Wkurzeni obywatele przyszli pod Trybunał
Rozmowa „Gazety Pomorskiej“ z Katarzyną Szymielewicz, współorganizatorką protestu przed Trybunałem Konstytucyjnym.
- Trzeba było zaprotestować przed Trybunałem Konstytucyjnym?
- Gdyby to nie było konieczne, to byśmy tam nie poszli! Głównym powodem naszej obecności przed TK jest to, że demokratyczna debata została wyrzucona z parlamentu. Gdyby w parlamencie nadal była przestrzeń na pytania, odpowiedzi, rozstrzyganie wątpliwości i kontrpropozycje do pomysłów rządowych - nie musielibyśmy protestować na ulicy. Kiedy partia rządząca tak przyspiesza prace nad kluczowymi projektami, że nie ma miejsca na dyskusję - to debata demokratyczna przenosi się na ulicę. W tak radykalny sposób musimy upomnieć się o procedury, które do tej pory działały w debacie publicznej i parlamentarnej.
- Do tej pory na ulicy młodzi protestowali tylko przeciw ACTA - ograniczeniom w internecie.
- Mam nadzieję, że Polacy zrozumieli, jaką rolę odgrywają takie instytucje jak Trybunał. Polityka nie rozgrywa się tylko w telewizji. Mamy w demokracji ważne mechanizmy gwarancyjne, które stoją na straży rządów prawa i jego zgodności z konstytucją. Tego pilnuje Trybunał. Jeśli stracimy TK, przestanie być on niezależny, to jako obywatele będziemy w niezwykle trudnej sytuacji - nie będzie do kogo pójść, kiedy pojawi się np. niekonstytucyjne prawo ograniczające wolność zgromadzeń. Mam nadzieję, że protesty, które odbywały się w Warszawie są wyrazem zrozumienia, że potrzebujemy systemowej gwarancji - aby konkretne prawa i wolności np. wolność w internecie - nie zostały nagle zabrane przez rząd.
- Gdyby rząd i prezydent stosowali normalne procedury, nie działali w pośpiechu i po nocy - to może protesty nie byłyby potrzebne?
- Protestowaliśmy jako obywatele, a nie jako organizacje społeczne, choć na co dzień większość z nas w nich działa. Wyszliśmy na ulice jako zaniepokojeni i wkurzeni obywatele. Poczuliśmy, że nie mamy informacji i nie mamy wpływu - jesteśmy wykluczani z debaty. Gdyby PiS zachowało demokratyczne procedury, to uszanowalibyśmy podjęte decyzje, bo byłyby one podjęte w demokratyczny sposób. Na razie wygląda to jak zamach na konstytucję. PiS zignorowało orzeczenie Trybunału, prezydent w nocy przyjął zaprzysiężenie sędziów, co do których były i są wątpliwości czy w ogóle mogą być sędziami TK, czy w ich przypadku nie ma konfliktu interesów. Pomijam kwestie monitoringu obywatelskiego, którego zostaliśmy pozbawieni. Jeśli w kilka godzin jest „pozamiatane”, to musimy wyrazić swój niepokój. Nie dotyczy on konkretnej partii, rządu - tylko standardów działania. Gdyby zrobiła tak samo PO - też byśmy protestowali. Nie jesteśmy ślepi na błędy poprzedników.
- Może ludzie mają w nosie demokrację, czekają na obiecane 500 złotych i wcześniejsze emerytury?
- W najbliższym czasie zobaczymy, które wartości wygrają. Czy rząd może „kupić” większość społeczną takimi obietnicami i działaniami? Tylko jeśli rząd w taki sposób postępuje z TK, to jestem przekonana, że zweryfikuje również swoje pomysły na politykę socjalną. Zaraz okaże się, że: nie ma pieniędzy, nie można tego dać wszystkim, albo można dać, ale... Przewiduję, że z tym nie będzie miło - jeśli na innych frontach rząd w ten sposób gra z obywatelami.
- Wpina pani opornik w klapę płaszcza wychodząc na ulicę?
- Na razie bardziej zajmuje mnie wózek z dzieckiem. Jestem na protestach, by koordynować nasze działania. Zastanawiamy się, co robić dalej. Trzeba będzie znaleźć jakiś symbol oporu. Na razie posługujemy się hasłem: „Patrzymy na was”, bo chodzi nam o przejrzystość i dostęp do informacji, żeby to wszystko, co się dzieje, odbywało się zgodnie ze standardami uważanymi za demokratyczne. Nie tyle krytykujemy efekt różnych procesów politycznych, co styl działania i procedury.