Witold Modzelewski: Banki nadal chcą nas zastraszyć
Problem frankowiczów nie rozwiąże się w procedurach sądowych w ciągu dwóch-trzech lat. Wróci w przyszłym roku, w związku z kolejną kampanią wyborczą, bo przecież pojawił się w poprzedniej. Wróci też problem ustawy restrukturyzacyjnej - mówi prof. Witold Modzelewski.
Coraz więcej frankowiczów idzie do sądu, bo widzą, że orzeczenia są dla nich korzystne. Co takiego się stało, że linia orzecznictwa sądów - ostatnio prawie 90 procent wyroków pierwszej instancji - zmieniła się na ich korzyść. Wcześniej sądy orzekały na korzyść banków.
Trudno powiedzieć skąd biorą się meandry w orzecznictwie sądowym. Mamy do czynienia z tak zwaną władzą sędziowską - niezawisłym kształtowaniem poglądów prawnych, które są podstawą wyroków w tego rodzaju sprawach. Jest to proces bardzo złożony. Natomiast istotne jest to, że od ponad 10 lat nie ma tu zasadniczego problemu prawnego. Lecz przecież nie tylko wątek prawny jest w tej sprawie istotny. Sprzeczne poglądy prawne były natomiast formułowane przez tych, którzy byli interesariuszami którejkolwiek ze stron sporu. Mam na myśli z jednej strony potężne lobby bankowe, a z drugiej silną grupę kredytobiorców. To, że każda grupa ma swoich prawników popierających ich poglądy nie jest niczym wyjątkowym. Natomiast wśród tych, którzy byli niezaangażowani w ten spór - niezależnie od tego, po której stronie byli duchem - odwołując się do treści norm prawnych, nie było wątpliwości że, po pierwsze, klauzule denominacyjne, indeksacyjne lub waloryzacyjne do 2011 roku były bezprawne. Nie jest to żaden oryginalny pogląd. Zalegalizowano je dopiero w 2011 roku nowelizacją prawa bankowego. Czyli - kredyt bankowy udzielany do tego czasu nie mógł zgodnie z prawem zawierać tych klauzul. Mógł je zawierać dopiero od nowelizacji prawa bankowego, bo kredyt jest instytucją prawa cywilnego regulowaną również prawem publicznym. Jest to prawo bezwzględnie obowiązujące i nie można było go omijać ani naruszyć. Jeżeli zostało naruszone, to w tym zakresie było to działanie bezprawne. To jedna sprawa. Po drugie, te umowy zawierały klauzule typu abuzywnego, czyli stanowiących nadużycie prawa i te klauzule też dotknięte są skutkiem nieważności. Nie są to więc rzeczy sporne.
To jest jasne, ale…
Ale jak przecież oboje wiemy, nawet bezsporne problemy prawne nie znajdują automatycznie swojego poparcia w judykaturze, bo judykatura ma swoją autonomię wynikającą z władzy sędziowskiej oraz brak jest doświadczenia w rozstrzyganiu tego rodzaju problemów w procedurach sądowych.
Nie mają tu znaczenia wyroki Sądu Najwyższego w kwietniu i maju tego roku oraz jednoznaczne stanowisko rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej?
Oczywiście, że mają. Tylko że stanowisko rzecznika generalnego TSUE jeszcze nie kończy postępowania, choć wyraża bardzo ważny pogląd prawny w tej sytuacji. Zdaje się on potwierdzać pierwotnie sformułowaną tezę prawną. Jak wiemy, z tym poglądem walczy się przy pomocy argumentów pozaprawnych. Ale teza prawna jest jednoznaczna: umowy kredytowe nie mogą zawierać klauzul sprzecznych z prawem. To dość banalny pogląd, prawda? Idąc dalej - wadliwe klauzule nie określają treści stosunku prawnego, bo są dotknięte skutkiem nieważności. A sąd nie może „poprawiać” umów zmieniając treść postanowień zgodnych z prawem lub „uzupełniać” ich treść.
