Wieszaki i parasole w walce o prawa kobiet w Polsce
W 1918 roku kilkadziesiąt kobiet czekało na mrozie na podpisanie przez Józefa Piłsudskiego dekretu nadającego kobietom prawo wyborcze. Po prawie stu latach tysiące kobiet znów stało w deszczu domagając się przestrzegania swoich praw.
Gdy w lasku Compiégne pod Paryżem Niemcy podpisali rozejm kończący I wojnę światową, zapoczątkowało to nową erę w historii Europy i Polski. W tym samym dniu władzę w naszym kraju powierzono Józefowi Piłsudskiemu. Tym samym Polska, po 123 latach niewoli odzyskała niepodległość. Jednym z pierwszych dokumentów, które podpisał Naczelnik Państwa był dekret o ordynacji wyborczej, w którym znalazł się zapis, że
prawa wyborcze mają wszyscy obywatele bez względu na płeć.
W ten sposób polskie kobiety uzyskały prawa wyborcze. Wprawdzie na pełnię praw obywatelskich Polki musiały jeszcze poczekać, ale to 28 listopada 1918 roku był przełomowym momentem w historii polskich kobiet. To wtedy kobiety po raz pierwszy miały wyciągnąć parasolki. Czekając na mrozie przed willą Piłsudskiego na Mokotowie na podpisanie dekretu zaczęły zniecierpliwione stukać nimi o ziemię. Walka o prawa kobiet w Polsce toczyła się jednocześnie z walkami o niepodległość. Nie była może tak krwawa i dramatyczna, ale równie trudna i wyboista.
Płocha, lekkomyślna i słaba
Sytuację kobiet w Polsce w wieku XIX najlepiej obrazuje zapis w Kodeksie Cywilnym Napoleona z 1809 roku. Stanowił on, że kobietę uznaje się za „wieczyście małoletnią”. Tak właśnie była traktowana. Jak dziecko i to bardziej to przedszkolne niż nastoletnie. Miała ograniczone prawa opiekuńcze i majątkowe, o rozwód mogła wystąpić tylko w jednej sytuacji: gdy mąż zamieszkał w domu z kochanką. „Żona winna iść z mężem wszędzie, gdzie mu się mieszkać podoba” - nakazywał kodeks.
Kobieta mogła podjąć pracę zarobkową tylko wtedy, gdy wyraził na nią zgodę mąż lub ojciec. „Do najbardziej dotkliwych ograniczeń należały: brak oddzielnych dokumentów tożsamości, które wydawane mogły być jedynie za zgodą męża, ograniczenie praw rodzicielskich przez instytucję rady familijnej, zakaz opuszczania wyznaczonego przez męża miejsca zamieszkania oraz brak prawa do wypracowanego przez kobietę dochodu, czy zakaz bezpośredniego zeznawania w sądzie. Prawa te obowiązywały w Królestwie Polskim do 1902 r.” - pisze Marta Sikorska-Kowalska z Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego w swojej pracy „O wyborcze prawa kobiet. Historia politycznej emancypacji”. Najbardziej restrykcyjne wobec kobiet prawo obowiązywało na terenach Królestwa Polskiego. Na ziemiach zaboru pruskiego oraz w Galicji sytuacja była odrobinę lepsza, chociaż i tam majątkiem żony zarządzał mąż.
„Prawa zawarte w obowiązujących na ziemiach polskich pod zaborami kodeksach cywilnych upokarzały kobiety i zezwalały na dominację mężczyzn w rodzinie i społeczeństwie. Wśród licznych ograniczeń szczególnie dotkliwy był brak ekonomicznej niezależności kobiet. W kodeksach podkreślano ponadto niezdolność kobiet do pełnienia różnych ról społecznych z powodu płciowych różnic i słabości wynikających z tego faktu. Kobieta była więc postrzegana i określana jako płocha, lekkomyślna, słaba” - pisze Marta Sikorska-Kowalska.
Z takim startem trudno podejmować walkę o cokolwiek. XIX wiek był czasem narodowych zrywów, w których kobiety brały udział, ale ich rola natychmiast była umniejszana. Jedyną powszechnie znaną bohaterką powstań narodowo-wyzwoleńczych jest Emilia Plater, a to chyba tylko dlatego, że doczekała się ulicy w Warszawie w strategicznym miejscu (tuż przy Pałacu Kultury i Nauki). Już o Henryce Pustowójtównie, która była adiunktem Mariana Langiewicza mało kto słyszał. Wielu historyków przedstawiało bohaterki w negatywnym świetle uważając ich czyny za gorszące, niegodne niewiasty.
