Wira to wiara. I nadzieja matki, że Zoriana wstanie kiedyś z wózka WIDEO
Zoriana potrzebuje rehabilitacji, która dziś nie jest dostępna na Ukrainie. Czy dzięki pomocy z Polski sympatyczna 14-latka wstanie z wózka?
Ostatni skręt przed granicą, jedziecie do cerkwi i koło cerkwi skręcacie. Mieszkamy na samym końcu - tak Wira Kornak, matka niepełnosprawnej Zoriany tłumaczy, jak dojechać do ich domu w Moriańcach w rejonie jaworowskim. Po kilku kilometrach jest i przepiękna Cerkiew pw. Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy. To jedna z najstarszych świątyń w obwodzie lwowskim. Zbudowano ją w 1766 roku.
- Chodzimy do cerkwi co tydzień. W czasach radzieckich była zamknięta. Na przeciwko mieszka ksiądz. Jego żona pracuje ze mną w szkole - opowiada pani Wira. Pomoc dla jej córki chcemy zorganizować w Polsce.
Jedziemy drogą bez asfaltu. Po bokach mieszkańcy wsi rozmawiają przy popularnych kiedyś i u nas ciągnikach władimircach wyposażonych w brony i pługi, bo swoje w polu trzeba przecież zrobić. Tak jak i w okolicznych wsiach, również w Moriańcach jest wiele samochodów z polskimi rejestracjami RJA czy RPZ. Bo taniej jest sprowadzone z Zachodu auto zarejestrować w Jarosławiu czy Przeworsku, a korzystać z niego na Ukrainie. By wszystko było legalne, trzeba tylko raz na pięć dni przekroczyć granicę. Trąci to trochę Bareją, ale radzić sobie przecież trzeba.
Córka, mama i dziadkowie
Rodzina Kornaków mieszka na końcu wsi. Jest 14-letnia Zoriana, jej mama Wira oraz dziadkowie Marija i Mychajło. Ojciec dziewczyny Iwan odszedł z domu. Zoriana ma jeszcze dwie siostry. Anna założyła już rodzinę i mieszka w pobliskiej Wilczej Górze, druga Chrystyna studiuje w Równem.
Moriańce nie są duże. Mieszka tu prawie 500 osób. Administracyjnie podlegają podsilradę w przygranicznym Krakowcu (silrady to odpowiednik gromad funkcjonujących w Polsce w latach 1954-1972). Niepozorny wiejski dom - w środku czysty i schludny - wyróżnia podjazd dla wózków. Właśnie na wózku porusza się Zoriana. Ten podjazd to dla niej okno na świat.
- Zorianka miała cztery i pół roku, kiedy spadła z wersalki. Pamiętam. To było o szóstej wieczorem. Wcześniej nie było żadnych problemów. Chodziła po 3-4 kilometry. Lubiła też tańczyć - wspomina dzisiaj Wira Kornak. - Chodziła, biegała, ale taki los Bóg nam dał, że musimy cierpieć. Dziesięć lat już z tym żyjemy - dodaje babcia dziewczynki Marija.
Po gwałtownym upadku pojawiła się temperatura. Dziewczynka trafiła najpierw do jednego szpitala, potem do drugiego, ale rodzina niczego się nie dowiedziała. W Kijowie Zorianie powiedzieli, że takiej choroby w ogóle się nie leczy.
- Powiedzieli nam, że potrzebna jest rehabilitacja, ale takiej rehabilitacji teraz nie ma na Ukrainie. Mówili, że nie ma pieniędzy na takie dzieci, bo na Ukrainie jest wojna - żali się matka Zoriany. - Marzę tylko o jednym - żeby moja córka wstała z wózka - podkreśla.
Wira Kornak jest nauczycielką w szkole podstawowej w pobliskiej wiosce. Zarabia 4200 hrywien miesięcznie. Dziewczynka dostaje 1300 hrywien renty, a matka dodatkową stówkę zasiłku opiekuńczego. Wielkie pieniądze to nie są. A podróż do lekarza, leki czy rehabilitacja kosztują.
