"Wilczyca", która biegała po Polsce
„W mieście grasuje wilk” - szeptali jeszcze dwa tygodnie temu mieszkańcy Lublina. Niektórym jego obecność napędziła porządnego stracha...
Suczka Fifty pokonała ponad 200 km, by z Wysokiego Mazowieckiego dotrzeć do lubelskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Stąd trafiła do rodzinnego domu, znajdującego się 500 km dalej, pod Poznaniem. To właśnie w Obornikach zaczęła się historia przedstawicielki wilczaka czechosłowackiego, krzyżówki psa i wilka, który, jak alarmowali mieszkańcy Lublina, „grasował” nad Zalewem Zemborzyckim. Ale zacznijmy od początku.
Fifty urodziła się 28 sierpnia 2015 roku. Imię dostała na pamiątkę pierwszej wilczycy, która trafiła do jedynego wilczego parku w Polsce, w Stobnicy. Była najstarsza z miotu, ma jeszcze dwie siostry i brata. - Od małego była twarda, dzielna i kontaktowa. Przy tym bardzo zrównoważona - pisze na blogu soswilczaki.blogspot.pl jej hodowczyni i obecna właścicielka, Elżbieta Wojtko. Ostatniego dnia października 2015 roku Fifty trafiła do nowego domu do Białegostoku. Jej nowy właściciel, mimo że zobowiązał się do wysyłania zdjęć i informowania o stanie wilczycy, prawie nigdy tego nie robił. Nie zgłaszał też żadnych problemów z Fifty, co w przypadku tej rasy, a szczególnie u szczeniaków, jak mówi ich hodowczyni, jest wręcz nieprawdopodobne. Wtedy Elżbieta Wojtko zaczęła podejrzewać, że z suczką dzieje się coś niedobrego.
- Wilczaki na ogół sprawiają kłopoty. Gryzą, skaczą, zdarzają się nawet ucieczki. Jeżeli ktoś najpierw przez pół roku, a później przez rok, nie zgłasza żadnych problemów, albo mówi, że wszystko jest dobrze, to wiem, że coś jest nie tak. Tak po prostu nigdy nie jest - opowiada Elżbieta Wojtko. Hodowczyni próbowała nawet podejść nowego opiekuna, aby dowiedzieć się, co się dzieje z Fifty. Prosiła o pomoc koleżankę z Białegostoku, która też ma wilczaka. - Zapraszała tego pana na spacery, na sesje zdjęciowe, bo jest fotografką, ale nie był zainteresowany. To też było dziwne, bo ludzie mający takiego psa przeważnie lubią spotkać się z innym, choćby żeby zwierzaki się wyszalały, bo wtedy są spokojniejsze w domu. Tutaj nie było takiej chęci - mówi.
Suczka poszukiwana przez detektywa
Pani Elżbieta zdecydowała się na zatrudnienie detektywa. Po kilku miesiącach śledztwo przyniosło pierwsze efekty. W umowie sprzedaży psa pani Elżbieta zastrzegła sobie prawo pierwokupu Fifty i konieczność informowania o zmianie pobytu psa (okazało się, że nabywca podał zły adres już za pierwszym razem). Tymczasem wyszło na jaw, że Fifty jeszcze gdy była mała, została odsprzedana do osoby mieszkającej pod Białymstokiem, ale w końcu zaczęła sprawiać kłopoty. Wtedy oddano ją do gospodarstwa w miejscowości Wysokie Mazowieckie. To właśnie stamtąd w listopadzie ubiegłego roku uciekła i rozpoczęła swoją wędrówkę po Polsce. - O tym, że jest na ucieczce dowiedziałam się dopiero koło połowy grudnia, gdy poinformował mnie detektyw - przypomina sobie Wojtko, która w tym samym czasie znalazła w internecie ogłoszenie o zaginięciu podobnego psa o podobnym imieniu. Po rozmowie z ogłoszeniodawcą, wysłał on zdjęcie suczki, ale bez informacji potwierdzających, że to Fifty.
- Zagrałam va banque. To musi być ona! Pierwszej nocy poinformowałam wszystkie służby z tego rejonu. Drugiej wysłałam dziesiątki, jak nie setki, maili i wpisów na Facebooku do prywatnych firm w Wysokim Mazowieckim. Powstało wydarzenie, zaproponowałam nagrodę. Telefon się rozdzwonił. Suczkę widziano często, trzymała się blisko Wysokiego. Przychodziła na karmienie, kradła jedzenie, żebrała, czasem czepiała się psów na spacerach. Opracowałam mapkę powiadomień, miała swój rewir gdzie stale wracała - relacjonuje Elżbieta Wojtko. Do jednej z mieszkanek Wysokiego, Fifty przychodziła regularnie. Pani Ela wpadła wtedy na pomysł zainstalowania klatki-łapki, która stanęła na podwórku. Suczka przestała jednak na to podwórko przychodzić. Była widywana na polach, ale nigdy nie udało się jej złapać. Z okolic Wysokiego Mazowieckiego Fifty zniknęła dwa dni przed Sylwestrem, a po trzech tygodniach pani Ela straciła nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczy psa. - I stał się cud! - komentuje.