Dziwoląg kobiety-lekarza
Możliwość podejmowania studiów wyższych na ziemiach polskich kobiety uzyskały w 1894 roku. W XIX wieku kobiety kończyły swoja edukację zazwyczaj na tzw. wychowaniu domowym. Nieliczne stać było na żeńskie gimnazja, których matura nie uprawniała jednak do podjęcia studiów. Najbardziej ambitne i zamożne wyjeżdżały za granicę. Gdy na początku XX wieku liczba wykształconych kobiet zaczęła powoli rosnąć, spotykało się to z niechęcią, a nawet wrogością środowisk zawodowych. Znany lekarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Ludwik Rydygier w „Przeglądzie Lekarskim” w 1895 roku pisał: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza. Zbadawszy dokładnie sprawę kobiet-lekarek, przychodzimy do przekonania przede wszystkim, iż nie odpowiada ona żadnej palącej potrzebie, gdyż lekarze-mężczyźni najzupełniej celowi odpowiadają. Po wtóre, iż studiowanie medycyny i wykonywanie praktyki lekarskiej jest w wysokim stopniu nieodpowiednie ani usposobieniu, ani uzdolnieniu, ani charakterowi kobiet.”
Polskie emancypantki i feministki dokonały ogromnego wysiłku, aby powolne wprowadzanie kobiet w sferę życia publicznego stało się w ogóle możliwe. Ogromną rolę edukacyjną i uświadamiającą odegrały kobiety z warszawskiego czasopisma feministycznego „Ster” oraz krakowskiego „Nowego Słowa”.
Nowy ład społeczny
Dążenia i działalność polskich feministek zahamowała II wojna światowa, która całkowicie zdezorganizowała układ społeczny. Wojna sprawiła, że walka o równouprawnienie została odłożona na dalszy plan.
Kilka lat po wojnie ruchy feministyczne odżyły w całej Europie. W Polsce sytuacja znów wyglądała inaczej. Kiedy europejskie emancypantki walczyły o wolność i prawa kobiet, Polki zaangażowały się „w sprawę”, która nie miała płci.
Barbara Napieralska, działaczka „Solidarności” wspomina, że w latach 80. wszystkich łączyła jedna idea.
- Chodziło nam wtedy o to, żeby rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, uczynić znośniejszą
- mówi Barbara Napieralska. - Nie myśleliśmy o zmianie ustroju, bo wydawało się to nierealne. W moim środowisku byli i mężczyźni i kobiety. Walczyliśmy o to samo. Domagaliśmy się godności i wolności dla wszystkich. Sprawy płci nie były poruszane podczas naszych spotkań. Wiem, że potem mówiło się, że kobiety nie zostały zaproszone do historii, ale ja się z tym nie do końca zgadzam. Są różne aspiracje. Rola kobiet w tej walce była ogromna. Pierwszy szereg stanowili rzeczywiście mężczyźni, ale bez kobiet w drugim szeregu to zwycięstwo nie byłoby możliwe.
Innego zdania jest działaczka opozycyjna Barbara Labuda, która pisze: „Rola kobiet nie tylko jest umniejszana. Jest zrównana z ziemią. Część moich kolegów nie zrobiła nawet jednej trzeciej tego, co ja czy inne działaczki, ale to oni dostają ordery i są bohaterami”. Dla wielu działaczek czarę goryczy przelały obrady Okrągłego Stołu. Wśród 58 uczestników obrad plenarnych były dwie kobiety (po jednej z każdej strony). Grażyna Staniszewska znalazła się tam tylko dlatego, że ktoś musiał zastąpić jednego ze zmarłych uczestników.
Katarzyna Kretkowska do NSZZ „Solidarność” przystąpiła w 1980 roku. Wprowadzenie stanu wojennego zastało ją w czasie strajku studenckiego. - W działalność opozycyjną zaangażowanych było wiele kobiet - wspomina Katarzyna Kretkowska.
- Mózgiem całej operacji była Krystyna Laskowicz. To dzięki niej nasza poznańska opozycja była tak dobrze zorganizowana. Z perspektywy czasu uważam, że Solidarność zdradziła prawa kobiet.
Prawem, które kobiety utraciły wraz z nowym porządkiem społecznym, było prawo do przerywania ciąży. Sprawa ta była również powodem konfliktu między Sekcją Kobiet NSZZ „Solidarność” a centralnymi władzami „S”. Sekcja Kobiet „S” sprzeciwiała się wprowadzeniu ustawy aborcyjnej. W efekcie została rozwiązana.
- Gdy w krajach zachodniej Europy kobiety dochodziły do coraz szerszych praw, my zaczęłyśmy je tracić, chociażby nasze wejście w przestrzeń wolnorynkową sprawiło, że kobiety zaczęły zarabiać mniej niż mężczyźni
- wspomina Katarzyna Kretkowska. - Jeszcze przed rokiem 1980 nie miałyśmy problemu z dostępem do różnych rodzajów środków antykoncepcyjnych, prawo do aborcji było dla nas wtedy oczywiste.
