Wilk. Ofiara Czerwonego Kapturka
Wilków w Polsce jest tylko dwa tysiące. Cóż, strach wciąż ma wielkie i wilcze oczy - mówi Anna Maziuk, autorka książki „ Instynkt. O wilkach w polskich lasach”.
Dlaczego rodzina, a nie wataha?
Bo w przypadku wilków nie mamy do czynienia ze stadem. To po prostu rodzina, a nie grupa przypadkowych, niespokrewnionych ze sobą dzikich zwierząt. Nie szukajmy tu także analogii do grup zbirów, którzy w odległych czasach rabowali ludzi.
I łączył je niecny cel.
Watahę mogą tworzyć bezpańskie, zdziczałe psy; stado burków, które się spotkało, dogadało i funkcjonuje w strukturach bardziej hierarchicznych niż w wilczej rodzinie. A potem, niestety, zwykle gania i rani leśne zwierzęta. Oczywiście, wilcze rodziny i ich struktura w Polsce mogą się trochę różnić na przykład od tych obserwowanych w amerykańskim Parku Narodowym Yellowstone. Tam, m.in. ze względu na inne warunki, dostępność większych ofiar, zależności między członkami bywają bardziej skomplikowane niż w tak zwanych normalnych rodzinach, które badacze częściej obserwują u nas. W największym uproszczeniu wilcza grupa rodzinna to po prostu mama i tata, z czasem pierwsze szczeniaki, a potem kolejne. Gdy tylko samica po dwóch, trzech tygodniach „zwolnienia opiekuńczego” wychodzi z nory na polowanie, starsze rodzeństwo przejmuje nad nimi opiekę, i tak to się kręci. To relacje oparte na współpracy, nie hierarchii, o której tyle w kontekście wilków się mówi.
Tę narrację budują badania z ośrodków zamkniętych?
Tak, bo to jakby oceniać społeczeństwo na podstawie obserwacji prowadzonych w świecie więźniów. A przecież w zamknięciu dochodzi do różnych nienaturalnych sytuacji, odbiegających od tych, które mają miejsce tam, gdzie mamy możliwość wyboru i swobodę przemieszczania się. W przypadku wilków ma to bardzo duże znaczenie, bo - jak powiedziałam - żyją w rodzinach, a na dodatek są zwierzętami terytorialnymi. Jedna grupa potrzebuje całkiem sporej przestrzeni, równej wielkim miastom, np. Poznaniowi. To gwarantuje odpowiedni zapas jedzenia. Nie opłaca się więc, by na swój teren wpuścić niespokrewnionych konkurentów, którzy tę leśną stołówkę „osłabią”.
Ale jeśli już rodzina, to - jak mówią niektórzy - nie do końca polska, tradycyjna. Bo zdarzają się w niej rozwody, adopcje, są kontakty seksualne bez uczucia. Jak więc jest naprawdę?
W Polsce tradycja naprawdę ma się dobrze, a odstępstwa wciąż są wyjątkami. Może wynika to z tego, że nasze krajowe obserwacje -przez wzgląd na gęste lasy - są utrudnione i wciąż mamy za mało danych? Znane są przypadki, gdzie te układy rodzinne czasami są bardziej skomplikowane, pojawiają się w niej obce osobniki, a któryś z rodziców zawija się i znika. W Yellowstone czasem rozmnaża się zarówno matka, jak i córka. W Polsce zaobserwowano coś podobnego, ale zdarzyło się to w miejscu, gdzie intensywnie - i nielegalnie! - dokarmia się duże drapieżniki pod czatowniami fotograficznymi. Dostępność łatwego jedzenia była tam nienaturalnie duża.
Do rzadkości należy więc przyjęcie obcego wilka do rodziny?
Tak, a jeśli się to zadziewa, to zwykle okazuje się, że jest z grupą w jakiś sposób spokrewniony. Co oznacza, że wilki w jakiś nieznany nam sposób się rozpoznają. Może poprzez zapach? Albo po prostu „język”? Znamy przypadek samca, któremu po wypadku naukowcy założyli obrożę telemetryczną z nadajnikiem GPS. Dzięki temu można było śledzić jego wędrówkę. Okazało się, że kilka miesięcy po zakończeniu leczenia i wypuszczeniu na wolność na trochę przyłączył się do obcej grupy rodzinnej. Tak przynajmniej myślano. Badania genetyczne z odchodów pokazały, że w gościnę przyjęła go ciotka!
Wiele wilków to autsajderzy?
