Winny jest morderca, a nie jego syn [rozmowa]
Rozmowa z Adamem Krzemińskim, publicystą „Polityki”, znawcą Niemiec o polityce historycznej obozu rządzącego i jego sympatyków.
Kilka dni temu w jednej z wieczornych audycji w „Trójce” publicyści i historycy sympatyzujący wyraźnie z prawą stroną naszej sceny politycznej stwierdzili zgodnie, że Niemcy od lat prowadzą świadomą politykę, której celem jest reinterpretacja historii, wybielenie Niemców winnych dwóch wojen światowych. Prowadzą?
Nie słyszałem nowego zestawu argumentów, ale to na prawicy stały refren do naszej polskiej melodii wojennego patriotyzmu i dziedzicznych wrogości. Jej tłem jest przekonanie, że między narodami – będącymi poniekąd danymi od bogów monolitami - toczy się nieustanny wyścig egoizmów.
Każdy ma własną uświęconą prawdę historyczną, a spojrzenie uniwersalne czy europejskie – na przykład w ekspozycji brukselskiej – ją jedynie rozwadnia.
I fałszuje?
Zarówno w Niemczech jak i w Polsce historycy bardzo różnie patrzą na własną historię narodową, jak i na dzieje sąsiadów czy Europy. Mieliśmy w 2014 roku gwałtowną debatę o odpowiedzialności za I wojnę światową, zainicjowaną zresztą przez australijskiego historyka, w której jedni historycy podważali zasadność zapisu traktatu wersalskiego o wyłącznej winie państw centralnych, inni bronili tezy o jednak decydującej roli wilhelmińskich Niemiec latem 1914. To stary spór. Nota bene piłsudczykowska historia wielkiej wojny wydana w 1934 roku przypisywała Rosji główną winę.
No dobrze, ale Niemcy wybielają się w historii czy nie?
Kto chce, ten oczywiście znajdzie w Niemczech historyków-wybielaczy, podobnie jak i w Polsce. Ale gwoli uczciwości musi przyznać, że nurt rozrachunkowy jest w Niemczech od lat silniejszy niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim. Akurat w tych tygodniach w telewizji niemieckiej można było obejrzeć krytyczne dokumenty o blokowaniu przez lata przez niemiecki wymiar sprawiedliwości ścigania zbrodniarzy hitlerowskich.
To skąd pojawiło się w mediach amerykańskich zdanie: „polskie obozy koncentracyjne”? Zdaniem prawicy, lobby niemieckie w Stanach Zjednoczonych (a Niemcy to największa mniejszość w Stanach) dba o to, aby mieć lepszą opinię niż wskazywałaby na to prawda o ich przeszłości.
Ten zwrot bierze się z ignorancji, by nie powiedzieć głupoty redaktorów. I słusznie jest oprotestowywane przez stronę polską. Na pewno nie dopisują niemieckie krety ukryte pod amerykańskimi biurkami. Co ciekawe zresztą to właśnie krytyczne przepracowanie niemieckiej historii, a nie narodowa tromtadracja jest wizytówką niemieckiej polityki kulturalnej za granicą. Nie bez kozery niemieckie pojęcie „Vergangenheitsbewältigung” (przepracowanie bolesnej historii, przyp. red.) weszło do międzynarodowego słownika. Widziałem je niedawno zarówno w japońskiej gazecie „Mainichi Shimbun” jak i w „New York Timesie” w związku z wizytą Obamy w Hiroszimie.
Oburzenie wśród prawicowych historyków wzbudził też fakt, że powstają niemieckie filmy takie jak „Nasze matki, nasi ojcowie”, w których Niemcy pokazani są jako ofiary nazistów, a przecież nie byli ofiarami tylko współsprawcami - grzmi prawica.
W koło Macieju ten film, który zresztą po emisji w TVP miał całkiem niezłe oceny polskiej publiczności z wyjątkiem oczywiście polskich scen. Sam na łamach „Sueddeutsche Zeitung” i „Die Welt” wykazywałem nonszalancję twórców. Publiczna dyskusja w obu krajach nad tym filmem spowodowała uwrażliwienie niemieckich redakcji na polską historię. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło.
A widział pan film niemiecki, w którym mieszkańcy niemieckiego miasteczka witają wyzwolicieli od nazistów i cieszą się, że wróci normalne życie? Takie filmy są zdaniem niektórych historyków zaciemnianiem obrazu prawdy, rozgrzeszaniem Niemców z winy, której nigdy nie zmyją.
Nie istnieje moralna vendetta, wina przenoszona na pokolenia. Winny jest morderca, a nie jego syn. Potomkowie sprawców są zobligowani do pamięci o zbrodniach swych przodków, do wstydu, ale nie są winni. Z kolei także wnuk męczennika sam może być szubrawcem. Ani winy, ani zasługi nie są dziedziczne. Natomiast istnieje odpowiedzialność za rzetelną pamięć historii oraz moralny nakaz rozumienia także traum sąsiada, a nie tylko pielęgnowania własnych. To nakaz dialogu i spojrzenia na siebie z boku. A to naszej prawicy przychodzi z trudem.
No, ale Niemcy witający wyzwolicieli?
W 1985 roku prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker oburzył niemieckich konserwatystów mową z okazji 40. rocznicy zakończenia II wojny, ponieważ powiedział, że była to zarówno klęska jak i wyzwolenie. Nasza prawica jest ostatnio zapatrzona wyłącznie w „żołnierzy wyklętych”, tymczasem wielu Polaków, także niechętnych komunistom uważało koniec wojny za wyzwolenie. Podobnie wielu Niemców – zwłaszcza na Zachodzie witało aliantów jako wyzwolicieli od nazistów, co nie znaczy, że ci sami ludzie nie wpadli w euforię, gdy Wehrmacht wszedł do Paryża. Niedawno w Niemczech ukazała się pierwsza powieść zmarłego w ubiegłym roku Siegfrieda Lenza, o młodych dezerterach z Wehrmachtu, którzy w 1945 zdezerterowali najpierw do polskiej partyzantki, a potem do Rosjan. W 1952 roku wydawnictwo tę powieść, mimo entuzjastycznych recenzji wewnętrznych, odrzuciło. Bo przecież Niemiec nie oczekiwał od wroga wyzwolenia.
Rzeczywistość jest bardziej pokrętna i fascynująca, niż to przedstawia prawica pielęgnująca czarno-białe komiksy.
Czy w Polsce jest w ogóle możliwa zgoda co do wydarzeń historycznych?
A po co zgoda? Wystarczy empatia wobec sąsiada – w kraju i za granicą.