STYCZEŃ 1919. Trwa powstanie wielkopolskie. Dzięki dobrej organizacji powstańcy odnoszą sukcesy. Z pomocą Francji insurekcja kończy się zwycięstwem.
Po wybuchu wojny latem 1914 roku Polacy z zaboru pruskiego przepisowo stawili się w punktach mobilizacyjnych i pomaszerowali na front. Lojalność polskich poddanych podkreślały nawet pruskie gazety. Był to jednak tylko pozór, bo niechęć wobec Niemców była wśród mieszkańców Wielkopolski i Pomorza bardzo silna. Od dziesiątków lat poddawano ich wszak brutalnej państwowej dyskryminacji - prawnej, politycznej, kulturalnej - i na własnej, choć władanej przez obcych ziemi byli obywatelami drugiej kategorii.
Dopiero z czasem, wraz z pogłębianiem się trudności ekonomicznych i narastającym zmęczeniem wojną, pojawiły się w zaborze pruskim działania konspiracyjne. Istniejące oficjalnie drużyny sokole i skautowskie rozpoczęły potajemne gromadzenie broni i ćwiczenia o charakterze wojskowym. W styczniu 1916 roku sformował się Tajny Międzypartyjny Komitet Obywatelski, do którego weszli polscy posłowie do niemieckie-go parlamentu.
Na czele konspiracyjnej aktywności stanęli: zasłużony poznański działacz narodowy, księgarz i wydawca Karol Rzepecki, Stanisław Nogaj, członek i li-der Towarzystwa Sportowego „Unia”, które pod przykryciem sportu prowadziło działania niepodległościowe, oraz Wincenty Wierzejewski, twórca poznańskiego skautingu, dezerter z armii niemieckiej, jeden z organizatorów Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego, człowiek, którego życiorys to temat na przygodową powieść.
No właśnie, POW Zaboru Pruskiego - skąd się wzięła i czym była ta organizacja? - Była to niewielka grupa ludzi, ale jednocześnie jedyna, która próbowała przygotowywać przyszłą walkę zbrojną w zaborze pruskim. Nazwą i ideą nawiązywała do Polskiej Organizacji Wojskowej założonej przez Józefa Piłsudskiego, ale nie mała z nią żadnych formalnych związków. Skupiała działaczy skautowych, dezerterów z armii niemieckiej, wszystkich tych, którzy chcieli czynnie walczyć z Niemcami. Poznańscy peowiacy zamierzali np. przeprowadzić akcję uwolnienia Piłsudskiego z twierdzy w Magdeburgu, w której mieli swoich ludzi - wyjaśnia Witold Bereś, współautor (razem z Krzysztofem Burnetką) książki „Mgnienia. Opowieści z lat 1918--1920”, w której opisali drogę Polski do niepodległości.
Oddolna rewolucja
W sukurs wielkopolskim Polakom przyszła historia, a konkretnie przewrót bolszewicki i klęski ponoszone przez Niemców na froncie zachodnim. W listopadzie 1918 r. w Rzeszy wybuchła rewolucja, a cesarz Wilhelm II został zdetronizowany. W całym kraju zaczęły powstawać rady robotnicze i żołnierskie, które przejmowały władzę. Działo się tak również w Wielkopolsce.
Skorzystali z tego tamtejsi Polacy, zakładając własne rady i komitety, zwane też - zgodnie z duchem czasu - radami ludowymi. W połowie listopada ich sieć pokryła całą Wielkopolskę, tworząc de facto alternatywny system administracji i władzy. Stworzono także Straż Obywatelską (potem pod nazwą Straż Ludowa), która wobec postępującego chaosu miała dbać o porządek. Polacy wstępowali do polsko-niemieckiej Służby Straży i Bezpieczeństwa, a tam, gdzie dominowali liczebnie, przejmowali nad nią kontrolę.
- Należy być pełnym podziwu dla wielkopolskich zdolności organizacyjnych. Tamtejsi Polacy samorzutnie, we wspaniały sposób stworzyli struktury władzy i siły zbrojnej. I pamiętajmy, że na tym etapie nie mieli żadnej pomocy ze strony Warszawy, bo Wielkopolska nie była priorytetem dla naczelnika Piłsudskiego - podkreśla Witold Bereś.
Lokalne komitety wyłoniły Centralny Komitet Obywatelski, a ten przekształcił się w Naczelną Radę Ludową - najwyższy organ polskiej władzy. Główne role grali w nim ksiądz Stanisław Adamski z Wielkopolski, Wojciech Korfanty ze Śląska i Adam Poszwiński z Kujaw. Rada utworzyła podkomisariaty w Bytomiu i Gdańsku. Ośmieleni rozwojem wypadków Polacy doprowadzili 12 listopada do usunięcia niechętnego im nadburmistrza Poznania Georga Wilmsa i zastąpienia go Jarogniewem Drwęskim. Potem zaś zbrojnie wymusili na niemieckiej Radzie Żołnierskiej dokooptowanie do niej polskich delegatów. Polska siła w Poznaniu rosła.
