Włodzimierz Cimoszewicz: Z Burym chodziło o to, by dręczyć ludzi (wideo)
Patriotyzm może być bardzo łatwo popchnięty w kierunku nacjonalizmu - mówi nam Włodzimierz Cimoszewicz.
Radni Hajnówki nie zgodzili się na organizację II Marszu Wyklętych. To słuszna decyzja?
Włodzimierz Cimoszewicz, były premier i senator: Rozumiem stanowisko przytłaczającej większości rady. Jak wiadomo, zostało ono poparte z wyjątkiem jednego głosu. Poparła je nawet większość radnych PiS. Rozumiem to, ponieważ symbolika tego marszu, odwoływanie się do postaci jednego z przywódców podziemia o pseudonimie Bury, który jak wiadomo ponosi odpowiedzialność za ludobójstwo, za wymordowanie kilkudziesięciu ludzi w okolicy Bielska Podlaskiego, jest rodzajem prowokacji. Wiemy, że organizatorzy, z którymi chciano rozmawiać o jakimś kompromisie, o zmianie trasy przemarszu, żeby nie przebiegała ona obok soboru, w którym będzie odbywało się nabożeństwo prawosławne, odrzucili wszelkie możliwości porozumienia. To świadczy o intencji, która rzeczywiście jest bardzo dzieląca. Organizatorzy całkowicie lekceważą uzasadnione uczucia części mieszkańców Hajnówki, Hajnowszczyzny i tej części naszego województwa, przechodząc po prostu do porządku dziennego nad tymi trudnymi wspomnieniami.
Cały wywiad przeczytasz w środowym papierowym wydaniu "Kuriera Porannego" lub już teraz - po wykupieniu prenumeraty cyfrowej.
Dlaczego Pana zdaniem na marsz została wybrana właśnie Hajnówka? Podobny przemarsz można było zorganizować w innych miejscowościach.
Tego nie wiem. Bardzo możliwe, że była to inicjatywa lokalnej grupy, która przekonała pozostałych. Ale wybór jest rzeczywiście wyjątkowo niefortunny.
W grę wchodziła prowokacja?
Nie wykluczam oczywiście tego. W ubiegłym roku skandowano hasła, niesiono wielki napis poświęcony Buremu. Jak rozumiem, nie brało się to z całkowitej niewiedzy historycznej. Chodziło o to, by dręczyć ludzi, którzy mają tragiczne wspomnienia związane z tą postacią.
W ostatnich latach bardzo wiele mówi się o żołnierzach wyklętych. Czy to przywracanie im należnego miejsca w historii, a może - jak twierdzą niektórzy - wywoływanie kontrowersji?
Wie pani, zaczęło się to znacznie wcześniej. Zwróciłem na to uwagę, kiedy prezydent Lech Kaczyński odsłonił na Podhalu pomnik Ognia, żołnierza wyklętego z tamtych terenów. Przy tej okazji nie padło ani słowo na temat brutalnych morderstw popełnianych na Żydach i na Słowakach. Żydzi nie mogą mieć pretensji, bo zostali wymordowani. Słowacy po dzień dzisiejszy mają o to żal i odnoszą się bardzo krytycznie do ówczesnego zachowania prezydenta. Przywracać pamięć oczywiście trzeba, tam gdzie jeszcze są jakieś luki, białe plamy. Zapewne wśród żołnierzy wyklętych byli ludzie tragiczni, byli ludzie, którzy w imię patriotyzmu podejmowali beznadzieją walkę i oddawali życie. O nich trzeba dobrze wspomnieć. Ale nie wolno jednocześnie zamykać oczu na to, że tym pojęciem dzisiaj, dla celów prawdopodobnie politycznych, obejmuje się ludzi bardzo różnych. I tych bohaterskich, i zwykłych bandziorów, i tych którzy byli postaciami kontrowersyjnymi, którzy mieli w swoim życiorysie wojennym zarówno czyny bohaterskie, jak i czyny podłe. Dlatego, że taka była rzeczywistość. Pamiętajmy, że wojna miała i ten skutek, że demoralizowała straszliwie ludzi. Jednych uczyła wyłącznie posługiwania się bronią. Innych uczyła lekceważenia ludzkiego życia. Ludzkie życie prawie nie miało wartości. A więc zabicie kogoś było czymś zupełnie innym niż dzisiaj. W związku z tym bardzo wielu zdemoralizowanych ludzi, pod szyldami nawiązującymi do symboliki narodowej - bo tak było łatwiej - robiło rzeczy podłe. Dopuszczało się zwykłego bandytyzmu. Jeżeli nie pokazujemy tej przeszłości w sposób uczciwy, w całej jej złożoności, to trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego to robimy. Prawdopodobnie robimy to z motywów niezwiązanych z historią.
Tylko polityką?
Tak, tylko polityką. Buduje się inny panteon bohaterów narodowych, historycznych itp.
Pewnie widział Pan młodych ludzi, którzy na koszulkach noszą żołnierzy wyklętych, państwo podziemne...
Paradoksów rozmaitych jest bardzo wiele. Jak pani wie jednym z moich hobby jest fotografia przyrodnicza. Kiedyś robiąc zdjęcia żubrów, spotkałem młodego człowieka, który też je fotografował. Przyszedł, przedstawił się, był bardzo uprzejmy, spontanicznie deklarował, że w bardzo wielu rzeczach się ze mną zgadza, że mnie szanuje itd. A później, powiedział, że bardzo przeprasza, ale teraz musi rowerem pojechać do Hajnówki. To było w dniu pierwszego marszu żołnierzy wyklętych. I on jechał, żeby wziąć w nim udział jako uczestnik. Jak to wytłumaczyć, ja do końca nie wiem. Najwidoczniej takie rzeczy są możliwe. Z jednej strony oczywiście nie ma niczego złego w krzewieniu postaw patriotycznych, jest w tym wiele rzeczy wartościowych, jeśli ludzie czują związek ze swoim społeczeństwem, narodem, państwem itd. Jednak nauka patriotyzmu może być różna. To może być patriotyzm nieco trącący myszką, który ogranicza się do podziwu dla beznadziejnych powstań polskich albo patriotyzm współczesny, który pozwala zrozumieć świat, miejsce naszego społeczeństwa wśród innych narodów itd. Patriotyzm może być bardzo łatwo popchnięty w kierunku nacjonalizmu. A więc postawy, która nie szanuje innych, która uważa, że jesteśmy lepsi od innych, bardziej wartościowi.
W tym kierunku, idzie niestety wiele europejskich krajów.
Faktycznie, jest wiele takich zjawisk w Europie. Społeczeństwa państw wysoko rozwiniętych weszły w fazę, gdy - ze względu na to co dzieje się w świecie - będzie im coraz trudniej, bo wyrastają inni. Innym wiedzie się coraz lepiej. W związku z tym nie jest już tak łatwo, nie ma się już takiego wpływu na losy świata, trzeba sprostać konkurencji. Jeśli nie robi się tego w sposób świadomy, energiczny, to ryzykuje się wzrost bezrobocia. A wtedy szuka się winnych. A więc najłatwiej wskazać Polaków w Anglii, czy Algierczyków we Francji. Zdezorientowanych ludzi łatwo wtedy uwieść przy pomocy nacjonalistycznych haseł, ksenofobicznej retoryki. Jednak to jest zabójcze rozwiązanie. Ktoś, kto zna historię świata, nie powinien mieć co do tego wątpliwości.