Zaszczyt, jaki spotyka Wieluń w tym roku - prezydent RP po raz pierwszy wybiera to miasto zamiast Westerplatte na początek obchodów wybuchu II wojny światowej - jest czymś więcej niż tylko uznaniem faktu, że niemieckie bombowce zrzuciły swój ładunek na miasto kilka minut wcześniej niż spadły na Westerplatte pociski ze Schleswiga-Holsteina.
Westerplatte było obiektem wojskowym, gdzie stacjonował uzbrojony oddział. Bohaterska obrona, a na koniec, po kapitulacji, słynne zdjęcie niemieckiego generała Friedriecha Eberhardta, salutującego dowódcy polskiej placówki majorowi Henrykowi Sucharskiemu. No i pozostawienie Sucharskiemu szabli. Wszystko to było oczywiście skrzętnie przez Niemców sfilmowane i sfotografowane dla użytku propagandowego. Niemniej jednak był w tym ślad odchodzącej w niebyt rycerskości, nawet jeśli była demonstrowana tylko na pokaz, oraz uznanie dla pokonanego przeciwnika.
Wieluń to całkowicie inne oblicze tej okrutnej wojny. Bezbronne, nie bronione przez nikogo miasto, gdzie nie było żadnego polskiego oddziału, zostało bezlitośnie zbombardowane. Nie było żadnej walki, była rzeź. 70 procent zniszczonej zabudowy, ponad 1200 zabitych. Nic dziwnego, że nie było później honorowych gestów wobec pokonanych. Bo czy można nazwać pokonanymi ludzi, których się zabiło bombami i seriami karabinów maszynowych?
Wieluń stał się symbolem właśnie tej nowej, totalnej wojny, gdzie celem nie są żołnierze wroga, ani obiekty wojskowe. Symbolem tej nowej wojny stały się też skala i rodzaj ofiar. Nie kilkunastu żołnierzy, ale setki cywilów.
Oddając hołd Wieluniowi, trzeba też pamiętać, że sami inaczej rozkładamy akcenty. Westerplatte to bohaterski opór, może stawiany niewielkimi siłami, ale stanowczy. Wieluń to status bezbronnej ofiary. Żadnego heroizmu, bo jakiż heroizm przynależny jest ofierze?
Za każdym atakiem podczas wojny stoi czyjś rozkaz. Tak też było w przypadku bombardowania Wielunia. Rozkaz wydał gen. Wolfram von Richtofen, człowiek, który wcześniej zbombardował Guernicę. Kiedy kazał ginąć Wieluniowi pod bombami, nie przypuszczał, że sam poniesie śmierć, którą trudno wiązać z wojenną legendą. Zmarł w lipcu 1945 na raka mózgu w obozie jenieckim.