Uściślę, że rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdził, że w przypadku niesprawiedliwych postanowień w umowie frankowej to zadłużony ma decydować, czy tę umowę rozwiązać, a nie sąd. Co to tak naprawdę oznacza?
Przede wszystkim nie należy wykonywać bezprawnych zobowiązań, jeżeli umowa w tej części jest sprzeczna z prawem, to sąd nie może nieważnych klauzul zastępować klauzulami stworzonymi przez sąd. Chodziło tu głównie o oprocentowanie - skoro kredyt był oprocentowany zgodnie z prawem, to sąd, stwierdzając nieważność klauzul denominacyjnych, nie może na przykład zastąpić oprocentowanie jego zdaniem „bardziej sprawiedliwym”, czyli wyższym oprocentowaniem. Takiej władzy sądy nie mają. Taką władzę mógłby mieć co najwyżej ustawodawca, lecz to nie jest pogląd bezsporny. Mamy tu do czynienia ze stosunkiem dwustronnym - wiele również zależy od tego, jaki jest pogląd w tej sprawie i jakie jest stanowisko procesowe kredytobiorcy. Jeżeli on spłacił kredyt i nie kwestionuje treści umowy, to nikt za niego przecież nie będzie poprawiać jej treści.
Oprócz wyroku TSUE ważny będzie wyrok polskiego sądu, który musi ustalić, że dana umowa zawiera niedopuszczalne klauzule.
Ustalenie treści stosunku prawnego może nastąpić poprzez wyrok sądu albo w formie ugody. Chodzi o to, że klauzule waloryzujące kwoty kapitału (udzielonego kredytu) są wadliwe w większości przypadków nam znanych, bo przecież nie wszystkie przypadki znamy. I to wadliwe wielostronnie, to znaczy z punktu widzenia prawa publicznego (prawa bankowego), ale także zawierały również klauzule abuzywne, na przykład: bank odwoływał się do kursu walutowego określonego w tabelach banku, a nie kursu, który byłby kursem obiektywnym, niezależnym od woli stron umowy.
Po publicznie wypowiedzianym stanowisku rzecznika generalnego TSUE można się spodziewać, że wyrok Trybunału Sprawiedliwości też będzie korzystny dla frankowiczów. To spowoduje szeroką falę pozwów?
Zapewne tak, przynajmniej w istotnej części, ponieważ duża część frankowiczów wstrzymywała się i prawdopodobnie do tej pory wstrzymuje się z podjęciem tych kroków, oczekując innego rozwiązania tego problemu - nawet w sposób kompromisowy, ale mniej uciążliwy. A to są, jak pani wie, dwie drogi: droga ugód zawieranych przez banki - czyli banki dobrowolnie mogą się zgodzić na zmianę treści umowy i ograniczyć, złagodzić lub eliminować w formie rokowań to, co jest w nich kwestionowane przez kredytobiorcę. Ale także mogło to być uregulowane ustawowo; a takie próby były - jak wiemy - do tej pory nieudane. Można było również uregulować i rozwiązać ten problem szczególną ustawą restrukturyzacyjną, która w uproszczonym i z reguły kompromisowym trybie usuwałaby z umów bezprawne lub wadliwe klauzule, które kwestionować będą kredytobiorcy. Sądzę, że duża część kredytobiorców jeszcze nie straciła nadziei, że taka ustawa restrukturyzacyjna jednak pojawi się. Tylko ten upływający czas nie jest sojusznikiem jego rozwiązania.
Dlaczego banki nadal nie chcą ugód z klientami? Już na oko widać, że to by się bankom bardziej opłacało.
