od konkurentów i bardziej komfortowy. Budowę powierzono stoczni Harland & Wolff. Głównym konstruktorem statku był Thomas A. Andrews.
Titanic był drugim z serii owych ogromnych luksusowych statków. Wcześniej zbudowano bliźniaczy o nazwie Olympic, a następny był budowany Gigantic, którego po katastrofie Titanica nazwano skromniej Britannic i nigdy nie ukończono.
O tym, dlaczego za późno zobaczono górę lodową, z którą statek się zderzył, napisano całe tomy. O tym, jak źle ewakuowano pasażerów też łatwo przeczytać. Ale o tym, że powód zatonięcia związany był z zastosowaną technologią - mało kto wie. Spróbuję więc przybliżyć Państwu te szczegóły, bo warto o tym ważnym wydarzeniu wiedzieć coś więcej, niż to, co wiedzą wszyscy.
Kadłub Titanica budowany był z płyt z miękkiej stali. Miały one w większości rozmiary 1,8 x 10,4 m i były łączone nitami, których użyto w sumie ponad 3 mln. Płyty te wygięły się, gdy statek uderzył burtą o górę lodową, ale wytrzymały. Natomiast nity puściły i w kadłubie powstał otwór.
Wąska szczelina, a nie ogromna dziura, jak początkowo sądzono! Szczelina ta miała zaledwie 1 cm szerokości, ale aż 90 m długości. Ta długość zadecydowała o tragedii, bo woda wdarła się aż do 6 przedziałów wodoszczelnych. Przy zalaniu 4 przedziałów, dzięki posiadaniu pomiędzy przedziałami grodzi wodoszczelnych, Titanic pozostałby na powierzchni. Z tego powodu firma Stone & Lloyd, która wyprodukowała owe grodzie wodoszczelne, ogłaszała w prasie, że Titanic jest „niezatapialny”. Konstruktor statku, wspomniany wyżej Thomas A. Andrews, znał jednak prawdę. Gdy się dowiedział, że woda wdziera się do 6 przedziałów, powiedział kapitanowi Smithowi, że statek zatonie. Dzięki temu w porę wysłano radiem sygnał SOS, który sprowadził statek Carpathia ratujący rozbitków, a akcję ewakuacji pasażerów rozpoczęto wcześniej. Niestety, sam Andrews zginął na tonącym statku.
Ale czemu puściły nity? Otóż z powodu systemu wynagradzania pracowników stoczni zajmujących się nitowaniem. Każdy nit był wbijany przez 4 robotników: podgrzewacza, który go rozżarzał, chwytacza, który go umieszczał w otworze wywierconym w obu łączonych płytach, trzymacza, który trzymał główkę nitu oraz grzmociarza, który zakuwał nit po drugiej stronie. Byli oni opłacani w zależności od liczby wbitych nitów. W celu zwiększenia ich liczby kowale pracujący przy Titanicu wykonali nity ze stali o większej zawartości węgla, którą uzyskali dodając żużel do czystej stali. Takie nity były łatwiejsze do zakuwania, ale słabe i kruche w niskich temperaturach.
No i skończyło się tak, jak się skończyło.
Tak to drobiazgi decydują czasem o rzeczach wielkich!