Katarzyna Kretkowska przyznaje, że dzisiaj walka o prawa kobiet jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.
Czarna przyszłość polskich kobiet
Ustawa o dopuszczalności przerywania ciąży z 1993 roku nazywana jest kompromisem. - To kompromis między biskupem a prawicowymi politykami - twierdzi Katarzyna Kretkowska. Rozwiązanie to ma to do siebie, że nikt nie jest z niego w pełni zadowolony.
Środowiska tradycyjne od dawna walczą o zaostrzenie ustawy aż do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, a ruchy feministyczne i lewicowe zapowiadają potrzebę liberalizacji przepisów.
Na początku tego roku Instytut Ordo Iuris przedstawił projekt ustawy całkowicie zabraniającej przerywania ciąży i rozpoczął zbieranie podpisów potrzebnych, aby projekt wprowadzić do Sejmu. To zapoczątkowało protesty, których kulminacją był Czarny Poniedziałek 3 października tego roku. Jego symbolem stała się znowu parasolka. Tysiące kobiet w całej Polsce stało w deszczu licząc na to, że ich głos będzie wysłuchany, a ich potrzeby potraktowane zostaną z szacunkiem.
Powodem pierwszej akcji było odczytanie we wszystkich kościołach w Polsce listu dotyczącego aborcji. Księża przekonywali wiernych, że obecny kompromis jest niedopuszczalny i że należy bronić życia od momentu poczęcia.
- Ten list został odczytany czwartego kwietnia - wspomina Agnieszka Różyńska z ruchu społecznego „W naszej sprawie”. - Tego dnia przeprowadziliśmy pierwszą akcję. Pod kościołami rozdawałyśmy ulotki z informacją o planach całkowitego zakazu aborcji i wytłumaczeniem, jakie mogą być konsekwencje takiej zmiany. Okazało się, że popiera nas sporo osób, które wychodziły z kościołów.
Ta spontaniczna akcja pociągnęła za sobą kolejne plany. - Zorganizowaliśmy spotkanie, podczas którego rozmawialiśmy o możliwościach wyrażenia naszego protestu - mówi Agnieszka. - Przyszło około 50 osób z różnych środowisk, z różnych grup, działających do tej pory w różnych inicjatywach, ale też takich, które dopiero chciały coś robić, trafiły na spotkanie wprost z ulicy.
Na początku symbolem walki o prawa kobiet do decydowania o swoim ciele były wieszaki. Pojawiały się one podczas manifestacji, ale też setki wieszaków zostało wysłanych do rządu i do biur poselskich. Wieszaki miały przypomnieć rządzącym czasy, gdy kobiety bez opieki medycznej okaleczały się, by pozbyć się niechcianej ciąży.
- Naszym celem nie jest walka z rządem - zaznacza Agnieszka. - Chodzi nam o to, żeby coraz więcej osób było świadomych, jak działają mechanizmy władzy, w jaki sposób wprowadzane są ograniczenia wolności. Chcemy, żeby ludzie mieli świadomość, jak powstaje opresja.
Poznańskie środowiska feministyczne i wolnościowe przeprowadziły kilka spotkań i protestów, do których z czasem przyłączało się coraz więcej osób niezadowolonych z rzeczywistości, w której funkcjonują. Kulminacyjnym momentem był 3 października. To dzień tak zwanego Czarnego Protestu. W Poznaniu, kilka tysięcy osób protestowało na placu Mickiewicza przeciw planom zaostrzenia ustawy aborcyjnej.
- Był to pierwszy od dawna protest feministyczny - przyznaje Agnieszka z ruchu „W naszej sprawie”. - Walczymy przede wszystkim o prawa kobiet do decydowania o sobie, o swoim ciele, ale chcemy poruszać także kwestie edukacji seksualnej, dostępu do badań prenatalnych, do opieki medycznej.
Zagrożenie wprowadzenia w Polsce całkowitego zakazu aborcji udało się na razie oddalić. Nie oznacza to, że prawa kobiet w naszym kraju są przestrzegane. Środowiska feministyczne alarmują o braku dostępu do antykoncepcji, o znikaniu z aptek tabletek „dzień po”. Przekonują, że w sprawie praw kobiet w Polsce jest jeszcze wiele do zrobienia.
Katarzyna Kretkowska przypomina inne aspekty, o które należy walczyć. Wspomina prawa pracownicze i różnice w wysokości zarobków kobiet i mężczyzn. - Kobieta ciągle w Polsce ma trudniej - twierdzi Kretkowska. - Nie jesteśmy doceniane, stawia się nam wyższe wymagania.
Na fali Czarnego Poniedziałku 24 października został zorganizowany kolejny protest. Nie był już tak liczny, jak poprzedni spontaniczny zryw. Pokazał jednak, że w walce o prawa kobiet nie wolno jeszcze składać parasolek.