Witold Bańka: "Nigdy nie goniłem za marzeniami nie do spełnienia". Teraz może być jednym z najważniejszych ludzi w światowym sporcie
Na jednym podwórku grałem w piłkę z dzisiejszym marszałkiem województwa. Chciałem zostać piłkarzem i próbowałem nawet. Do 17. roku życia kopałem piłkę „profesjonalnie” w Rozwoju Katowice. A potem nauczyciel wuefu wystawił mnie w zawodach sprinterskich - mówi Witold Bańka, minister sportu i turystyki, kandydat Europy na szefa Światowej Agencji Antydopingowej w rozmowie z Marcinem Zasadą.
Witold Bańka: "Nigdy nie goniłem za marzeniami nie do spełnienia"
Na jednym podwórku grałem w piłkę z dzisiejszym marszałkiem województwa. Chciałem zostać piłkarzem i próbowałem nawet. Do 17. roku życia kopałem piłkę „profesjonalnie” w Rozwoju Katowice. A potem nauczyciel wuefu wystawił mnie w zawodach sprinterskich - mówi Witold Bańka, minister sportu i turystyki, kandydat Europy na szefa Światowej Agencji Antydopingowej.
Uczy się pan już kanadyjskiego?
Czego?!
Pan chyba nigdy nie miał okazji słyszeć, jak mówią Kanadyjczycy.
(śmiech) Z angielskim sobie radzę.
No to Montreal by night - good?
Pan poważnie?
Teraz już tak. Urządza się pan już w kanadyjskiej metropolii (w Montrealu mieści się siedziba Światowej Agencji Antydopingowej WADA)?
Nie, absolutnie. Decyzja o wyborze szefa Światowej Agencji Antydopingowej zapadnie dopiero w maju. Głosować będzie osiemnastu przedstawicieli rządów w zarządzie Agencji. Będę potrzebował co najmniej dziesięciu głosów. Na razie mam pięć europejskich. Po 8 marca dowiemy się, kto w ogóle będzie moim rywalem, bo na razie Marcos Diaz z Dominikany nie potwierdził oficjalnie swojego startu. Nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte.
Nie przesadzajmy - to wygląda jak formalność.
Ale tak nie jest. Trzeba przekonać do siebie pozostałe kontynenty. Jest też spore ryzyko, że reszta świata będzie chciała się dogadać w kontrze do Europy.
Proszę jeszcze powiedzieć, że w ogóle nie jest pan faworytem.
Tak może wydawać się w przestrzeni medialnej. Ale głosowanie będzie tajne. Powtarzam: będzie osiemnastu głosujących i duże rozdrobnienie terytorialne. Wie pan, jak to różnie bywało z faworytami w sporcie.
I w listopadzie w Katowicach, podczas Światowej Konferencji Antydopingowej, na pewno wywiną nam numer i na szefa agencji wybiorą nie przedstawiciela gospodarzy, a Dominikańczyka?
Ok, przyznaję - kalendarz, program, organizacja kongresu antydopingowego w Katowicach świadczą na moją korzyść. Zwycięstwo w pierwszej turze europejskiego etapu wyborów też miało swoją wagę w sportowej dyplomacji.
Które państwa poza Europą postawią na pana?
Nie zmieniam zwycięskiej strategii po głosowaniu w Strasburgu. Ta strategia od początku opierała się na dyskrecji i tak będzie nadal. Dyplomacja lubi ciszę.
To proszę chociaż zdradzić, jak pan żonie wytłumaczył, że czeka was kolejna przeprowadzka, tym razem za ocean?
Mogę odpowiedzieć, że tak samo trudne jak droga do wygranej w wyborach na szefa agencji będą rozmowy w domu.
Dopiero będą. Teraz to pan żartuje.
No dobrze, trochę mamy już za sobą. Żona? Bardzo mnie wspiera. Inna sprawa, że dotychczas posada szefa Światowej Agencji Antydopingowej to była raczej funkcja reprezentacyjna. Teraz może się to zmienić. Przyszły prezydent agencji będzie miał pół roku na przygotowanie się do objęcia tego stanowiska, na dogranie technicznych kwestii dotyczących funkcjonowania jej władz. Nie wiem jeszcze, czy będzie konieczna przeprowadzka, czy jednak zostaniemy w Warszawie i będę podróżował do Kanady. Z ręką na sercu - jeszcze o tym nie myślę. Moja kontrkandydatka w europejskim etapie wyborów już meblowała sobie gabinet. I proszę. Dziś buduję zespół, program, planuję rozmowy. Sprawy techniczne, z urzędowaniem na czele, są na dalszym planie.
„Kochanie, nie przyzwyczajaj się. Mam jeszcze plan na MKOl i Fifę. Trochę pojeździmy po świecie”?
(śmiech) Jeszcze raz to powiem: żona mnie wspiera. To wielki komfort.