Banki chyba wpadły w swoje własne sidła. Ich strategia na początku - jak pani wie - była bezkompromisowa: umowy kredytowe były (ich zdaniem) w pełni legalne, nie ma (jakoby) żadnego sensu kwestionować ich treści. Potem bardzo skutecznie zwalczały wszystkie ustawy restrukturyzacyjne. A przecież projekty te zawsze były z reguły kompromisem między skrajnymi poglądami stron; szukały jakiegoś rozwiązania pośredniego. I to bezspornie udało się lobby bankowemu - wszystkie projekty tych ustaw udało się im storpedować niezależnie od tego, która orientacja polityczna je prezentowała. Prawdopodobnie - bo mogę się tylko domyślać - dlaczego banki tak postępowały: sądziły, że spory sądowe będą dla nich rozstrzygane w sposób korzystny, albo też będą rzadkością ze względu na barierę kosztów procesowych oraz czasu, którego wielu kredytobiorców nie ma. W związku z tym nastąpi odsunięcie sprawy w daleką przyszłość. To metternichowska zasada polityki: jeżeli dziś ma coś złego nastąpić, to lepiej to odroczyć w czasie i wtedy jest to już sukcesem.
Może się okazać, że to nie był dobry pomysł.
To był błąd wręcz historyczny. Niezdolność do kompromisu spowodowała, że nastąpiła i utrwaliła się radykalizacja postaw kredytobiorców: oni już „nie odpuszczą”. Ale przede wszystkim banki zbudowały swoją strategię na błędnej prognozie dotyczącej możliwego finału sporów o charakterze sądowym. Te spory - już w świetle tego, co się zdarzyło w orzecznictwie sądów powszechnych, Sądu Najwyższego i prawdopodobnie ma szansę zdarzyć się w Trybunale Sprawiedliwości - nie zakończą się kompromisem. Ale pamiętajmy też, że kognicja przed Trybunałem jest bardziej skomplikowana - nie ma co wchodzić w szczegóły, bo choć one są ważne - wiele zależeć będzie od treści wyroku TSUE. Banki popełniły jednak błąd, a jak wiadomo, błędy strategiczne są najbardziej bolesne: każda ustawa restrukturyzacyjna, która może się jeszcze pojawić, będzie dużo bardziej korzystna dla kredytobiorców niż te wersje, które mogłyby być uchwalone na przykład w roku 2015 czy 2016.
Ale to też świadczy o wielkiej arogancji i poczuciu siły czy wyższości, jaką prezentowały banki.
Nie bójmy się tego słowa - banki w Polsce są, obok biznesu informatycznego, najsilniejszym lobby, a wtedy takim były. To lobby bankowe miało zdecydowany wpływ na całość ustawodawstwa bankowego; w końcu tę tezę kiedyś przedstawiłem publicznie mówiąc, że większość przepisów prawa bankowego banki napisały same dla siebie, a Ministerstwo Finansów było posłańcem, który zanosił je do Sejmu wcześniej autoryzując. Przecież to nie jest żadną tajemnicą; zresztą taką rolę odgrywał wielokrotnie również Narodowy Bank Polski, który konsekwentnie prezentował interesy banków, a nie interes publiczny będąc w końcu jednak organem państwa, ponieważ nie tylko jest bankiem banków. Tak silne wpływy, wręcz omnipotencja, nikomu, jak wiadomo, nie pomogła, raczej zaszkodziła. Czyli dobre samopoczucie, że i tak sprawa zakończy się dla nich korzystnie, bo „jesteśmy silni”, mamy wpływy w systemie politycznym - bo wpływy te widać bez przerwy - spowodowały, że nikt nie szukał rozwiązań przewidujących również wariant negatywny, czyli taki wariant, który nie potwierdziłby tych wpływów owego lobby. Wiele wskazuje na to, że pod tym względem rola banków jako tego wiodącego lobby w Polsce, dozna uszczerbku albo po prostu przechodzi powoli do historii. Co zresztą bardzo dobrze im zrobi. Ale w tym wszystkim są jeszcze inne wątki.
Jakie?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień