Włodzimierz Cimoszewicz: Ta opozycja jest niewiele warta
Poziom świadomości obywatelskiej, politycznej, finansowej jest w wielu grupach społecznych nędzny, podobnie zrozumienie i przywiązanie do reguł liberalnej demokracji - uważa Włodzimierz Cimoszewicz, były premier, minister sprawiedliwości i szef MSZ.
Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko Polsce, Czechom i Węgrom w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego - chodzi o odmowę przyjęcia uchodźców. Można było spodziewać się tego?
Tak. Jedyna wątpliwość mogła wynikać z tego, że komisja ma teraz wiele problemów i mogła dla świętego spokoju przez jakiś czas przymykać oczy. Podstawa do działań jednak była. Być może proeuropejskie sygnały z różnych krajów Unii Europejskiej, np. Francji czy Wielkiej Brytanii, zostały zinterpretowane jako zachęta do twardszej linii postępowania.
Myśli Pan, że poniesiemy konsekwencje z powodu decyzji rządu o nieprzyjmowaniu w Polsce uchodźców? I jakie one mogą być?
Oczywiście, możemy. W ostateczności zadecyduje o tym Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Mogą to być dotkliwe kary finansowe. Jeszcze bardziej bolesne mogą być konsekwencje mniej formalne. Kraje, wobec których demonstrujemy brak solidarności, które polski rząd poddaje demagogicznej krytyce, będą miały okazję do rewanżu przy okazji decyzji finansowo-budżetowych w przyszłości.
Większość Polaków nie chce imigrantów. Jesteśmy coraz mniej tolerancyjni?
Ludzi można przestraszyć dość łatwo. Jeśli dysponuje się mediami, zwłaszcza telewizją, można z prawie każdego społeczeństwa zrobić histerycznie przerażony tłum. Bezmyślny, dający się łatwo sterować. To wyjątkowo obrzydliwa metoda uprawiania polityki. Jest skuteczna, gdy idzie o interesy manipulatorów, przykładem mogą być Putin, Orbán czy Kaczyński, jednocześnie jest śmiertelnym zagrożeniem dla demokracji. Doprowadza ludzi do podłości, do rezygnacji z elementarnych wartości moralnych i humanitarnych. Polacy reagujący wrogością i nienawiścią do ofiar wojny i przemocy to karykatura narodu odwołującego się wciąż do wspomnień o bohaterach wcześniejszych pokoleń. Ta polityka wyrządza największą szkodę kondycji moralnej naszego społeczeństwa. Polska staje się krajem moralnie nieprzyzwoitym i antychrześcijańskim.
Europa kilku prędkości to już chyba rzecz przesądzona. Gdzie będzie nasze miejsce w nowej UE, jak Pan myśli?
Prawdopodobieństwo takiego scenariusza rosło zarówno wraz z powiększaniem się Unii, co oznaczało coraz większe zróżnicowanie państw członkowskich, jak i z rosnącą skalą kłopotów i kryzysów. W reakcji na nie jedni dochodzili do wniosku, że Unia się kończy, a inni - że trzeba uciekać do przodu. Ci drudzy mają rację i nikt ich nie powstrzyma. Najpewniej wzmacnianie integracji obejmie państwa strefy euro i między innymi będzie polegało na koncentracji środków finansowych w tym gronie, kosztem reszty członków Unii Europejskiej. Polska pozostająca poza euro i prezentująca wyjątkowo głupią politykę europejską zostanie zmarginalizowana. Nikt nie będzie naszym sojusznikiem w walce o podział środków w nowej perspektywie finansowej. Będziemy też tracili, nie biorąc udziału we wspólnych działaniach węższej grupy. Straty będą gigantyczne.
Ale Donald Trump przyjeżdża do Polski, to znaczy, że jednak wciąż się liczymy. Przynajmniej tak przedstawia to obóz rządzący.