18 listopada przeprowadzono wybory do Rad Ludowych oraz Sejmu Dzielnicowego. Prawo głosu mieli wszyscy Polacy, którzy ukończyli 20 lat, w tym także kobiety, co wcale nie było oczywistością. Nowy Sejm zebrał się w Poznaniu 3 grudnia i liczył 1399 delegatów. Podczas obrad przyjęto uchwałę o woli połączenia z resztą ziem polskich.
Realiści i romantycy
Wszystko to zaniepokoiło Niemców, który z coraz większym zdenerwowaniem obserwowali polskie działania. Wszystko wskazywało na to, że pruscy Polacy chcą oderwać swoje ziemie od państwa niemieckiego lub siłą faktów ustanowić na nich swoją władzę. Dochodziły do tego ciągle pojawiające się plotki, że oto wojska Piłsudskiego idą na Poznań.
W mieście przebywał specjalny wysłannik nowego rządu niemieckiego Helmut von Gerlach, którego zadaniem miało być uspokojenie sytuacji w Prowincji Poznańskiej. Gerlach spotkał się z Naczelną Radą Ludową i został przez jej przedstawicieli zapewniony, że nie będzie żadnych faktów dokonanych. Na wszelki wypadek jednak rząd berliński kontynuował przesyłanie na wschód oddziałów wojskowych, mających w razie potrzeby zdusić polskie wystąpienie.
Tymczasem ze zbrojnym wystąpieniem wcale nie było tak prosto. Naczelna Rada Ludowa, skupiająca polityków narodowych i konserwatywnych, nie chciała zbrojnego powstania (w każdym razie nie w tym momencie). Stała na stanowisku legalizmu, uznając, że zabór pruski jest częścią państwa nie-mieckiego, a o jego losach zdecyduje konferencja pokojowa.
Sukces, czyli organizacja i planowanie
Na drugim politycznym biegunie stała POW Zaboru Pruskiego i inne radykalne organizacje: skauci, członkowie Straży Ludowej, grupy tworzone przez dezerterów z armii niemieckiej. Prowadziły one przez cały czas akcję rozbrajania Niemców, gromadziły broń, przejmowały ważne obiekty wojskowe. Wykorzystywały przy tym chaos rewolucji, podając się za przedstawicieli rad żołnierskich. Był to zatem „spór znany z historii Polski - zachowawczych realistów i walecznych romantyków”, jak czytamy w „Mgnieniach”. Spór ten rozstrzygnął się sam, a w zasadzie rozstrzygnął go przebieg wypadków.
Tłumy z pochodniami
25 grudnia na brytyjskim krążowniku HMS „Concord” do Gdańska dotarł Ignacy Jan Paderewski. Ten znany na całym świecie pianista i kompozytor zmierzał do Warszawy, aby podjąć tam próbę sformowania koalicyjnego rządu. W Gdańsku witał go Wojciech Korfanty, który przekonał dostojnego gościa, by w drodze do stolicy odwiedził także Poznań. Mógłby tam „naocznie się przekonać, jakie nastroje panują wśród Polaków w Poznaniu i okolicach. A także, by spotkać się z Radą i ustalić z jej członkami politykę rządu wobec Wielkopolski”.
Podróż Paderewskiego zaniepokoiła Niemców. Opóźniali oni przejazd pociągu z delegacją, a nawet usiłowali wymóc na pianiście rezygnację z odwiedzin Poznania. Dopiero stanowcza interwencja brytyjskiego oficera, pułkownka Harry’ego Wade’a, ucięła sprawę: „Podróż pana Paderewskiego i towarzyszących mu osób odbywa się z polecenia najwyższych władz alianckich”. Na poznański dworzec pociąg dotarł o godz. 21. Na ulicach czekały tłumy. Niemcy złośliwie wyłączyli oświetlenie miasta, ale Polacy przynieśli pochodnie i lampy naftowe.
Delegację chronioną przez oddział Straży Ludowej przewieziono powozami do hotelu Bazar. Przejazd wśród wiwatujących ludzi trwał aż godzinę. „Wszędzie biało-czerwone oraz koalicyjne flagi. Na powozach co jakiś czas lądują bukiety kwiatów. I tysiące pochodni, i niezliczone światła bengalskie” - czytamy w „Mgnieniach”.
Z balkonu Bazaru Paderewski wygłosił przemówienie. Było utrzymane w patriotycznym tonie, ale wstrzemięźliwe i ostro-żne. „Niech żyje zjednoczona, wolna, wielka Polska z własnym wybrzeżem morskim!” - powiedział na koniec. Następnego dnia pod Bazar przybyły tysiące polskich dzieci przyprowadzonych przez nauczycieli, by złożyć hołd wielkiemu pianiście.
Strzały na ulicach
Te tłumne polskie wystąpienia mocno zaniepokoiły Niemców, którzy postanowili zademonstrować, że Poznań to ich miasto. Zorganizowano przemarsz, w którym ulicami szli tłumnie cywile i wojskowi, wznosząc antypolskie okrzyki, zrywając wiszące wszędzie flagi polskie i alianckie. Manifestacja dotarła pod Bazar.