Cud w Lublinie
Ten cud to fakt, że Fifty odnalazła się, i to w Lublinie. By się tu znaleźć pokonała ponad 200 km. Wilczaki podobnie jak wilki, są bardzo wytrzymałe i mogą pokonywać duże odległości.
Jeszcze dwa tygodnie temu mieszkańcy miasta informowali o „wilku znad Zalewu Zemborzyckiego”, który napędził im porządnego stracha. Okazało się, że to nie wilk, a wilczak, Fifty.
Wśród osób, które natknęły się na doniesienia o „wilku” były dwie siostry. Następnego dnia po przeczytaniu informacji, spotkały suczkę... pod swoim domem. Chwyciły za smycz i pobiegły za nią. Traf chciał, że podczas ucieczki Fifty zobaczyła psa innej osoby, przy którym się zatrzymała. To pozwoliło kobietom założyć jej smycz, a następnie zawieźć do Schroniska dla Zwierząt.
W schronisku Fifty była przez kilka dni. Nie było łatwo, przede wszystkim ze zdobyciem zaufania psa. Wszystko dlatego, że wilczak jest psem odważnym, ale nieufnym, który do nowych znajomości podchodzi z dystansem. - Myślę, że to dziedzictwo wilka - mówi Elżbieta Wojtko.
Jedyną osobą w schronisku, której udało się zdobyć zaufanie suczki był Rafał Antoniszewski, pracownik schroniska. - Pozwalała się dotykać, wyprowadzać na spacery. Zaufała mi na tyle, żeby ze mną współpracować - mówił nam. Tydzień temu z Lublina Fifty zabrała jej hodowczyni, której dosyć szybko na powrót udało się „wkupić” w łaski psiaka.
- To niesamowite, bo nie boi się mnie w ogóle. Wystraszyła się właściwie tylko w schronisku, potem poszłyśmy na krótki spacer, spędziłyśmy razem drogę do domu, a jak dojechałyśmy, strach zniknął - opowiada.
Teraz, po wszystkich perypetiach, Fifty wypoczywa w domu. Dużo śpi, ale jest bardzo radosna. - Jest szczęśliwa, podskakuje, wręcz naskakuje na mnie - muszę ją uczyć, że tak się nie robi - śmieje się jej właścicielka. I dodaje: - Na razie nie kontaktuję jej jednak z obcymi - oprócz wizyt u weterynarza. Musimy co dwa dni jeździć na zastrzyki, bo Fifty ma problemy z pęcherzem. Trochę boi się badania, ale to normalne. Dostaje leki, ale myślę, że będzie szybko wracać do formy, a na pracę nad psychiką mamy całe lato.
Wilczak czechosłowacki powstał ze skrzyżowania owczarka niemieckiego z wilkiem. Wychowanie tego psa nie należy do łatwych, ale wszystko da się osiągnąć pracą. - To rasa która powstała ze skrzyżowania dwóch jednak odmiennych gatunków, choć z wilka mają oczywiście dużo mniej. My, jako hodowcy, staramy się wyciągnąć jak najwięcej wyglądu wilka, a minimalizować jego charakter - mówi hodowczyni i dodaje: - Wilczaki są nieufne, ale łatwo wypracować to, żeby zaakceptowały człowieka i przyjęły go jako członka stada.
O trudnym charakterze wilczaków wspomina też behawiorystka, Ewa Nadulska. - To rasa wyłącznie dla doświadczonych opiekunów. Trzeba wiedzieć, na co się człowiek decyduje i potrafić sobie poradzić, co jest trudne - stwierdza.
Z tego powodu przy adopcji wilczaka obowiązuje ostra selekcja. Mimo to, zainteresowanie jest bardzo duże.
Postawa godna naśladowania
Marta Włosek z Fundacji na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Ex Lege słysząc o historii Fifty podkreśla przede wszystkim, jak wyjątkowe było zachowanie jej hodowczyni. Nie kryje, że budzi ono jej podziw. - Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją, żeby ktoś podejmował tak stanowcze, wręcz desperackie działania jak wynajęcie detektywa, by odnaleźć swoje zwierzę - mówi. - Fajne jest to, że ta pani interesowała się losem psa do końca, że próbowała kontrolować jego dobrostan na bieżąco. Pomimo tego, że sprzedała zwierzę, bo pewnie też po to prowadzi hodowlę, monitoruje domy i pilnuje jak się toczy los jej podopiecznych. Wspaniała postawa, życzylibyśmy sobie, żeby każdy hodowca postępował w ten sposób.