Szkoła w domu
Kiedy odwiedzamy Zorianę, jest u niej pani Hałyna, nauczycielka i zarazem wychowawczyni. Pani Wira mówi, że uczy jej córki „zarubieżnoj” literatury.
- Jaka „zarubieżna”? „Zakordonna” - oburza się dziadek Mychajło przytaczając ukraiński termin zamiast rosyjskiego.
Dziewczyna chodzi do ósmej klasy, ale nie może spotykać się z rówieśnikami. Nauczycielka przychodzi do niej do domu. Uczą się razem przy stole. Wolny czas Zoriana spędza na komputerze. Pani Wira śmiejąc się narzeka, że wieczorem dziewczyna nie chce kłaść się spać, tylko do późna siedzi na Facebooku. Ale wirtualna rzeczywistość zastępuje jej tę realną, od której odcięła ją choroba. Ale nie tylko „fejsem” zajmuje się Zoriana. Dziewczyna świetnie wyszywa obrazy, bluzki i sukienki. Najpierw projekt powstaje na komputerze, potem 14-latka bierze się za wyszywanie.Oglądamy efekty jej pracy. Idzie jej to naprawdę świetnie.
Najlepiej w kuchni
Siadamy w kuchni. Na stole kompot z naturalnie suszonych jabłek, kanapki z serem, szprotką i jajkiem na twardo i trochę słodyczy. My mówimy po polsku, Kornakowie po ukraińsku wplatając polskie słowa czy końcówki. Tłumacza nie trzeba. Słowianie przecież zawsze się dogadają. Zresztą, w Moriańcach żyli kiedyś Polacy.
- Byli. A jakże. Był Grabowski, Dudzik, ale potem wyjechali do Polski - mówi dziadek Mychajło, który opowiada też o spotkaniu przed laty we Lwowie ze swoim polskim przyjacielem Edmundem, pracującym w „polskim KGB”. Mężczyzna na chwilę wychodzi z kuchni, po czym wraca z butelką. - Domasznia. 50 gradusow - podkreśla. - Ja w ogóle nie piję, ale z takimi kolegami muszę - śmieje się.
Po lekcji wjeżdża do nas Zoriana. Sympatyczna uśmiechnięta 14-latka chciałaby w przyszłości pracować w telewizji.
- To moje marzenie i myślę, że się spełni. Polubiłam tureckie filmy. Kiedyś chciałam być aktorką, ale zrozumiałam, że to nie dla mnie - opowiada dziewczyna.
Polscy żołnierze we wsi
Rozmawiamy o problemach Zoriany, o będącej problemem nawet w wyrobieniu paszportu korupcji, ale nie sposób uciec i od polityki. Niestety tocząca się na drugich krańcach Ukrainy wojny dociera i do położonych kilka kilometrów od granicy z Polską Moriańców. - Ech, żeby ten Moskal z nami nie wojował. 350 lat ta swołocz męczy Ukrainę. Młodzi chłopcy po 19 i 20 lat przez nich giną - wzdycha dziadek Mychajło. Mężczyzna obiecuje, że następnym razem, gdy przyjedziemy zaprowadzi nas na cmentarz, gdzie pochowani są polscy żołnierze z Września 1939 roku.
- Polacy byli w naszej wsi, a Niemcy jechali drogą na Lwów. Polaków było mało. Zaczęli strzelać, ale Niemcy ich pobili. Kilku zginęło i pochowali ich na naszym cmentarzu. Trzy lata temu przyjechali z Polski, odnowili mogiłę i postawili krzyż - opowiada dziadek Zoriany.
Ona sama czeka aż ktoś pomoże jej w przezwyciężeniu choroby. Ktoś będzie musiał się przecież zaopiekować dziadkami i mamą w przyszłości.
- Wiele nas ta choroba nauczyła. Z Bogiem jakoś z tego wyjdziemy. Może i do nas los się uśmiechnie - kończy Zoriana.