Wilki to zwierzęta, które z reguły nie żyją samotnie. W takie wędrówki wyruszają zwykle młode wilki, w poszukiwaniu własnego domu. Zanim to zrobią, zapewne kalkulują: czy opłaca się zostać z rodziną, z którą łatwiej coś upolować, czy wyruszyć w samotną podróż, szwendać się, mając świadomość, że samemu jelenia się nie dopadnie i też trudniej będzie się obronić. To zawsze jest ryzyko. Możemy się domyślać, że kieruje nimi instynkt, chęć założenia własnej rodziny, ciasnota w grupie, może jeszcze coś innego. Kiedy już wyruszają w poszukiwaniu „szczęścia”, potrafią dotrzeć bardzo daleko, pokonać nawet dwa tysiące kilometrów, by znaleźć kawałek własnego lasu i wolną partnerkę czy partnera.
Kto ma większą władzę w rodzinie, wadera czy basior? Matka czy ojciec?
Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, to raczej związki partnerskie. Samica wybiera miejsce na norę, w której urodzi, sama ją zwykle kopie lub poszerza tę zastaną np. po borsuku. W dużej mierze więc to ona decyduje, gdzie wilcza rodzina będzie spędzała sporą część roku. Jednak kiedy ona wychowuje szczeniaczki, to ojciec przynosi jedzenie. Potrafi je zdobyć, co świadczy zarówno o jego umiejętnościach, jak i determinacji, by wyżywić rodzinę.
Ale to samica decyduje o przeniesieniu nory w sytuacjach zagrożenia?
Tak, na przykład jeśli w okolicy zbyt blisko pojawi się człowiek, a tak się zdarza, postanawia przenieść szczeniaki w bezpieczniejsze miejsce. Jeśli jednak mówimy o polowaniu, oboje są doskonałymi łowcami. Sprawni, sprytni, z doskonale opanowaną strategią, czasem z podziałem na role: kto jest zwiadowcą, kto pozorantem, kto zagania, kto chwyta. Bez tego sprytu i dużej inteligencji wilki, które przez wieki były tępione, nie przetrwałyby. I myślę, że te ich zdolności, które przypominają nasze, ludzkie, trochę nas w nich przerażają.
Boimy się ich też dlatego, że nie potrafimy odczytywać ich subtelnej mowy ciała.
Albo odczytujemy wilcze sygnały odwrotnie. Nie dostrzegamy na przykład ich lękowej postawy, napięcia, podkulonego ogona czy uszu, które są lekko położone. Nie mamy oczywiście szans odczytać ich sygnałów zapachowych, a każde wyszczerzenie kłów jednoznacznie interpretujemy jako groźbę.
Z wilczym wyciem też mamy kłopot?
Od lat prowadzone są badania, jeśli chodzi o wilczą komunikację i wciąż mało o tym wiemy. Badacze próbują różnicować rodzaje wycia, ale to szalenie skomplikowane kody. Możemy się domyślać i wnioskować, ale do zrozumienia wilczej mowy nadal nam daleko. Przypuszczamy, że wyjąc, się przywołują, ostrzegają przed intruzem, zagrzewają do polowania czy zwołują resztę rodziny na kolację, odstraszają obcych.
Ale do księżyca nie wyją?
Jeśli już wyją w pełnię, to z tego względu, że jest akurat czyste niebo, lepsza widoczność - po prostu dobre warunki do polowania!
Pisze pani o kontrowersjach wokół wilka; prawnych, społecznych, kulturowych. Uważa pani, że są ofiarami złej legendy, tego złego z bajki o Czerwonym Kapturku.
Mam poczucie, że są ofiarami naszego niezrozumienia i niewiedzy. Braku edukacji na temat tego, jakie to w rzeczywistości zwierzęta - bardzo skryte, unikające człowieka. A to, że jak większość ludzi jedzą mięso, sprawia, że naturalnie wręcz wchodzą z nami w konflikt, zjadając czasem nasze cielaki, owce czy kozy. I myślę, że ta rywalizacja o jedzenie, czyli dość prozaiczna sprawa, spowodowała, że wykopaliśmy topór wojenny. Dziś nie ma to takiego uzasadnienia jak w czasach niedostatku, choć rozumiem złość hodowców, którzy muszą wkładać dodatkową pracę i pieniądze w zabezpieczenie stad. Ale zabijanie drapieżników to rozwiązania krótkowzroczne. Warto, byśmy patrzyli na problem szerzej, dbali nie tylko o nasz komfort, o to, żeby jak najwięcej i jak najmniejszym wysiłkiem „skonsumować”, bo za tym idzie dewastacja świata przyrody.
Tym bardziej że wilków jest tylko dwa tysiące.
Cóż, strach wciąż ma wielkie i wilcze oczy. Jeśli spojrzymy na liczebność jeleni, których jest blisko 300 tysięcy, to widać, że wilki nie robią wcale jakiegoś spustoszenia w lesie, o które często się je posądza. Ważne, byśmy się do tego świata dzikiej przyrody za bardzo nie pchali z butami, bo istnieje ryzyko, że obudzimy się kiedyś w świecie bez wilka. I to będzie smutny początek wszystkich kolejnych „bez”.