Pani Bańka wychodziła za biegacza, a tu taka historia.
Wtedy też musiała godzić się z tym, że sporo męża w domu nie było. Zgrupowania, obozy, życie sportowca nie jest łatwe. Teraz jest inaczej, mamy trójkę małych dzieci. Na pewno zamierzam być blisko rodziny.
Tak a propos. Bieg na 400 m to podobno największy koszmar lekkoatlety.
Najbardziej morderczy dystans.
To samo co 100 metrów tylko 4 razy dłużej?
Mniej więcej. Ale to dobrze do życia przygotowuje.
Śmieję się, gdy słyszę czasem, jak piłkarze unikają mówienia o karierze, tylko powiadają: przygoda z piłką. Pan też był przygodnym lekkoatletą czy to była kariera?
Co mogę powiedzieć? Sport mnie ukształtował, zbudował mój charakter. Czy kariera? Z pewnością nie do końca spełniona. Przez kontuzje, błędy treningowe... Ważne, że decyzję o zejściu z bieżni podjąłem w odpowiednim momencie. Nie chciałem gonić za marzeniami nie do spełnienia.
A piłkarzem pan nie chciał zostać? Podobno każdy lekkoatleta zazdrości piłkarzom, wszystkiego: pieniędzy, sławy, uwielbienia kobiet...
No pewnie, że chciałem. I próbowałem nawet. Zaczynałem w Rozwoju Katowice. Kopałem piłkę „profesjonalnie” do siedemnastego roku życia. Dopiero potem zacząłem biegać.
Dlaczego wolał pan biegać bez piłki?
Bo zawsze byłem od niej szybszy (śmiech). Moi rodzice trenowali lekkoatletykę, też u śp. trenera Jana Dery. Mama biegała na 1500 metrów, tata na 800. Nawet poznali się w klubie. Kiedyś nauczyciel wuefu w liceum wystawił mnie w zawodach sprinterskich. Wygrałem z dużą przewagą i po prostu spodobało mi się. Tak szczerze, to większych perspektyw na karierę piłkarską nie miałem.
Dziś w polskim futbolu wystarczy szybko biegać.
Bez przesady. Dodam, że w Rozwoju Katowice grałem w ataku z Rafałem Kędziorem, dziennikarzem sportowym, byłym rzecznikiem Górnika Zabrze.
To której drużynie pan dziś kibicuje?
Lubię dobrą piłkę.
Powiedział minister sportu.
I turystyki. Również takiej dyplomacji ta funkcja wymaga, ale naprawdę nie mam jakiejś ukochanej drużyny. Jako dzieciak kochałem AC Milan. Dziś najbliżej mi do GKS-u Tychy. Trzymam kciuki za wszystkie śląskie drużyny.
A jak właściwie pan się znalazł w polityce?
Prowadziłem firmę PR-ową. W 2015 roku współpracowałem przy kampanii parlamentarnej razem z Jakubem Chełstowskim i Grzegorzem Tobiszowskim.
Niezły tercet z tego wyszedł.
Minister sportu i turystyki, marszałek województwa i wiceminister energii - no, niezły, jesteśmy skuteczni. Z Jakubem znamy się jeszcze z podwórka. W piłkę razem graliśmy…
Pan w ataku, a on?
Głównie w obronie i... nigdy nie potrafił mnie dogonić. Nawet gdy był dużo szczuplejszy niż dziś (śmiech). Nadrabiał walecznością. Jak w życiu.
A pan w życiu uważa się za polityka?
Bardziej menedżera.
A gdy pan bywa politykiem, to o jakich poglądach konkretnie?
To żadna tajemnica - poglądy mam prawicowe, konserwatywne. A najtrafniejsze dla mnie byłoby chyba określenie: centroprawicowiec.
Centroprawicowiec? To co pan robi w PiS?
Jak to co? PiS to partia centroprawicowa.
Uwierzę, jak zobaczę. Po trzech latach dobrej zmiany przedrostek „centro” mocno na wyrost.
Nie zgadzam się. W Zjednoczonej Prawicy jest miejsce dla wielu prawicowych nurtów politycznych.
Ale pan nie za bardzo wierzy w kolejną kadencję rządów PiS?
Znowu pan żartuje. Wygramy.
Pamiętam, jak politycy PiS mawiali, że Donald Tusk uciekł do Brukseli. A minister Bańka? Aż do Kanady, gdzie siedziba WADA
Tak tego nie rozpatruję. Polak na czele WADA to wielki prestiż dla naszego kraju. Mówimy przecież o drugiej najważniejszej, po Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim, sportowej organizacji na świecie. W ogóle za mało nas jest w międzynarodowych organizacjach, więc również dlatego moje kandydowanie na szefa agencji to dobry krok w kierunku zaangażowania Polski i Polaków w sprawy międzynarodowe.