By pokazać Niemcom, że Polacy się nie boją, pod obsadzonym przez niemieckich żołnierzy budynkiem Prezydium Policji pojawił się uzbrojony oddział POW dowodzony przez Edmunda Krausego. Demonstracyjne maszerował ulicą i śpiewał piosenki, ewidentnie prowokując Niemców. I rzeczywiście, z budynku padły strzały, a Polacy odpowiedzieli ogniem.
Rozpoczęła się walka, która rozlała się stopniowo na inne części miasta. Zaalarmowane strzelaniną grupy Straży Ludowej, Służby Straży i Bezpieczeństwa oraz inne polskie oddziały pojawiały się w śródmieściu i wchodziły do akcji. Atakowano niemieckie obiekty i wypierano stamtąd obrońców, powoli opanowując centrum miasta. Po kilku godzinach bezskutecznej wymiany ognia zawarto rozejm z załogą Prezydium Policji. Niemieccy żołnierze mieli opuścić budynek, a ich miejsce miała zająć mieszana polsko-niemiecka załoga. Faktycznie jednak następnego dnia przeważający liczebnie Polacy opanowali obiekt.
Mimo obecności w Poznaniu regularnych oddziałów wojskowych miasto udało się szybko objąć kontrolą. Polacy zajęli koszary, magazyny, dworzec kolejowy, pocztę, Cytadelę i Fort Grolman. Rozpoczęto werbunek do oddziałów, a wiadomość o wybuchu walk rozesłano telegraficznie i telefoniczne do miast i miasteczek na prowincji. W ten sposób ogłoszono wybuch po-wstania.
Dalej insurekcja rozprzestrzeniała się niczym wirus. W każdej miejscowości ujawniali się członkowie lokalnej polskiej Rady Ludowej i zorganizowany przez nią oddział zbrojny. Powstańcy opanowywali urzędy i posterunki policji, usuwając niemieckich pracowników i policjantów.
Tą drogą udało się opanować znaczną część Wielkopolski i posuwać dalej, na północ, południe i zachód, choć teraz postępy nie były już tak łatwe.
Paryż pomaga
Naczelna Rada Ludowa nie chciała eskalować konfliktu, ale gdy zorientowała się, że ruchu nie da się już zatrzymać, objęła nad nim kierownictwo. 4 stycznia 1919 r. na urząd Naczelnego Prezesa Prowincji Poznańskiej mianowała doświadczonego polityka endecji, prawnika Wojciecha Trąmpczyńskiego. Z braku doświadczonych oficerów dowódcą wojskowym powstania mianowano przypadkowo przebywającego w Poznaniu kpt. Stanisława Taczaka z Warszawy. Zorganizował on sztab powstania, wprowadził koordynację działań. Jasne było jednak, że do kierowania toczącymi się na coraz większą skalę walkami potrzebny jest ktoś z większymi kompetencjami. Zwrócono się więc o pomoc do Warszawy. Józef Piłsudski wysłał do Poznania gen. Józefa Dowbora Muśnickiego z byłej armii carskiej.
- Z całym szacunkiem dla Piłsudskiego, ale ta decyzja była fatalna. Piłsudski nie lubił Dowbora. Wysłał go do Poznania, by ten się tam skompromitował, a Wielkopolanie szybko poprosili o ratunek. Tymczasem Muśnicki, mimo początkowych kłopotów, świetnie dał sobie radę - wyjaśnia autor.
Generał wprowadził pobór trzech roczników, co umożliwiło znaczne rozbudowanie oddziałów, narzucił dyscyplinę dowódcom lokalnym, przygotował profesjonalne plany operacyjne, rozpoczął formowanie regularnych jednostek: dywizji piechoty, brygady kawalerii i artylerii. 26 stycznia 1919 r. oddziały Armii Wielkopolskiej złożyły w Poznaniu uroczystą przysięgę.
Po początkowych klęskach rząd w Berlinie opanował sytuację i przystąpił do odbijania Prowincji Poznańskiej. Zgromadzono siły i w styczniu rozpoczęła się ofensywa z północy, na szczęście odparta przez armię powstańczą. Niemcy jednak, mimo klęski w wojnie, miały militarną przewagę i szykowały dużą ofensywę w Wielkopolsce. Rozpatrywano nawet plan ataku na całą Polskę i zdobycie Warszawy.
Zdając sobie sprawę ze stosunku sił, zwrócono się o pomoc do przebywającego w Paryżu Romana Dmowskiego. Ten zaś podjął interwencję u polityków francuskich. Na żądanie marszałka Ferdynanda Focha podpisane 16 lutego 1919 roku w Trewi-rze przedłużenie rozejmu między ententą a Niemcami objęło również Wielkopolskę, a armia powstańcza została uznana za część wojsk koalicyjnych.
- Trzeba oddać sprawiedliwość Romanowi Dmowskiemu, który nieustannie naciskał na aliantów w Paryżu. I przyniosło to skutek. Gdyby nie ten nacisk, powstanie skończyłoby się fiaskiem - podkreśla Witold Bereś. Podpisany 28 czerwca 1919 roku w Paryżu traktat włączył Wielkopolskę w granice Polski.