Wimbledon. Felieton Krzysztofa Kucharskiego
Może to jakieś kalectwo, ale nie marzyłem nigdy, żeby wygrać Wimbledon,choć grałem w tenisa niemal codziennie przez parę lat. Wystarczyły mi wrocławskie korty przy ulicy Pułtuskiej, które wynajmowało wydawnictwo w latach 70. dla swoich pracowników, sportowych maniaków. Właściwie, nic by temuż wydawnictwu wtedy nie przeszkadzało (poza przeliczeniem dewizowym i władzami PRL-u), żeby na kortach w Wimbledonie zorganizować nam wczasy pracownicze, które wieńczyłby wewnętrzny turniej. Choć wtedy też pewnie przegrałbym z Julkiem Bartoszem, moim późniejszym naczelnym, bo przegrywałem z nim zawsze.
Proszę się nie dziwić, że przed niespełna tygodniem w sobotnie popołudnie lubinianin Łukasz Kubot urósł w mojej świadomości do wysokości piętrowego bohatera. Razem z Brazylijczykiem Marcelo Melo wygrali turniej po dramatycznej walce i jest pierwszym Polakiem, któremu się to udało w wimbledońskim finale! Oglądałem owo wydarzenie w knajpie w towarzystwie kilkunastu osób i wszyscy jednocześnie, jak weneckie marionetki na drutach - wyskoczyliśmy z radości w powietrze. To jakaś choroba związana z emocjami, a były one piekielne.
Dlaczego tak celebruję ten Wimble-don? Bo to obrosłe tradycją wydarzenie, trochę tak, jak Gala Oskarowa, nie można go porównać z żadnym innym. Tylko raz w życiu oglądałem cały turniej w Wimbledonie. To był rok 1978, wtedy Wojciech Fibak na moich oczach „gryzł trawę”, ale dotarł tylko do IV rundy. W Wimbledonie trawy się nie je - spécia-lité de la maison to truskawki w bitej śmietanie i musujące wina. Jak podpowiada historia skrzętnie przez konserwatywnych i szanujących ją Anglików podgrzewana - truskawki z tenisem ożenił tyran, ale zapalony tenisista, król Henryk VIII i rozwodu do dziś nie było. Od niepamiętnych czasów jedna porcja owoców (10 sztuk) kosztuje dwa i pół funta. Cena się nie zmieniła. Można też było je kupić wyszyte na ręczniku, wymalowane na kubku, czy jako magnes na lodówkę.
Tak mi donieśli koledzy żurnaliści, którzy tam byli. Przez dwa tygodnie świeże truskawki przyjeżdżały rano z farmy w Kencie, a śmietana z Lancashire. Przez czas tych królewskich mistrzostw wimbledońska rodzina zjadła ich 28 ton z 10 tysiącami litrów śmietany. Czy w Polsce istnieje jakaś taka podobna tradycja? Nie! Może dlatego, że w Polsce nie ma królewskiej rodziny. A każda kolejna władza zaczynająca rządzić w pierwszym rzędzie niszczy to, co zbudowali, czasami z wielką troską i myśleniem o obywatelach - ich poprzednicy. Cóż , przeważnie rządzą nami ludzie cyniczni, zawistni, mściwi i tępo zaślepieni władzą. Ci teraz są najgorsi.
By nie kończyć takim beznadziejnym akcentem, wrócę na trawę All England Lawn Tennis and Croquet Club. Boje o srebrną i pozłacaną paterę walczyły bez powodzenia dwie nasze damy: w roku 1937 - Jadwiga Jędrzejowska, a pięć lat temu - Agnieszka Radwańska.
Wrocław, 17 lipca 2017