Mało nas w organizacjach międzynarodowych? No tak, jak mawiają niektórzy w pańskiej partii, Tusk to przedstawiciel Niemiec.
To nie moje słowa. Ale sam nie widzę za wielkich korzyści dla Polski z roli Tuska.
A ta kariera międzynarodowa - po co panu właściwie?
Bo lubię wyzwania. Zgodziłem się kierować Ministerstwem Sportu i Turystyki, które przez lata nie miało dobrego wizerunku. Sam wiem od środka, jak polski sport funkcjonował, a turystyka była na uboczu. Lubię wyzwania, tak w kategoriach menedżerskich. WADA to też organizacja z wieloma problemami.
W trakcie pańskiej kampanii na szefa agencji dowiedziałem się na przykład, że pan sprzyja Rosji.
Uważam, że doping nie ma barw narodowych. Oszustów trzeba ze sportu eliminować i to niezależnie, czy mają polski, rosyjski czy amerykański paszport. Wystartowałem z programem, którego kluczowym punktem jest powołanie funduszu solidarnościowego, który finansowałby badania w krajach, które mają bardzo słabą politykę antydopingową. Z takich krajów pochodziło około 10 procent medalistów z igrzysk w Rio de Janeiro. Konieczne jest także zwiększenie liczby akredytowanych laboratoriów na świecie, bo jest ich za mało. Trzeba też lepszej i harmonijnej współpracy z rządami i MKOl.
A co z tą Rosją, która politykę antydopingową lekceważy? Pańska rywalka do prezydentury w WADA obiecywała politykę twardej ręki wobec takich postaw.
Sytuację Rosji należy bacznie obserwować. Jestem zdania, że potrzebujemy skuteczności w egzekwowaniu od Rosjan międzynarodowych wymogów. Skuteczności, a nie populizmu.
Skoro pan o skuteczności… Uważa się pan za najlepszego ministra sportu w historii tego resortu?
Nie mnie to oceniać.
A gdy tak mówią o panu?
To mi miło.
Przed panem ministrami sportu byli m.in. pan, który zginął w gangsterskich porachunkach, pan, który wylądował w więzieniu, i pani, która z heroicznym trudem odróżniała biathlon od badmintona. To żadna sztuka być dobrym ministrem sportu.
Staram się dobrze wykonywać swoją pracę. A moi poprzednicy? Nie komentuję, proszę zapytać środowiska: jak oceniają poszczególnych ministrów. Wiem, co udało się zrealizować przez trzy lata - to kawał pracy w wielu obszarach funkcjonowania sportu i turystyki. Nie mam wątpliwości, że stwarzamy coraz lepsze warunki do uprawiania sportu, zachęcamy do niego najmłodszych, wspieramy sport młodzieżowy i systemy szkolenia. Dbamy o bezpieczeństwo polskich turystów i lepiej promujemy nasz kraj.
I to dlatego wydamy ze 100 mln zł na start Roberta Kubicy w Formule 1?
Patrzę na to nieco inaczej. Pieniądze wydaje sponsor, który w zamian otrzymuje ogromny ekwiwalent reklamowy.
Orlen, spółka Skarbu Państwa.
I tego typu działalność to część strategii takich spółek. Czym innym jest sport młodzieżowy, czym innym przedsięwzięcia pokroju Formuły 1. Orlen od dawna inwestuje również w sport wyczynowy. A Robert Kubica z pewnością zasługuje na to, by mieć silnego sponsora. Ta inwestycja Orlenowi się opłaca.
Ale jaka jest choćby wychowawcza korzyść tej strategii? Kubica zachęci polskie dzieci do trenowania Formuły 1 w gminnym klubie?
Nie taki jest cel zaangażowania Orlenu. Robert Kubica jest znakomitym sportowcem i ambasadorem naszego kraju. Ponadto niezależnie od tego Orlen inwestuje również w sport dzieci i młodzieży, jak choćby w ministerialny Program Szkolny Klub Sportowy.
Na koniec, ile trwa kadencja szefa Światowej Agencji Antydopingowej?
Sześć lat. Dwa razy po trzy lata.
To co potem? Wraca pan do Tychów?
Raczej do Bojszów. W Tychach się urodziłem, mieszkałem ponad 20 lat, ale mój dom to dziś sąsiednie Bojszowy.
Wie pan, że bojszowiokiem zostaje się dopiero po co najmniej trzech pokoleniach zapuszczania korzeni w Bojszowach?
Społeczność jest bardzo tradycyjna, ale nigdy nie miałem tam problemów z akceptacją. Bojszowiocy mówią wręcz, że „Bańka to minister łod nos”.
Pytam „co potem?”, bo kiedyś słyszałem plotkę, że pan prezydentem Tychów mógłby zostać.
Prezydentem Tychów? Nie, nie planuję. To nie mój cel.