Jego wcześniejsza wizyta w Brukseli, w NATO i UE oraz na Sycylii na spotkaniu G7 była katastrofą. Merkel stwierdziła, że nie można już polegać na USA. Donald Trump ma interes w szukaniu jakichś propagandowych sukcesów. Jego notowania w badaniach opinii publicznej w USA ciągle nurkują. Jak tak dalej pójdzie, to wzrośnie prawdopodobieństwo poparcia przez część republikańskich kongresmenów wniosku o impeachment. Tak więc wymyślona naprędce wizyta w Polsce tuż przed spotkaniem G20 powinna być widziana we właściwym kontekście. Mimo to może się okazać ważna, jeśli Trump wypowie się jasno w sprawach art. 5 traktatu waszyngtońskiego, a więc potwierdzi zobowiązania sojusznicze USA, swojego stosunku do Rosji i agresji wobec Ukrainy oraz jeśli powstrzyma się od próby narzucenia Polsce roli amerykańskiego konia trojańskiego w Europie.
Widział Pan, co się działo podczas ostatniej miesięcznicy? Władysława Frasyniuka, ale nie tylko jego, policja siłą usunęła z tłumu. Co Pan o tym sądzi?
PiS najpierw przyjął ustawę ograniczającą obywatelskie prawo do manifestacji, nadał swoim zgromadzeniom charakter uprzywilejowany, a teraz rzekomo w imię równości wobec prawa represjonuje inaczej myślących. To pisowska wersja demokracji w działaniu.
Przedstawiciele rządu tłumaczą, że Frasyniuk naruszył nietykalność cielesną jednego z policjantów, teraz grozi mu za to kara, bo wszyscy są równi wobec prawa. Może i racja?
To łgarstwo. Na dostępnych w internecie nagraniach widać, że Frasyniuk zachowywał się bardzo spokojnie, że to policjanci prowokacyjnie próbowali krępować swobodę jego ruchów. Albo robili to z braku profesjonalizmu, albo mieli za zadanie sprowokować go. Jednak się nie dał. Jeśli Kaczyński zgłupieje do końca i poleci Ziobrze postawienie Frasyniuka przed sądem, mam nadzieję, że nie uda im się jeszcze znaleźć sędziego, który go skaże. W końcu jeszcze swojej reformy sądownictwa nie zdążyli wprowadzić.
A tak swoją drogą: podkomisja smoleńska, która miała udowodnić zamach, ma z tym chyba kłopot, co nie przeszkadza politykom PiS wciąż mówić o zamachu. To się kiedyś skończy?
Ponieważ żadnego zamachu nie było, trudno o w miarę wiarygodną manipulację, która by rzekomo go dowiodła. Będą nadal kręcili, odwracali uwagę, epatowali sensacjami na temat pomieszanych szczątków w trumnach. Będę zdumiony, jeśli wykrztuszą kiedyś z siebie, że się mylili. Chyba mi to nie grozi.
Myśli Pan, że politycy PiS cynicznie wykorzystują tę tragedię? Przecież pod Smoleńskiem zginęli także politycy PiS, brat i bratowa Jarosława Kaczyńskiego!
Oczywiście. Wstrząs i żałoba były autentyczne i powszechne po katastrofie. Im więcej czasu upływało, tym bardziej było to sztuczne i polityczne. Był to zabieg emocjonalnie cementujący obóz wyznawców PiS, Sprawiedliwości, pozwalający mobilizować się przed wyborami. Teraz chodzi o podtrzymanie wiary i okazję do wygłaszania tyrad przeciwko powszechnemu występowaniu obcej agentury. Beria i Goebbels nie powstydziliby się takiej propagandy.
Nie dziwi Pana, że partia, która tak dużo mówiła o uczciwości, walce z nepotyzmem, misji, dzisiaj sama oskarżana jest o zawłaszczanie, upartyjnianie państwa?
Nie, bo nie wierzyłem im za grosz. Doświadczenie z lat 2005-2007 było jednoznaczne. Jeśli jestem czymś odrobinę zaskoczony, to tym, że PiS nie dysponuje w ogóle odpowiednio przygotowanymi ludźmi. To, co robią, to skok prymitywnych chuliganów na kasę.
Poparcie dla partii rządzącej nie spada, czym Pan sobie to tłumaczy? Polakom tak podoba się dobra zmiana?
Części tak. Poziom świadomości obywatelskiej, politycznej, finansowej jest w wielu grupach społecznych nędzny, podobnie zrozumienie i przywiązanie do reguł liberalnej demokracji. Cześć ludzi po prostu kupiono. Ale najważniejsze jest to, że opozycja jest niewiele warta. Niestety, wciąż nie ma kto zlać Prawa i Sprawiedliwości.